Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2011

Dystans całkowity:221.06 km (w terenie 80.00 km; 36.19%)
Czas w ruchu:10:13
Średnia prędkość:21.64 km/h
Maksymalna prędkość:56.10 km/h
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:73.69 km i 3h 24m
Więcej statystyk

Sosnowiec - Katowice - Lędziny - Imielin - Jaworzno - Sosnowiec

Czwartek, 15 września 2011 · Komentarze(0)
Piękny mamy wrzesień w tym roku, a dokładnie mieliśmy, bo jak to piszę, to już jest podobny do reszty lata.
Z racji tego, że ostatnio robiłem ok. 70 km kółka i już byłem na północ od Sosnowca, a potem na wschódzie, to teraz przyszła pora na południe. Trasę ustaliłem bardziej w głowie niż na mapie, ale pomogłem sobie satelitą, żeby sprawdzić jak przejechać jeden kawałek.
Udało mi się wyruszyć po 16, więc miałem wystarczająco dużo czasu na szukanie drogi. Zacząłem od przejechania się do Katowic. Za Giszowcem wjechałem do lasu, potem skierowałem się na Murcki, a na koniec przeskoczyłem do Lasu Murckowskiego. Tę trasę przejechałem już tyle razy, że jedyne, co mi utkwiło w pamięci, to to, że żwir, który wysypali na drogę w Lesie Murckowskim ładnie się ubił i jedzie się dość przyjemnie.
Las w drodze do Lędzin © krzicho

Następnie w Lędzinach chciałem sobie podjechać pod kościół na górce i pooglądać góry na horyzoncie, ale nie trafiłem w odpowiednią drogę, i obszedłem się oglądaniem gór między drzewami.
Lędziny - Kościół © krzicho

Teraz zaczęło się nieznane, szkoda, że po drogach, ale zawsze lepsze to, niż nic. Starałem się dojechać do Imielina, i poza tym, że raz skręciłem za późno i nadrobiłem trochę drogi, nic ciekawego się nie działo. Czas miałem dobry.
Kościół w Imielinie © krzicho

Zgodnie z planem chciałem się dostać do Zbiornika Imielińskiego. Tu z pomocą przyszła mapa i udało mi się bez problemu trafić akurat w miejsce, gdzie kończy się las. Dzięki temu mogłem się zrelaksować jadąc po lesie wzdłuż jeziora. Zależało mi tylko na tym, żeby nie zrobiło się za szybko ciemno, bo jeszcze jednego odcinka trasy nie byłem pewny.
"Zbiornik Wodny Dzieskowice" © krzicho

Na szczycie jeziora zrobiłem sobie krótką przerwę, sprawdziłem jak się na prawdę nazywa to mokre - nazywa się "Zbiornik Wodny Dzieckowice". Zrobiłem nawet zdjęcie, żeby nie zapomnieć. Swoją drogą ciekawe dlaczego raz nazwany zbiornik nie może się już tak nazywać, potem w różnych miejscach są podawane różne nazwy. Tak samo jest z Pogorią IV. W każdym razie po przerwie ruszyłem pod A4 w stronę, która mi się wydawała właściwa. Nie miałem dużo czasu na zastanawianie się, bo szarówka zaczynała się kondensować. W końcu dojechałem do prostopadłej drogi i nie wiedziałem w którą stronę skręcić. Ostatnio nie wychodziły mi takie wybory, ale jak się pokręciłem po okolicy, okazało się, że drogę dobrze znam, i jestem bardzo blisko czarnego szlaku, którym mogę dojechać pod samą elektrownię w Jaworznie. Tak właśnie zrobiłem. Po drodze zaszło słońce i połowę trasy jechałem zastanawiając się co mi szkodziło wymienić baterie w lampce.
Zachód nad lasami w Jaworznie © krzicho

Pod elektrownią postanowiłem zużyć trochę z mojego 10-minutowego zapasu czasu i pooglądałem widoki. Bardzo ładnie wygląda para z chłodni podświetlona czerwonymi światłami umieszczonymi na ich koronie. Szkoda tylko, że komórka nie daje sobie rady z robieniem zdjęć takich warunkach.
Elektrownie w Jaworznie nocą © krzicho

Od elektrowni zostało już tylko 17 km do domu. Jeszcze popracuję nad skrótem, bo teraz widzę, że są możliwości, a jazda po łąkach mało mnie bawi nocą.
Trasą tą zamknąłem Sosnowiec z trzeciej strony. Z czwartej strony są same miasta, więc ciężko będzie zrobić tam kółko i domknąć obwód. Jest to jakby podsumowanie moich kilkuletnich wycieczek. Za każdym razem mimo nowości, korzystałem także ze skrótów i tras, które poznawałem wcześniej. Bez tego nie dałbym rady zrobić takich kółek przed zmrokiem, a potem to już w ogóle musiałbym gdzieś nocować.
Trzeci wyjazd pod rząd, który mi się bardzo podobał, mam nadzieję, że jeszcze coś mi się uda wykombinować ciekawego w okolicach Sosnowca.

