Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2012

Dystans całkowity:219.80 km (w terenie 62.00 km; 28.21%)
Czas w ruchu:10:05
Średnia prędkość:21.80 km/h
Maksymalna prędkość:54.90 km/h
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:73.27 km i 3h 21m
Więcej statystyk

Sosnowiec - Szopienice - Katowice - Panwniki - Halemba - Kochłowie - Panwniki - Szopienice - Milowice - Sosnowiec

Czwartek, 31 maja 2012 · Komentarze(0)
Postanowiłem uratować honor miesiąca i wybrać się jeszcze raz na rower.
Kierunek Katowice. Przez Szopienice, Nikiszowiec, Giszowiec do lasów, potem na Ligotę i Panewniki. Po drodze urodził się pomysł, żeby sprawdzić, czy zrobili coś z zalanym terenem pod Halembą, bo przez ostatnie 2 lata nie dało się przejechać przez to do Gliwic. Zrobili :D
Co prawda, kiedyś to było piękne miejsce, gdzie Kłodnica meandrowała, na krańcach oczek wodnych szumiała trzcina i tatarak, a równą zieleń trawy i lasu przyozdabiały jedynie kontrastowe kropki polnych kwiatów (jak się stało tyłem do hałdy), a teraz wygląda to tak:
Przejazd szlakiem z Katowic na Halembę © krzicho

Ale da się przejechać i więcej mi nie potrzeba. Potem troszkę pojeździłem po okolicy, żeby sprawdzić, czy przypadkiem coś się nie zmieniło i upewnić się, że droga do Gliwic będzie przejezdna. Chyba jest, można kiedyś próbować.
Nic ciekawego poza tym nie znalazłem i postanowiłem wrócić. Po drodze pojechałem wzdłuż torów kolejowych i dojechałem do Kochłowic (Ruda Śląska). Kiedyś, jak był zalany szlak, po w nocy szukałem drogi przez Rudę, a teraz od tak znalazłem skrót. Może się kiedyś przyda. W każdym razie ponieważ tym razem mi się nie śpieszyło, postanowiłem się rozejrzeć. Okazało się, że już często tam błądziłem. A to w poszukiwaniu stacji benzynowej, a to w poszukiwaniu cmentarza, także widać, że jest to lokalne centrum, gdzie się znajduje jak jadę "nie wiadomo gdzie". Pewnie tam się pojawiają samoloty z Trójkąta Bermudzkiego.
Postanowiłem znaleźć coś ładnego pojeździłem i udało mi się znaleźć to:
Sanktuarium w Kochłowicach © krzicho

Sądząc po tym, co widziałem, więcej nie było co szukać, więc postanowiłem wrócić do lasu. W lesie dla ułatwienia nie wróciłem do szlaku, tylko pojechałem jeszcze bardziej w las. Tak się złożyło, że przed wyjazdem obejrzałem satelitę i w tym rejonie był las, w którym mnie jeszcze nie było. Więc postanowiłem się tam wybrać i się zgubić. Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Nie wiedziałem wtedy nawet, czy to jest ten las, ale było ciekawie. Drogi pożarowe są tam asfaltowe, trafiłem na jakiś ośrodek wypoczynkowy z jeziorkami, są tam nawet szlaki rowerowe. Postanowiłem objechać jeziorka i pojechać dalej, ale skończyło się tak, że tu zakręt, tam zakręt, słońce za chmurami i po pewnym czasie radośnie jechałem w przeciwną stronę niż myślałem, i dojechałem do miejsca, gdzie zaczynały się jeziorka.
Jesiorka, w lesie pod Kochłowicami © krzicho

