Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2011

Dystans całkowity:211.29 km (w terenie 75.00 km; 35.50%)
Czas w ruchu:10:07
Średnia prędkość:20.89 km/h
Maksymalna prędkość:51.90 km/h
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:70.43 km i 3h 22m
Więcej statystyk

Sosnowiec - Będzin - Góra Dorotka - Dąbrowa Górnicza - Sosnowiec

Sobota, 21 maja 2011 · Komentarze(0)
Dzień zaczął się tłuczeniem młota pneumatycznego w powierzchnię balkonu. Nawet to nie zwalczyło chęci przespania się po całym tygodniu pracy i po powrocie o 5 nad ranem. Po kilku seriach i tak usypiałem, co nie zmieniło faktu, że się nie wyspałem.
Postanowiłem powtórzyć wyjazd na Dorotkę, tylko tym razem zrobić zdjęcia. Zapowiadali burze, ale nie było wiatru, więc ciężkie chmury nie przesuwały się, a pomiędzy nimi dalej było niebieskie niebo. Szkoda tylko, że było tak duszno i ciepło. Do Będzina dojechałem bez problemu, tylko jakoś tak woniej. Potem przejechałem przez to, co zostało po targu, czyli równomierną warstwę plastikowych butelek i worków. Dalej już w parku okazało się, że nawieźli piachu i teraz nie da się przejechać nie tylko po wałach, ale także po alejkach. Spacer mi się wydłużył... Potem pojechałem tak jak ostatnio obok Łagiszy i obok lasu Grodzieckiego. Podjechałem pod górę i wszystko szło całkiem dobrze, poza tym, że byłem trochę bardziej niż ostatnio zmęczony.
góra Dorotki © krzicho


U podstawy roztaczał się dość ładny widok na okolicę i elektrownię, którą po drodze mijałem.

Elektrownia Łagisza © krzicho


Na górę dojechałem drogą, którą zauważyłem wcześniej i jakoś poszło. Tym razem kościółek lepiej się prezentował, bo było więcej słońca.

Koścółek na górze Dorotce © krzicho

Kościół na górze Dorotce © krzicho


Zjechałem sobie jakąś trasą zjazdową, tylko, że wolno, a potem kupiłem Pepsi i loda. Przy okazji zauważyłem, że znowu mam problem ze zdjęciami, bo mi się komórka rozładowała. Trudno się mówi i jedzie się dalej. Ruszyłem na Gródków, potem objechałem las, tak jak to ostatnio wybadałem i przejechałem na drugą stronę ekspresówki. Potem wjechałem do lasu, za którym była Pogoria i przejechałem sobie na drugą jego stronę. W tym momencie zauważyłem, że nad Czeladzią wybudowała się już ładna chmura burzowa i leje, z niej, że aż ciemno się pod spodem zrobiło. Równocześnie zachciało mi się pozwiedzać okolicę, i pół godzinki kręciłem się po lesie. Nic ciekawego nie znalazłem, ale za to wyjechałem obok parku Zielona. Po nim też trochę pojeździłem, ale już zacząłem się zastanawiać co dalej robić. Uznałem, że dojadę do Pogorii III i tam się zastanowię. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Na otwartym terenie okazało się, że nie tylko za mną jest burza, przede mną też się formowała, i z obu stron dochodziły już dźwięki oznaczające, że lepiej nie będzie. Analiza sytuacji z mapą uzmysłowiła, mi, że raczej nie opłaca się wracać przez Będzin i najlepiej jakbym pojechał przez Dąbrowę i Maczki. Na około, ale ok. Jeszcze przed dojechaniem do pierwszego punktu trasy powrotnej znowu zmieniłem zdanie, bo burze przybliżyły się do siebie i teraz był między nimi tylko pasek ładniejszego nieba. Przypomniało mi się, że dokładnie pod tym paskiem biegnie droga od Dąbrowy, przez Zagórze. Taką opcję wybrałem. Po drodze obserwowałem błyskawice po obu stronach, ale z ulgą zauważyłem, że dobrze im tam gdzie są. Na koniec jeszcze przejechałem się jednym nowym skrótem i 5km od domu zaczęło lekko padać. Mogę omijać chmury po drodze do domu, ale na to jak ominąć chmurę nad domem jestem za głupi i trochę zmokłem, na szczęście prawie w ogóle.
Wycieczka jak zwykle udana, miała swój urok i mimo, że powtarzałem trasę, pojeździłem dużo po nowych terenach. Teraz jak to piszę, znowu się rozpadało i właśnie przechodzi mi nad domem burza, dzięki czemu łatwiej mogę wrócić do tamtych chwil.

