Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2010

Dystans całkowity:83.21 km (w terenie 25.00 km; 30.04%)
Czas w ruchu:04:30
Średnia prędkość:18.49 km/h
Maksymalna prędkość:49.40 km/h
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:83.21 km i 4h 30m
Więcej statystyk

Sosnowiec - Sławków - Pogoria - Będzin - Sosnowiec

Piątek, 28 maja 2010 · Komentarze(3)
Moim ulubionym zajęciem ostatnio jest wynajdywanie dni kiedy nie pada i wykorzystywanie tego na wycieczki rowerowe. Jeżeli ktoś zobaczy kiedy ostatnio byłem na rowerze pomyśli, że aż tak długo nie mogło padać, ale tak PADAŁO PRZEZ MIESIĄC! Jeżeli nawet nie padało w dzień, to padało w nocy, a jeżeli nie padało, ani w dzień, ani w nocy, to i tak zapowiadali deszcz, a pogoda była pod psem i na pewno by się rozpadało jakbym tylko odjechał kilkadziesiąt kilometrów. Wody wystarczyło nawet na powódź i na to żeby mi lotnisko mi rozmiękczyło i zamknęło. Tak więc nie da się nawet wykorzystać połowy dnia na jakieś loty sprawdzające. Do tego wszystko, co miałem do nauki już się przez ten miesiąc nauczyłem i nawet zdałem :) Teraz tylko czekam na ładną pogodę i coraz bardziej się denerwuję.
Po tym przydługim wstępie należy pochwalić pogodę przynajmniej częściowo, bo przez 2 dni w tym miesiącu miało nie padać. To jest wczoraj i dzisiaj. Wczoraj miało być nawet ładnie, a dzisiaj... przynajmniej nie pada. Na początku wczorajszego dnia nie wierzyłem w ładną pogodę, nawet rano wydawało mi się, że całe niebo jest w chmurach, ale jak tylko wyjrzałem zza zasłony okazało się, że ani jednej chmury nie ma i stąd to jednostajne światło. Szybko więc zjadłem śniadanie, zrysowałem trasę, podpompowałem koła i już o 13 rano kierowałem się na Maczki. Miałem dojechać tam do niebieskiego szlaku, którym jak wyczaiłem da się dojechać do Sławkowa. Niebieski jest mi znany, ale zawsze jeździłem nim w drugą stronę. Tym razem wjechałem w nieznane i zaczęło się pięknie. Wąska asfaltowa droga wiodła śród pachnącego lasu. Szlak stosunkowo niedawno odmalowany, więc nie gubił, a nawet jeśli, to wystarczyło zejść z roweru i trochę pochodzić (w końcu szlak pieszy). Wszytko się zmieniło, kiedy wjechałem do lasu i skończył się asfalt. Reszta drogi do prawie samego Sławkowa przedstawiała się jak jakaś przeprawa przez las równikowy (tylko bez upału, na szczęście jeszcze bez komarów i wilgotności 90%) Co 10 metrów kałuża na szerokość całej drogi i parę metrów w las, pomiędzy kałużami też grząsko, a co trzecia kałuża to raczej mały zbiornik wodny. Do tego jeszcze zwalone drzewa i parę rzeczek w poprzek. Raz nawet próbowałem przejechać lepiej wyglądającą kałużę, ale skończyło się na wpadnięciu po pedały do wody. I pomyśleć, że wybrałem tę trasę ze względu na to, że grunt jest raczej piaskowy i myślałem, że będzie tu bardziej sucho. Ciekawe co się dzieje na trasach w Katowicach, skoro jeszcze przed deszczami grzęzłem w błocie. Szlak, też postanowił, że mnie zgubi. Kilka razy w ostatniej chwili zauważyłem znak mówiący o zakręcie z lepszej drogi, w coś zarośniętego. Najciekawszym momentem był fragment gdzie po przeskoczeniu jakiejś nowej rzeczki wyszedłem na drogę, na której długo szukałem, w którą stronę w ogóle jechać. Okazało się, że szlak wiódł zarośniętą ścieżką prowadząca przez mały rwący strumyk do torów.
Niebieski szlak do Sławkowa © krzicho

