Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2009

Dystans całkowity:185.20 km (w terenie 80.00 km; 43.20%)
Czas w ruchu:09:07
Średnia prędkość:20.31 km/h
Maksymalna prędkość:46.80 km/h
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:92.60 km i 4h 33m
Więcej statystyk

Sosnowiec - Tychy - Katowice Kostuchna - Sosnowiec

Piątek, 25 września 2009 · Komentarze(0)
Kostuchna - hałda © krzicho


Po znalezieniu czterech dziur w dętce i połamaniu pompki, z godzinnym opóźnieniem udało mi się usiąść na rowerze. Zacząłem od podjechania do sklepu po nową pompkę i więcej łat. Po drodze o mało nie wpadłem pod samochód (tym razem moja wina), a sklep okazał się zamknięty z powodu urlopu. Pomyślałem, że koniec z jazdą po mieście i pojechałem w kierunku Katowic. Od razu jak tylko mogłem wjechałem lasu i pojechałem w kierunku Tychów. Chciałem pozwiedzać lasy za Kostuchną. Niestety okazały się one raczej nieciekawe - mało miejsc, których można pojeździć, a nawet kiedy znajdowałem już coś w stronę Tychów, szybko się kończyło. W takim razie wróciłem do miejsca, gdzie zaczyna się ul. Katowicka - czyli jakieś 4 km nudnej drogi od centrum. W między czasie zaczęło mnie znowu boleć kolano. Jednak jeszcze nie doszło do siebie po ostatniej trasie i po górach. Tychy nie wydały mi się ciekawym miastem, a znalezienie rynku zajęło mi dużo czasu i było nużące.
Tychy - rynek © krzicho

Jednym słowem paskudnie rozpoczęty dzień. W drodze powrotnej zaciągnąłem się jeszcze raz zapachem słodu i ruszyłem na Katowicką. Ta droga potrafi z człowieka wyciągnąć resztki dobrego samopoczucia, więc jak tylko zobaczyłem sklep o wdzięcznej nazwie "Źródełko", postanowiłem skorzystać. Kupiłem coś do picia i żelki, ale najbardziej ucieszyło mnie "Żywe piwo". Wycieczka może i nie będzie zbyt udana, ale za to obiad będzie smaczniejszy. Jak tylko wjechałem do lasu, postanowiłem skręcić w każdą możliwą dróżkę, żeby nie było powodu, aby tam wracać. Humor mi się poprawił, sił trochę przybyło, więc teraz postanowiłem przejechać się w stronę Katowic. Najpierw dojechałem do dobrze zapowiadającej się drogi, której jeden koniec wyjechał na Kostusze... Kostuchnie... nie ważne. Zawróciłem i mijałem po drodze z jednej strony po kolei kolejne zjazdy na... tam gdzie wcześniej, a po drugiej dróżkę, którą tam dojechałem. W sumie ta część lasu nie była taka zła, tylko trochę mała. kiedy dojechałem do końca lasu spróbowałem jeszcze raz pojechać w stronę Tychów i jak zwykle droga skończyła się w środku niczego.
Droga donikąd © krzicho

Czekał mnie teraz powrót, ale ponieważ nie lubię wracać tą samą drogą skręciłem w pierwszą lepszą odnogę w kierunku Kostuchny. Wyjechałem z lasu na jakimś osiedlu i szybko dojechałem do głównej drogi. Po drodze zauważyłem jednak, że zaraz za zabudowaniami z drugiej strony chyba są jakieś drzewa. Skręciłem w takim razie w pierwszą ulicę i zamiast lasu zobaczyłem hałdę. Pomyślałem, że stamtąd rozeznam okolicę. Okazało się, że hałda składa się z trzech poziomów. Z najwyższego rozciągała się piękna panorama. Gdyby widoczność była lepsza, to na pewno byłoby widać dokładnie wszystkie góry, teraz tylko majaczyły na horyzoncie (zdjęcie na górze). Podobne widoki można podziwiać jeszcze z górki Klimont z kościółkiem w okolicach Lędzin, tylko że tam najbliższa okolica jest ładniejsza.
Zaraz za hałdą i torami, które przebiegały pod nią, był bardzo ładnie zapowiadający się las. Na początku nie wiedziałem jak się dostać na dół, ale przynajmniej zauważyłem drogę, którą wjadę do lasu. Z dwóch poziomów zjechałem drogą dla spychaczy, ale z ostatniego musiałem już na krechę. Droga, którą widziałem okazała się bardzo dobra (dlatego tak lubię patrzeć na wszystko z wysokości). Najlepsze było to, że łączyła się z drogą, którą często jeżdżę na Murcki (biegnie tamtędy czarny szlak). Teraz prowadziła mnie już prosta droga do domu.
Dzień po parszywym początku okazał się być udanym. Znalazłem nowe ciekawe miejsca, może nie tam gdzie miały być, ale znalazłem.
Co co lasów między Kostuchną a Tychami, to co mogłem, to przejechałem. Jeżeli chodzi o lasy pod samymi Tychami, to cóż... przynajmniej z drugiej strony mają fajne tereny.
A piwo było pyszne :)