Sosnowiec - Jaworzno - Imielin - Mysłowice - Sosnowiec

Sobota, 7 maja 2011 · Komentarze(0)
Po nieudanym dniu lotnym w Częstochowie miałem dużo energii do rozdysponowania. Wybrałem się o 17 nie wiadomo gdzie. Najpierw skierowałem się na Maczki, bo chciałem sobie pojechać do Sławkowa, ale zapomniałem o tym, pojechałem jak zwykle i wyjechałem po złej stronie Maczek. Nie chciało mi się wracać, więc nastąpiła zmiana planów na Jaworzno. Tam jechałem najpierw zielonym szlakiem rowerowym, potem niebieskim, czerwonym i czarnym :) Czarnym jeszcze nie jechałem, więc pojawiło się pół kilometra czegoś nowego podczas wyjazdu. Potem przejechałem obok basenu, wjechałem na żółty szlak, a z niego na czerwony. Nie miałem koncepcji co robić, ale jeszcze mi się nie chciało wracać. Z nudów zacząłem robić zdjęcia. Ostatnio nie narobiłem nic, więc teraz sobie odbiłem np takim:

Zdjęcie z roweru w lasach w Jaworznie - prawie efekt oczopląsu... prawie © krzicho


Czerwony szlak przedstawia się tak:

Czerwony w Jaworznie © krzicho


Nie wiem ile razy to pisałem, ale szlaki w Jaworznie mają bardzo dobrą infrastrukturę:

Przystanek przy szleku rowerowym w Jaworznie © krzicho


Koniec zdjęć... na razie. W tym miejscu zdecydowałem się, że spróbuję sobie pojechać do Imielina i stamtąd wrócić zielonym prawie do samego Sosnowca. Tyle, że zielony biegnie już poza Jaworznem, więc mogłem się go trochę naszukać. W każdym razie ryzykując powrót do domu po nocy bez przedniego oświetlenia, które zostało w domu, postanowiłem pozwiedzać. Wycieczka zaczęła nabierać kolorów. :)
Szlak najpierw idzie po drogach i jest wystarczająco dobrze jak na takie warunki opisany. Nie pominąłem nawet jakiegoś krótkiego objazdu poza główną drogą, który był tam nie wiadomo po co, bo był nieciekawy. Kłopoty mogły się zacząć dopiero po wjechaniu do lasu, bo już na samym początku skręciłem w złą stronę. Na szczęście szybko się zorientowałem, znalazłem szlak i koniec końców nie było kłopotów. Po wyjechaniu z lasu okazało się, że słońce już powoli zaczyna świecić na innej półkuli.

Mysłowice... gdzieś © krzicho


Trochę dalej zorientowałem się, że do żółtego prowadzącego do granic Sosnowca wystarczy tylko przejechać przez most. Jak ludzie się orientują w terenie jak nie ma elektrociepłowni, to ja nie wiem.
Ostatnio kiedy jechałem żółtym bardzo mi się podobało. Kawałek dzikiego terenu między miastami. Tyle, że wtedy nie byłem zmęczony, nie było zimno i nie robiło się ciemno. W każdym razie dojechałem jakoś do Trójkąta 3 Cesarzy.