Za torami nie było lepiej, bo okazało się, że dalej też była zarośnięta ścieżka, tylko tym razem przez rzeczkę, którą w najwęższym miejscu mogłem przeskoczyć z rozbiegu. Tak więc postawiłem stopkę w rowerze, ustawiłem go jak najdalej w rzeczce, przeskoczyłem na drugą stronę i wyciągnąłem go jakoś. Za ścieżką była ładna, szeroka alejka przez las. Taaak tylko nie zupełnie. Okazało się, że był to ładny i szeroki pas błota przez las. Po 10 m opony miałem już 2x grubsze i wyrzucałem w powietrze płaty tego dziadostwa wielkości mojego buta. Po następnych 10 m musiałem się zatrzymać i prowadzić rower, bo błoto zaczęło mi zmieniać przełożenia. 10 minut zbierania błota z roweru patykiem później ruszyłem dalej, tym razem już bez większych przeszkód do samego Sławkowa. Cieszę się, że komary jeszcze się nie obudziły, bo za ten czas pewnie by mnie tam zjadły. W każdym razie na tym relatywnie krótkim odcinku straciłem mnóstwo czasu i spadła mi prędkość średnia.
Sławków rynek © krzicho

Na rynku w Sławkowie zjadłem sobie loda i wypiłem 1,5 l Swojskiego kompotu z jabłek, czy jak mu tam było, w każdym razie połowa składu to była chemia i gruszki...
Dalej miałem plan jechać czerwonym szlakiem do czarnego rowerowego. Okazało się, że ten fragment już kiedyś przejechałem i nawet nie straciłem dużo czasu na odnajdywanie się. Ogólnie przejeżdża się Dolinę Miłości (zarośnięta, ciasnawa dolinka z cienką, błotnistą ścieżką i niepierwszej świeżości rzeką).
Szlak rowerowy biegnie na początku prawie cały czas przy torach nawet całkiem przyjemną drogą z fajnymi widokami. Jedyną zmorą były kałuże, ale nie takie już głębokie i szerokie, dało się spokojnie przejechać. Niestety były na tyle częste, że zazwyczaj nie zdążyłem się rozpędzić powyżej 20 km/h, bo musiałem już przed jakąś hamować. Oglądanie widoków też nie było łatwe, bo prawie za każdym razem kiedy odwróciłem głowę od drogi, oczy zalewał mi czarny prysznic. Prędkość średnia nie rosła, a ja zaczynałem się coraz bardziej irytować.
Szlak rowerowy z Pogorii w kierunku Błędowa © krzicho

Po dojechaniu do cywilizacji szlak wiedzie miejscowościami i stara się jak najbardziej je omijać, co mi się podoba. Do Pogorii dojeżdża się w najwyższym punkcie, tam gdzie zaczyna się, lub kończy (jak kto woli) asfalt.
Pogoria IV - Pogoria jak Pogoria © krzicho

Droga powrotna wiodła tak jak zwykle, najpierw asfaltem, potem zakręt w kierunku Przemszy i wzdłuż niej do Będzina. W niektórych miejscach były jeszcze rozłożone worki z piaskiem, ale Przemsza nie miała już wysokiego poziomu, płynęła za to trochę szybciej.
Zamek w Będzinie © krzicho

Do domu teraz zostało już ok. 10 km. Także jakoś sobie dałem radę.
Bardzo się cieszę, że mogłem się w końcu przejechać. Udało mi się jeszcze do tego znaleźć coś nowego w okolicy. Szkoda, że było tak mokro, w innym przypadku byłaby to bardzo ciekawa trasa. Niebieski szlak był pomyłką i z tego, co widzę cały ten rejon jest nieciekawy, a przynajmniej druga część. Na szczęście najgorsze można ominąć. Coś mi mówi, że mimo to, do tego lasu jeszcze kiedyś wrócę, ale teraz wiem, że to będzie wtedy, jak już się zrobi na prawdę sucho.