Sosnowiec - Jaworzno - Ciężkowice - Maczki - Sosnowiec

Niedziela, 11 września 2011 · Komentarze(0)
Niedziela, upał, chmury nie lotne, promile ulotniły się razem z kacem, obiad zaczął powoli zatykać tętnice, rajdówki dojechały, czyli pora na rower.
Wybrałem sobie kółeczko, które kiedyś chciałem objechać, ale mi się źle zakręciło. Chciałem poza tym poszukać skrótów w lasku na Radosze. I udało się, trochę tu, trochę tam i następnym razem będzie kilkaset metrów mniej. Potem pojechałem przez trójkąt trzech cesarzy na żółty szlak.
Trójkąt trzech cesarzy © krzicho

Z żółtego skręciłem na niebieski i pojechałem koło elektrowni w Jaworznie do centrum. Teraz już wiedziałem gdzie nie skręcać, tak więc dalej pojechałem na czerwony, a potem żółtym do Ciężkowic. Po drodze pojawił się na chwilę czarny w stronę góry Grodzisko, na którą miałem niezły widok, gdy podjechałem na małe wzniesienie.
Góra Grodzisko © krzicho

Okazało się, że nogi już dawały radę, płuca też pozostawały na miejscu. Niestety w dalszym ciągu zostawiam za sobą mokry ślad jak postrzelony w tętnicę niedźwiedź, albo ślimak z katarem. Pora zatankować, ale najpierw trzeba dopaść cywilizację. Żółtym jeszcze nie jechałem toteż szybko go zgubiłem, za to znalazłem małą miejscowość z dużym marketem. Uzupełniwszy zbiorniczki na płyn do spryskiwaczy pyszną i zdrową koka-kolą nasyconą gazem cieplarnianym, ruszyłem w poszukiwaniu drogi z nieznanego. Jako, że słońce okraszając cirrusy lekką nutą karmazynu dało mi znać, żebym się k*&$@ śpieszył, nie traciłem czasu na robienie zdjęć tylko ruszyłem... w złym kierunku. Na szczęście coś mi powiedziało, że słońce na naszych szerokościach geograficznych ma zwyczaj zachodzić na zachodzie, dzięki czemu udało mi się skorygować kurs o 180 stopni i znaleźć zapodziany żółty. W tym miejscu żółty biegnie na prawdę ładnym laskiem, który może mi jeszcze dać dużo przyjemności, bo na mapie wydaje się być dość spory, a do tego są tam jakieś dróżki. Oczywiście nie obyło się od zgubienia szlaku i walki o każde 10 dodatkowych metrów. Ale ja już mam takie szczęście do żółtych, z jednym takim męczę się już ponad 5 lat i dalej nie przejechałem go bez zgubienia się. Na całe szczęście co chwilę są mapki. Do jednej nawet musiałem wrócić, bo w Ciężkowicach skupiają się chyba wszystkie kolory szlaków i zapomniałem ich sekwencji. Tak więc uchm... najpierw do żółtego dołączył zielony, potem zaczął się czarny, z którego szybko skręciłem na niebieski prowadzący do zalewu Sosina, a tam jeszcze machnąłem kilkaset metrów czerwonym. I ja mam podobno złą pamięć :) W każdym razie dotarłem do punktu, który już dobrze znałem w momencie, gdy szarówka zaczynała powoli zmieniać się w noc. Dalej ruszyłem skrótem przez lokomotywownie, czy coś, co wygląda jak lokomotywownia i staję poboru wody na Maczki.
Gdzieś w Jaworznie © krzicho

Tam już po raz ostatni skręciłem w przeciwną stronę, niż powinienem, zawróciłem i pojechałem do domu.
Jest siła! Tak można powiedzieć jeżeli chodzi o różnicę między tym, co było i tym co jest. Zwiedziłem trochę nowego, tak jak lubię, więc wycieczka udana jak rzadko, zwłaszcza, że udało mi się idealnie dostosować trasę do ilości czasu oraz do moich nadzwyczajnych talentów jeżeli chodzi o gubienie się. Niestety coś mi się wydaje, że będzie trudno znaleźć jeszcze jakieś nowe miejsca w zasięgu.