Trójkąt 3 Cesarzy - widać po rzece © krzicho


Dalej postanowiłem dla odmiany jechać przez Niwkę. Tak więc skręciłem na rondzie w odpowiednią stronę i zrobiłem następne bezsensowne zdjęcie:

Niwka © krzicho


Przez Niwkę jedzie się lepiej niż Mikołajczyka, bo jest chodnik na tyle szeroki, że można nawet zgodnie z przepisami się po nim przejechać. W ten sposób dojechałem w końcu do domu. Następnym razem pojadę jeszcze inaczej, już znalazłem na mapie skrót prawie na sam koniec Niwki. Tylko musi mnie przestać boleć ręka. Chyba od wstrząsów bolą mnie mięśnie w jednej ręce od dłoni, po bark.
Nie spodziewałem się, że tyle nowych rzeczy znajdę podczas takiego nieplanowanego wyjazdu, dlatego jestem z niego bardzo zadowolony.

Sosnowiec - Będzin - g. św. Doroty - Pogoria - Będzin - Sosnowiec

Poniedziałek, 2 maja 2011 · Komentarze(2)
Pierwsza i mam nadzieję nie ostatnia w tym roku trasa z dużą ilością nowości. Zacząłem od podjechania do Będzina. Tu okazało się, że krótki rękawek i krótkie spodnie są średnim rozwiązaniem, gdy temperatura powietrza nie przekracza 15 stopni. Do tego czułem jeszcze mięśnie po skałkach, na których byłem 2 dni wcześniej i w przeciwieństwie do poprzedniego razu nie mogłem przycisnąć pedałów, bo nogi robiły się twarde, i po prostu się nie jechało. W każdym razie w centrum Będzina jak zwykle koło zamku wjechałem na wały Czarnej Przemszy i jak to sobie zrysowałem na małej karteczce, chciałem w okolicy torów kolejowych przedrzeć się do interesującej mnie drogi. Przy okazji okazało się, że wały są w remoncie i na koronie leży sobie luźny piach, dzięki czemu miałem okazję poprowadzić rower przez kilkaset metrów. Wszystko przebiegało o dziwo zgodnie z planem, widocznie to, że mi było zimno, bolały mnie nogi i nie mogłem znaleźć otwartego sklepu, żeby kupić cokolwiek do picia zostało uznane za wystarczające utrudnienia.
Pierwszym celem było odwiedzenie lasu Grodzieńskiego, który o dziwo jak nigdy był tam gdzie się go spodziewałem. Zygzak po lesie wyjął mi z nóg 5 km, a z roweru wytrząsł brud ze wszystkich zakamarków, bo tu też remontowano drogi, tym razem luźnym tłuczniem. Jakby nie mogli się dogadać z tymi od wałów, pójść na kompromis i tu, i tam wysypać żwirem... Z lasu wyjechałem w tym samym miejscu, w którym do niego wjechałem i ustawiłem się na Dorotkę, która już była widoczna. Do podnóży dojechałem bez problemu, ale za to pokręciłem się trochę w kółko zanim dojechałem na szczyt. Na szczycie szału nie ma. Widoków też nie ma, wszystko lekko zapuszczone i wprowadza lekko nieprzyjemną atmosferę. Jakbym trenował zjazdy, pewnie bym tam dłużej został, ale ja miałem plan do wykonania, więc przystąpiłem.
Dalej moja mądra kartka 5x5 cm, na której rozrysowałem sobie kilkadziesiąt kilometrów nieznanej dotąd trasy powiedziała gdzie mam szukać drogi i nie pomyliła się. Przejechałem przez Grodków i dojechałem do następnego celu trasy, czyli do następnego lasu. Teraz czekała mnie trudna przeprawa, bo na mapie, ani na Zumi nie było żadnej drogi, nie widziałem nawet ścieżki między drzewami, które mogłyby przetransportować mnie na drugą stronę do miejsca, gdzie są domy i ulica o nazwie Stachowe, a co najważniejsze jedyny w okolicy przejazd pod ekspresówką. Pierwszy plan ambitny - przebijam się środkiem lasu. Przebiłem się sądząc po satelicie nawet daleko, ale po tym jak każda ścieżka kończyła się w krzakach musiałem wrócić. Druga