Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2011

Dystans całkowity:137.14 km (w terenie 45.00 km; 32.81%)
Czas w ruchu:06:18
Średnia prędkość:21.77 km/h
Maksymalna prędkość:56.10 km/h
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:68.57 km i 3h 09m
Więcej statystyk

Sosnowiec - Katowice - Lędziny - Katowice - Milowice - Sosnowiec

Sobota, 23 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Sobota przed świętami jest dobra na robienie porządków, albo jak w tym roku na robienie kilometrów. Pogoda i czas nie rozpieszczały mnie w tym roku na tyle, żebym się bardzo rozjeździł, ale za to wyszła wyprawa w góry. W górach odczułem brak kondycji spowodowany brakiem jazdy na rowerze, ale za to na rowerze odczułem przypływ formy po górach :) Prawie 3800 mnpm przewentylowało mi płuca po zimie i rozruszało nogi.
Mimo wszystko pojechałem jeszcze na typową trasę na początek sezonu, czyli przez Katowice do Lędzin. Całą drogę miałem parę jak po udanym sezonie. Odpoczywałem nawet na podjazdach gdy parę razy wolniej zakręciłem korbą. Po wjechaniu do lasu za Murckami pojechałem czarnym szlakiem na Lędziny, a potem czerwonym na górkę z kościołem.
Lędziny kościół © krzicho

Powietrze nie było zbyt przejrzyste, ale za to miało przyjemną temperaturę. Dzięki czemu szybko doszedłem do siebie po podjeździe pod górę na złym biegu.
Widok z górki w Lędzinach © krzicho

Po łyku zdrowej Koli pojechałem do domu. Tym razem z Lędzin wybrałem się szlakiem zielonym.
Katowice przejechałem jeszcze na pełnym gazie, choć już powoli czułem, że sił nie starcza mi na długo. W dalszym ciągu szybko się regenerowały, więc nie przejmowałem się. Pierwsze oznaki zmęczenia pokazały się w Szopienicach, ale posiedziałem, odpocząłem, dopiłem Kolę i ruszyłem dość żwawo. Wybrałem dłuższą trasę przez Milowice, żeby nabić trochę więcej kilometrów i całkiem dobrze szło, aż do momentu, kiedy do okrągłej odległości do domu brakowało mi 5 kilometrów. Jeszcze tylko ostatnie zygzaki w okolicach domu i pojawiło się równe 5 na końcu.
W domu długo dochodziłem do siebie, siłę może i mam, ale wytrzymałość musi się jeszcze trochę poprawić. W każdym razie postanowiłem, że nie ma co się ograniczać, znalazłem w lodówce piwo, leżało tam z rok, ale mi nie zaszkodziło, do niego zjadłem jajecznicę na smalcu i zacząłem świętować parę godzin przed innymi :D

Sosnowiec - Maczki - Sosnowiec

Niedziela, 3 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Pora rozpocząć sezon!
Pierwsze wycieczki w sezonie mają swoją specyfikę. Niektóre rzeczy odczuwam teraz siedząc przed komputerem, inne dotyczyły jazdy. Najbardziej doskwiera brak formy, dlatego biorąc pod uwagę zeszły rok nie planowałem trasy dłuższej niż 50 km. Na szczęście wczuwanie się w rower zajęło mi mniej czasu niż zwykle i już po 200 m jechało mi się tak, jakbym nie miał przerwy. Podpompowałem koła na stacji i ruszyłem na Maczki. Starałem się oszczędzać, zresztą i bez tego jeździłem kilka kilometrów na godzinę wolniej niż zwykle. Potem się rozgrzałem i już nie było dużej różnicy, ale przez cały czas czułem, że nie mam zapasu mocy i zawsze po kilku mocniejszych naciśnięciach na pedały musiałem sobie odpoczywać delektując się wiatrem jak panienka. W każdym razie dojechałem do lasów za Maczkami, potem trafiłem na jakieś manewry chłopców (dziewczynek pewnie też) od ASG. Zaraz po tym dojechałem do byłej kopalni piasku i jakbym wtedy zawrócił, byłoby idealnie 50km.
Była kopalnia piasku - Maczki Sosnowiec © krzicho

Tyle, że mi się jeszcze nie chciało zawracać i pomyślałem, że objadę sobie kopalnię naokoło. Jechało się przyjemnie, pogoda na prawdę się udała. Nie było za ciepło, więc słońce nie przeszkadzało. Po wjechaniu do lasu po drugiej stronie kopalni, postanowiłem pojechać w stronę, w którą jeszcze nie jechałem, bo myślałem, że to ślepa dróżka. Miałem rację, nie jechałem tamtędy i nie dało się przejechać w prosty sposób. Od jednej strony była rzeczka, dopływ Białej Przemszy, która gasiła wszelkie nadzieje na dostanie się na główną trasę, ale za to była ładna,
Rrzeczka w okolicach byłej kopalni piasku na Maczkach © krzicho

a z drugiej strony był piach, po którym nie dało się jechać. Dojechałem więc ile się dało po dróżce rozjeżdżonej na zakrętach przez kłady i doszedłem do szlaku prowadząc rower po torach kolejowych.
Wróciłem do domu dobrze znaną trasą, czasem przystając żeby się napić i zebrać trochę sił, których zostało mi, o dziwo, dość dużo. Szału nie było, ale zrobiłem 10 kilometrów więcej niż zakładałem, rok wcześniej miałbym już problemy... ale w zeszłym roku jeździłem po błocie, a teraz było sucho
Ogólnie jestem zaskoczony, że tak mi się udała wycieczka. Znalazłem nowe miejsca w terenie, który już zjeździłem bardzo dokładnie, okazało się, że sił mam więcej niż myślałem i dzień był ładniejszy, niż się spodziewałem. Mam nadzieję, że pierwsza wycieczka jest wyznacznikiem całego sezonu, bo w zeszłym roku niestety tak było.