Wpisy archiwalne w kategorii

Trasa zamknięta do celu

Dystans całkowity:1076.46 km (w terenie 279.50 km; 25.96%)
Czas w ruchu:53:27
Średnia prędkość:20.14 km/h
Maksymalna prędkość:60.80 km/h
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:71.76 km i 3h 33m
Więcej statystyk

Sosnowiec - Katowice - Lędziny - Katowice - Sosnowiec

Poniedziałek, 30 kwietnia 2012 · Komentarze(0)
Tym razem dla łapania kondycji pojechałem na typową trasę do Lędzin. W końcu trzeba zrobić w tym roku coś bez elementów nowości.
Przyroda budzi się do życia wszystko pięknie pachnie i cieszy się pierwszymi letnimi promieniami słońca. Przejechałem przez Szopienice i lasy obok Trzech Stawów.
Lasy w okolicach Trzech Stawów © krzicho

Po drodze mogłem podziwiać mój ulubiony odcień zieleni.
Las pod Murckami © krzicho

Przejechałem przez las Murkowski, dojechałem do Lędzin, kupiłem dużo wody i pojechałem odpocząć na górkę z kościołem. Widok ładny, choć nie było widać wyraźnie gór, natomiast złapałem fajnego lenia i dobrze mi się siedziało.
Wróciłem prawie tą samą drogą.

Majorka -> Can Pastilla - Palma - Can Pastilla - Jakiś cypel - Can Pastilla - połowa drogi do Palmy - Can Pastilla

Środa, 7 marca 2012 · Komentarze(0)
Nadarzyła się okazja na tani przelot na Majorkę. Przed sezonem, czyli mało ludzi i co ważne miłe temperatury. Pierwszą część poświęciliśmy na góry, albo na plażę. Ja byłem w grupie górskiej, więc nie przywiozłem opalenizny. Tyle tytułem wstępu.
Od razu rzuciło się nam w oczy, że jest tam sporo Niemców, ale jeszcze więcej rowerzystów (też pewnie Niemców). Tak więc drugą część wyjazdu postanowiliśmy spędzić w siodle. Rowery (najtańsze holenderki) po 6 eurów wypożyczyliśmy w Can Pastilli i pojechaliśmy do Palmy

Marorka - Palma © krzicho

Palma - przed ratuszem - Majorka © krzicho

Uliczka w Palmie - Majorka © krzicho

Palma centrum - Majorka © krzicho


Po uporaniu się z uliczkami i zrobieniu tony zdjęć postanowiliśmy się zrelaksować jazdą w stronę cypla, który widzieliśmy z Can Pastilli.

Nasz cel nahoryzoncie - Majorka © krzicho


Droga przebiegała łagodnie, bez problemów, z łatwą nawigacją, czyli jednym słowem odpoczynek.

Majorka jedziemy na cypel © krzicho


Im dalej od domu tym odpoczynek stawał się przyjemniejszy. :)

Cypel już tuż tuż - Majorka © krzicho


Potem dojechaliśmy do cypla, który też okazał się dość ładną okolicą.

Widok z bliżej nieokreślonego cypla, ale cel, to cel. Grunt, że osiągnięty - Majorka © krzicho


Powrót monotonnie nie przebiegł bardzo gładko, nie licząc spadniętego łańcucha.
Po drodze tak odpoczęliśmy, że jeszcze sobie pojeździliśmy wybrzeżem zanim oddaliśmy rowery.

Podsumowując.
Polecam Majorkę na przełomie marca i kwietnia. Temperatury przyjemne, rowerzystów sporo, więc lokale muszą być przyzwyczajeni. Niestety wszystko poza drogami w północnej części, zagrodzone i trudno nawet o miejsce na namiot. Południe podobno jest bardziej przyjazne, ale tam nie ma gór. Ciężar słońca w bezchmurny dzień już czuć, więc na trasy górskie, lepiej zabrać wodę, a jak komuś nie podoba się ruch spokojnie złapie tyle koloru, ile chce. Nie wspominając o niezapełnionych plażach.