opcja, na chama wzdłuż torów kolejowych, które wg karteczki szły prosto do celu okazała się być lepsza. W międzyczasie otworzyłem sobie paczkę żelków i patrzyłem jedząc jak właściciele na siłę ściągają szczekającego psa z podwórka. Szczekający pies, to nic dziwnego, więc nic sobie z tego nie robiłem, tylko jak już ruszałem zauważyłem, że grodzenie było remontowane, a dokładniej mówiąc nie było go... Jakaś droga wzdłuż torów była, tylko tym razem trafiłem na trzecią do kompletu przyczynę prowadzenia roweru (dokładnie czwartą, bo podjeżdżając pod Dorotkę zatrzymałem się i nie mogłem ruszyć, wiec musiałem prowadzić rower), a mianowicie błoto. Po tym jak się okazało, że dojechałem tam gdzie chciałem, znalazłem jeszcze jedną możliwość przejechania lasu, tym razem po drugiej jego stronie. Żeby to potwierdzić przejechałem drogą najpierw w jedną stronę, żeby ją sprawdzić, a potem zadowolony z sukcesu przejechałem tę samą drogę z powrotem.
Teraz wystarczyło przejechać pod drogą ekspresową i moja kartka powiedziała, że gdzieś przede mną jest jeszcze jeden las, ale nic więcej nie chciało mi się narysować. Tak więc starałem się tak dobierać zakręty, żeby jechać przed siebie i w końcu skręciłem w jakąś dróżkę, która szła mniej więcej w dobrą stronę i chodzili po niej ludzie z psami i wózkami, czyli pewnie nie kończyła się za 100 m bagnem, albo wysypiskiem. Okazało się, że to był strzał w dziesiątkę :) Las przejechałem bardzo przyjemną ścieżką w linii prostej, i trafiłem do dobrze znajomego mi miejsca przy Pogorii III.
Teraz byłem już lekko zmęczony, dalej się nie rozgrzałem, a słońce było coraz niżej, żelki się skończyły, ale jeszcze nie przedostały się do żył, do tego chciało mi się pić po 45 km walki z lasami i górami. Tak więc postanowiłem podjąć jedyną słuszną decyzję i pojechać w przeciwną stronę domu, na około Pogorii IV, czy jak jej tam teraz jest. Po drodze liczyłem na otwartą jadłopijnię przy jeziorze i na szczęście była otwarta. Wziąwszy na rozgrzewkę loda i zimną kolę podładowałem bateryjki. Na fali gazowanego i słusznie posłodzonego napoju, żelki dołączyły do lodów i zaczęły radośnie docierać do wszystkich przyjemnych zakamarków Krzycha. Dzięki temu mogłem ruszyć dalej i podreperować trochę średnią. Przy okazji okazało się, że rozjeździłem w końcu zakwasy i nie było mi już tak zimno.
Jeziorko objechałem i zacząłem się zastanawiać co dalej. Próbując sobie przypomnieć ile kilometrów mam do domu obmyślałem chytry plan jak tu dojechać, żeby mieć jakieś 75-80 km na liczniku. Postanowiłem pojechać wzdłuż Pogorii i przez park Zielona. Nie byłem tam jeszcze i miałem nadzieję, że trafię. To był ostatni nieznany punkt trasy, do którego musiałem trafić i znowu się udało! Sam park całkiem fajny, ale mógłby ktoś zapanować nad zielenią, bo trochę przytłacza. Chociaż o tej porze roku każdy park jest przyjemny. Teraz zostało już tylko dojechać po wałach do Będzina (z prowadzeniem roweru) i do domu.
Dawno nie miałem takiej trasy, gdzie nie wiedziałem przez zdrowy kawał drogi gdzie tak na prawdę jestem. Bardzo wielką pomocą była elektrownia Łagisza, dzięki której zawsze mniej więcej mogłem określić swoją pozycję. Poza tym Zumi przy planowaniu znowu okazało się bardziej niż przydatne. Z samą mapą w życiu bym czegoś takiego nie wymyślił. Niestety nie wziąłem aparatu, ale trasę chętnie przejadę jeszcze raz, bo było ciekawie.
Bardzo udany dzień :)