Sosnowiec - Będzin - Pogoria - Sławków - Maczki - Sosnowiec

Wtorek, 6 września 2011 · Komentarze(0)
Odpocząłem po urlopie i postanowiłem gdzieś się wybrać w tygodniu. W pracy wybrałem rejony i narysowałem na szybko mapkę.
Wybór padł na kółeczko do Będzina, przez Pogorię, potem szlakami rowerowymi w kierunku Błędowa, ale na koniec czerwonym do Sławkowa i do domu przez Maczki. Zumi pokazało szlaki Google policzyło ok 70 km. Miałem na to 3,5h, więc powinno dać radę. Już kiedyś jechałem podobnie, ale w przeciwną stronę i trochę innym wariantem.
Wyruszyłem, podpompowałem opony na stacji, i ciesząc się przyjemnym chłodnym wiatrem ruszyłem na Będzin. Prawie 2 miesiące mnie tam nie było, bo w maju rozkopali korony wałów, nawieźli piachu i nie dało się jechać na Pogorię. Ku mojemu zdziwieniu rozkopany teren zaczął się w parku, za zamkiem, ale to zaczęli później, więc miałem jeszcze nadzieję, że wały skończyli. HAA, nie skończyli, za to zamiast piachu narzucili nierówną warstwę ziemi z głazami wielkości miednicy, które uniemożliwiały nie tylko jazdę, ale i prowadzenie roweru, a nawet chodzenie. Wyrównanie ziemi, narzucenie piachu i żwiru, a potem przejechanie się walcem na odcinku 1 km powinno trwać max tydzień a nie ponad 3 miesiące! Jeżeli wszystko im tak wolno idzie, to się nie dziwię dlaczego Będzin nie należy do naj... dobra jest najszpetniejszym miastem w regionie. W każdym razie mogłem sobie to dokładnie przemyśleć, kiedy 20 minut przedzierałem się po prostej drodze na której powinni zamontować łańcuchy jak na Rysach. Na szczęście w połowie drogi ścieżka zaczęła wyglądać tak, jak powinna, bo już mnie czas strasznie gonił. Pewnie gdzieś tam przebiega granica Dąbrowy. W każdym razie teraz jazda nabrała tempa i nim się obejrzałem byłem już w parku Zielona.
Park Zielona © krzicho

Następnie miałem jechać na skraj Pogorii IV, gdzie zaczynały się szlaki na Błędów. Tym razem pojechałem wschodnim brzegiem Pogorii III, którym jeszcze nie jechałem, bo wydawał mi się nieciekawy. Okazało się inaczej, najpierw dojechałem do plaży i nowego mola.
Molo nad Pogorią III © krzicho

Nie wiedziałem, że woda w Pogorii jest tak czysta. Droga na około Pogorii okazała się całkiem przyjemna, dobrze, że tamtędy pojechałem, bo zaliczyłem pierwsze nowości. Szlak na Błędów potraktowałem po macoszemu, nie chciało mi się jeździć polnymi drogami i skróciłem sobie go po drogach asfaltowych. Trochę jazdy na azymut nie zaszkodzi, zwłaszcza, że moja osoba jeszcze nie uświetniła nigdy swoją obecnością tamtych terenów. Za Ząbkowicami przywitałem się na dobre ze szlakiem i w bardzo miłych okolicznościach przyrody pojechałem na spotkanie czerwonego szlaku.
Szlak na Błędów - polecam © krzicho

Po drodze pojechałem inną konfiguracją, niż poprzednim razem i w Rudach zastał mnie zachód słońca. Teraz już tylko marzyłem, żeby w drodze do Sławkowa nie zrobiło się ciemno za szybko, bo jeszcze tamtędy nie jechałem.
Zachód w Rudach © krzicho

Po drodze jeszcze zgubiłem się, szlak w pewnym momencie łączył się z asfaltem i akurat ten jedyny moment oddalał się od Sławkowa, do tego skręt nie był oznaczony. Pojechałem więc w stronę Sławkowa zamiast od Sławkowa i tym sposobem dołożyłem sobie dodatkowy kilometr, albo 2 i wyjechałem za Sławkowem, zamiast w środku miasta. W każdym razie jeszcze coś było widać i na drogi, które znałem dostałem się bez problemu. Przed Maczkami zrobiło się już kompletnie ciemno, ale tam mi to zbytnio nie przeszkadza, choć zaryzykowałem i przejechałem się drogą, którą tylko raz wcześniej jechałem, do tego w dzień. Czym jak teraz widzę też nadłożyłem kawał drogi.
Nic to, koniec końców dojechałem szczęśliwie do domu.
Podsumowując wycieczka bardzo udana, trochę nowości, polecałbym ją wszystkim, gdyby nie wpadka z Będzinem. Trochę bolały mnie nogi, ale czego się można spodziewać, jeżeli nie jeździło się prawie miesiąc. Było OK :)