Sosnwiec - Bór Podlesie - Jaworzno - Sosnowiec (przez kopalnie piasku)

Niedziela, 13 września 2009 · Komentarze(1)
Częściowo zarośnięta kopalnia piasku pod Bukownem © krzicho


Po miesiącu znalazłem trochę czasu na naprawienie dętki i przejechanie się. Założenia nie były jasne - chodziło o to, żeby znaleźć przeja.sosinzd na Bór Biskupi z drogi między Jaworznem Szczakową i Bukownem. Ale na początku chciałem zobaczyć kopalnię piasku piasku na Maczkach.
Kopalnia na Maczkach © krzicho

Kopalnia piasku pod Maczkami © krzicho

Łatwo ją znalazłem, ale ponieważ nie chciałem wracać tą samą drogą, dojechałem na miejsc, gdzie trzeba było rower prowadzić. W ten sposób znalazłem się zaraz pod Maczkami i pojechałem w kierunku na następną kopalnię piasku. Chciałem znaleźć niebieski szlak i trzymając się go przeciąć kopalnię. Potem chciałem dojechać do drogi na Bukowno i szukać przeprawy którą wydawało mi się widziałem na zdjęciach satelitarnych. Niebieski szlak znalazłem, ale do drogi już nie dojechałem, bo wcześniej znalazłem drogę pożarową którą jeszcze nie jechałem. Nadrobiłem kilkanaście kilometrów, ale przynajmniej mam punkt zaczepienia jeżeli chodzi o pominięcie Jaworzna w trasie powrotnej.
Przejazdu troszkę szukałem, ale był - pokonałem tory. Teraz slalomem i po omacku między stacją przekaźnikową, jakimiś bocznicami znalazłem sposób na przejechanie przez kanał, który stał mi jako następny na drodze. teraz trzeba było wybrać jedną z wielu dróg które się pojawiły i spróbować dojechać do Boru Biskupiego. Wybrałem pierwszą lepszą drogę - szeroka, widać ślady rowerów i przejechałem nią ok 5 km. Następnie przejechałem 5 km z powrotem, bo droga i każda odnoga na którą zjeżdżałem trafiała w piach. Przy okazji zaliczyłem kolejną kopalnię piasku. Następna droga też była szeroka, ale żadem z wielu spotkanych grzybiarzy (wiadrami te grzyby zbierali, a tam nawet nie ma porządnego lasu) nie potrafił mi powiedzieć gdzie ona prowadzi. W między czasie kolana doszły do wniosku, że miesiąc bez roweru to dużo i solidarnie zaczęły mnie boleć. Licznik dobijał do 50 km, minąłem już miejsce, gdzie wcześniej zakopywałem się w piachu, kiedy dwaj spotkani tubylcy powiedzieli mi, że dobrze jadę, i że wystarczy jechać cały czas prosto (ufff). Kilometr dalej dojechałem do rozwidlenia - w lewo, albo w prawo... no wielkie dzięki! Udało mi się w jakoś dojechać gdzie chciałem, ale już nie pytałem nikogo o drogę. Teraz chciałem zwiedzić Bór. Znalazłem sklep (:D), kościół i drogę na Bukowno Podlesie. Ładna droga, więc czemu nie. Najpierw minąłem Podlesie, ale potem las zaczął się do mnie uśmiechać i dojechałem do czwartej tego dnia kopalni piasku (zdjęcie na górze). Te 2 kopczyki w prawym rogu teraz mnie zaprosiły. Podjechałem pod nie, ale na górę już wyszedłem na piechotę. Kopczyk ma 405 mnpm i idzie przez niego ten sam niebieski szklak, którym tego dnia już jechałem (dalej idzie przez Bukowno do Olkusza). W tym momencie miałem już 60 km na liczniku - pora wracać. W sklepie w Borze kupiłem coś do picia, coś do jedzenia i miśki. Miśki to był zdecydowanie dobry pomysł - zjadłem połowę 90g paczki i reszty nie mogłem dokończyć przez resztę trasy.
Wracałem znowu przez kopalnię piasku, a potem chciałem przejechać doliną Żabnika niebieskim szlakiem. Szlak zgubiłem za kopalnią, resztę drogi przejechałem na czuja raczej doliną Koziego Brodu. Ale w sumie wyjechałem koło zalewu Sosina.
Zalew Sosin © krzicho

Teraz czekało mnie już "tylko" 30 km przez Jaworzno Szczakową i Maczki. Kolana postanowiły zaostrzyć strajk, i bez stękania się nie obyło. Poza tym z przedniego koła zeszło powietrze i nie podobała mi się wizja dopompowywania co kilometr jak ostatnio. Na szczęście dojechałem do domu na jednym pompowaniu, ale za to przed każdym podjazdem stawałem i odpoczywałem, żeby chociaż przez pierwsze 200m nie stękać jak emeryt z zatwardzeniem.

Ogólnie wyjazd się udał. Przejechałem o wiele więcej niż planowałem.
Kolana już mnie nie bolą i mam nadzieję, że tak zostanie, bo w góry jadę.
I najważniejsze - Miśki rządzą!!!