Teraz postanowiłem już grzecznie trzymać się szlaku. Oczywiście zgubiłem go po kilku kilometrach, ale za to dojechałem do jakiejś główniejszej drogi. Pojeździłem w okolicy, pobadałem, wyszło, że siła jest, i można jeszcze zobaczyć co jest po drugiej stronie lasu. Był zjazd na autostradę.
W takim razie postanowiłem wracać. Z lasu wyjechałem w Panewnikach, więc bez problemu wracałem po śladach. Jedyną różnicą było to, że zamiast z Szopienic do Sosnowca od razu, pojechałem przez Milowice. Z Milowic wróciłem przez las, gdzie doceniłem moc mojej nowej lampki. Tak samo zresztą jak konie, których tam się w ogóle nie spodziewałem.
Było bardzo dużo nowego, do tego błądzenie, odkrywanie i dreszczyk emocji. Poza tym pierwsza 80 w tym roku. Nie spodziewałem się tyle po tym pochmurnym dniu.

Sosnowiec - Maczki - Bukowno - Jaworzno Szczakowa - Maczki - Sosnowiec

Środa, 23 maja 2012 · Komentarze(0)
Ładny dzień itp. - pojechałem.
Na Maczki, nie byłem w tym roku. Trasa normalna, niestety okazuje się, że Alzheimer zaczął swoje niemieckie sztuczki i strasznie się plątałem w lasach. Dzięki temu zwiedziłem całkiem spory kawałek nowych terenów. Najpierw po trasie, po której jeździła wcześniej jakaś zgraja zorganizowanych koni z pasażerami na grzbiecie, tylko, że mało rozgarniętych, bo trasa była ogrodzona. Pewnie dzieci, ale się nie wypowiem, bo każda matka myśli, że jego pociecha jest najmądrzejsza i przyjdzie mi zrobić oklep i to nie w sensie jaki jej przyszły uczestnik pardubickiej i laureat Nobla zna z doświadczenia. Haha, nie na temat piszę, ale co tam. W każdym razie przez te konie były straszne w w w we r r r r te te te te py, droga zmieniła się w piaskownicę i więcej tam nie pojadę. Ale znalazłem polankę i było super fanie i szkoda w ogóle, że mnie tam teraz nie ma... powiedzmy.
Polanka w lesie za Maczkami © krzicho

Następnie okazało się, że zamiast z konsekwencją borsuka posuwać się na przód, zrobiłem koło, a raczej okrąg, czy coś takiego i wróciłem na swoją drogę, tyle, że wcześniej i musiałem odrabiać. Pomyślałem, że już chyba wiem jak jechać, pojechałem inaczej iiii okazało się, że zamiast z konsekwencją borsuka posuwać się na przód, zrobiłem koło, a raczej okrąg, czy coś takiego i wróciłem na swoją drogę, tyle, że wcześniej i musiałem odrabiać. Tym razem błądziłem po drugiej stronie drogi. Lekko tylko zrażony pojechałem dalej, tym razem o dziwo trafiłem tam, gdzie planowałem i dograłem dalszy ciąg planów, w postaci "a może by tak do Bukowna".
Ponieważ tak dobrze mi szło błądzenie, tym razem specjalnie pojechałem w nieznane. Droga najpierw ładna, potem zarośnięta, potem ciasna, aż w końcu skończyła się w trawie na jakiejś polance, gdzie zrobiłem to nudne zdjęcie.
Inna polana za Maczkami © krzicho

Od tej pory tak sobie wyobrażam koniec świata. Nie zrażony tym że mogę tam spędzić resztę życia jeżeli jeszcze bardziej się zgubię, postanowiłem jechać w stronę byłej kopalni piasku pod Bukownem. Okazało się, że kiedy jestem zagubiony trafiam do celu lepiej, bo po kilku minutach byłem dokładnie tam, gdzie chciałem.
Zaskoczony powodzeniem objechałem kawałek kopalni, postanowiłem spróbować kumulacji i ruszyłem w las. Jechałem i jechałem, i wyjechałem na drogę. Okazało się, że trafiłem tam, gdzie próbowałem się dostać przez 3, albo 4 lata. Znalazłem się na żółtym szlaku do Bukowna. Szukałem z mapą, bez mapy zakręcając w każdą możliwą drogę, udało mi się dopiero wtedy, gdy sprawdziłem trasę na satelicie. A tu się wychodzi na to, że wystarczy się zgubić.
Po drodze okazało się, że zjedzenie połowy obiadu i nie branie wody nie jest optymalnym planem, bo jakoś ciężko mi było złapać równowagę, kiedy schodziłem z roweru. Dlatego zjeździłem kawałek Bukowna, żeby znaleźć sklep. Sklep był, tylko, że właśnie zamykany, więc niepocieszony wyruszyłem w długą drogę do Jaworzna.
Jechało się. Więcej nie da się powiedzieć. Jak się dojechało do zalewu Sosina, to się skręciło w stronę bocznicy kolejowej, potem przez stację poboru wody, i lasek dojechało się na Maczki. Tam wykupiłem połowę sklepu i przystąpiłem do konsumpcji. Siły wróciły, ale za to zaczął boleć brzuch z przejedzenia. w takim razie było innego wyboru i reszta trasy przebiegła normalnie.
Fajna wycieczka, inna niż myślałem, ale jak były nowości, to nie ma co narzekać.

Sosnowiec - Będzin - Pogoria - Trzebiesławice - Pogoria - Będzin - Sosnowiec

Środa, 9 maja 2012 · Komentarze(0)
Pierwsza środa tygodnia, trzeba ją uczcić np. rowerem na Pogorię. Temperatura super, niestety obiad ciążył mi przez cały czas i nawet nowe SPD-ki, którymi się dalej cieszę jak dziecko dmuchanym krokodylem nie pomagały i pod wiatr po prostu nie szło...
Ale od początku - najpierw Będzin, tu ryzykowałem 2 kilometrową frustracją i prowadzeniem roweru po wałach, ale okazało się że po roku udało się utwardzić piach i da się jechać. Co prawda jakbym miał plomby to też by mi wibrowały na tych nierównościach, ale dało się jechać, z rozpaczy nie zamknąłem się w sobie i nie musiałem inwestować w terapeutę. W Dąbrowie zrobiło się równiej.
Przemsza w drodze na Pogorię © krzicho

Potem tradycyjnie pojechałem w złą stronę w Parku Zielona. Nie wiem dlaczego akurat tam się zawsze gubię... Przecież to jest park, dla matek z dziećmi i emerytów, a ja wjeżdżam tam jak w trójkąt bermudzki. W każdym razie po niezamierzonej rundce po parku trafiłem na Pogorię nr czy, a potem sztiry. Tam z wierzchołka postanowiłem sobie zrobić małą pętelkę szlakiem, który w zależności od mapy był żółty, albo czarny. Po krótkim błądzeniu znalazłem miejsce startu - czyli jak można się było domyśleć - szlak czerwony. Teraz miałem prostą drogę na Trzebiesławice. Kiedy szlak uzyskał stabilny czarny kolor, zakręcił w las, gdzie pod górą Trzebiesławską zgubiłem chyba ze dwa płaty płuc, ale takie są koszty jeżdżenia pod górę na początku sezonu. Następnie dojechałem do miejsca, które już kiedyś zwiedziłem i po polach i łąkach w promieniach zachodzącego słońca zmierzałem ku Pogoriom.
W drodze powrotnej na Pogorię © krzicho

Do Pogorii dotarłem we mgle małych muszek, ale jechałem do domu i nie zgubiłem się nie wiadomo gdzie w lesie, do tego po ciemku, więc byłem szczęśliwy.
Pogoria © krzicho

Dalsza droga przebiegła całkiem zwyczajnie. Następną razą spróbujemy pojechać w stronę Łaz, a jeżeli będę miał trochę czasu, nawet do Centurii, gdzie byłem jako zuch (Nostalgia! urwał nać!). Może nawet do Ogrodzieńca, a co tam, z rozmachem! Tylko kondycja, kondycja. W każdym razie nawet ta wycieczka była udana, znowu coś nowego.