Sosnowiec - Będzin - g. św. Doroty - Pogoria - Będzin - Sosnowiec

Poniedziałek, 2 maja 2011 · Komentarze(2)
Pierwsza i mam nadzieję nie ostatnia w tym roku trasa z dużą ilością nowości. Zacząłem od podjechania do Będzina. Tu okazało się, że krótki rękawek i krótkie spodnie są średnim rozwiązaniem, gdy temperatura powietrza nie przekracza 15 stopni. Do tego czułem jeszcze mięśnie po skałkach, na których byłem 2 dni wcześniej i w przeciwieństwie do poprzedniego razu nie mogłem przycisnąć pedałów, bo nogi robiły się twarde, i po prostu się nie jechało. W każdym razie w centrum Będzina jak zwykle koło zamku wjechałem na wały Czarnej Przemszy i jak to sobie zrysowałem na małej karteczce, chciałem w okolicy torów kolejowych przedrzeć się do interesującej mnie drogi. Przy okazji okazało się, że wały są w remoncie i na koronie leży sobie luźny piach, dzięki czemu miałem okazję poprowadzić rower przez kilkaset metrów. Wszystko przebiegało o dziwo zgodnie z planem, widocznie to, że mi było zimno, bolały mnie nogi i nie mogłem znaleźć otwartego sklepu, żeby kupić cokolwiek do picia zostało uznane za wystarczające utrudnienia.
Pierwszym celem było odwiedzenie lasu Grodzieńskiego, który o dziwo jak nigdy był tam gdzie się go spodziewałem. Zygzak po lesie wyjął mi z nóg 5 km, a z roweru wytrząsł brud ze wszystkich zakamarków, bo tu też remontowano drogi, tym razem luźnym tłuczniem. Jakby nie mogli się dogadać z tymi od wałów, pójść na kompromis i tu, i tam wysypać żwirem... Z lasu wyjechałem w tym samym miejscu, w którym do niego wjechałem i ustawiłem się na Dorotkę, która już była widoczna. Do podnóży dojechałem bez problemu, ale za to pokręciłem się trochę w kółko zanim dojechałem na szczyt. Na szczycie szału nie ma. Widoków też nie ma, wszystko lekko zapuszczone i wprowadza lekko nieprzyjemną atmosferę. Jakbym trenował zjazdy, pewnie bym tam dłużej został, ale ja miałem plan do wykonania, więc przystąpiłem.
Dalej moja mądra kartka 5x5 cm, na której rozrysowałem sobie kilkadziesiąt kilometrów nieznanej dotąd trasy powiedziała gdzie mam szukać drogi i nie pomyliła się. Przejechałem przez Grodków i dojechałem do następnego celu trasy, czyli do następnego lasu. Teraz czekała mnie trudna przeprawa, bo na mapie, ani na Zumi nie było żadnej drogi, nie widziałem nawet ścieżki między drzewami, które mogłyby przetransportować mnie na drugą stronę do miejsca, gdzie są domy i ulica o nazwie Stachowe, a co najważniejsze jedyny w okolicy przejazd pod ekspresówką. Pierwszy plan ambitny - przebijam się środkiem lasu. Przebiłem się sądząc po satelicie nawet daleko, ale po tym jak każda ścieżka kończyła się w krzakach musiałem wrócić. Druga opcja, na chama wzdłuż torów kolejowych, które wg karteczki szły prosto do celu okazała się być lepsza. W międzyczasie otworzyłem sobie paczkę żelków i patrzyłem jedząc jak właściciele na siłę ściągają szczekającego psa z podwórka. Szczekający pies, to nic dziwnego, więc nic sobie z tego nie robiłem, tylko jak już ruszałem zauważyłem, że grodzenie było remontowane, a dokładniej mówiąc nie było go... Jakaś droga wzdłuż torów była, tylko tym razem trafiłem na trzecią do kompletu przyczynę prowadzenia roweru (dokładnie czwartą, bo podjeżdżając pod Dorotkę zatrzymałem się i nie mogłem ruszyć, wiec musiałem prowadzić rower), a mianowicie błoto. Po tym jak się okazało, że dojechałem tam gdzie chciałem, znalazłem jeszcze jedną możliwość przejechania lasu, tym razem po drugiej jego stronie. Żeby to potwierdzić przejechałem drogą najpierw w jedną stronę, żeby ją sprawdzić, a potem zadowolony z sukcesu przejechałem tę samą drogę z powrotem.
Teraz wystarczyło przejechać pod drogą ekspresową i moja kartka powiedziała, że gdzieś przede mną jest jeszcze jeden las, ale nic więcej nie chciało mi się narysować. Tak więc starałem się tak dobierać zakręty, żeby jechać przed siebie i w końcu skręciłem w jakąś dróżkę, która szła mniej więcej w dobrą stronę i chodzili po niej ludzie z psami i wózkami, czyli pewnie nie kończyła się za 100 m bagnem, albo wysypiskiem. Okazało się, że to był strzał w dziesiątkę :) Las przejechałem bardzo przyjemną ścieżką w linii prostej, i trafiłem do dobrze znajomego mi miejsca przy Pogorii III.
Teraz byłem już lekko zmęczony, dalej się nie rozgrzałem, a słońce było coraz niżej, żelki się skończyły, ale jeszcze nie przedostały się do żył, do tego chciało mi się pić po 45 km walki z lasami i górami. Tak więc postanowiłem podjąć jedyną słuszną decyzję i pojechać w przeciwną stronę domu, na około Pogorii IV, czy jak jej tam teraz jest. Po drodze liczyłem na otwartą jadłopijnię przy jeziorze i na szczęście była otwarta. Wziąwszy na rozgrzewkę loda i zimną kolę podładowałem bateryjki. Na fali gazowanego i słusznie posłodzonego napoju, żelki dołączyły do lodów i zaczęły radośnie docierać do wszystkich przyjemnych zakamarków Krzycha. Dzięki temu mogłem ruszyć dalej i podreperować trochę średnią. Przy okazji okazało się, że rozjeździłem w końcu zakwasy i nie było mi już tak zimno.
Jeziorko objechałem i zacząłem się zastanawiać co dalej. Próbując sobie przypomnieć ile kilometrów mam do domu obmyślałem chytry plan jak tu dojechać, żeby mieć jakieś 75-80 km na liczniku. Postanowiłem pojechać wzdłuż Pogorii i przez park Zielona. Nie byłem tam jeszcze i miałem nadzieję, że trafię. To był ostatni nieznany punkt trasy, do którego musiałem trafić i znowu się udało! Sam park całkiem fajny, ale mógłby ktoś zapanować nad zielenią, bo trochę przytłacza. Chociaż o tej porze roku każdy park jest przyjemny. Teraz zostało już tylko dojechać po wałach do Będzina (z prowadzeniem roweru) i do domu.
Dawno nie miałem takiej trasy, gdzie nie wiedziałem przez zdrowy kawał drogi gdzie tak na prawdę jestem. Bardzo wielką pomocą była elektrownia Łagisza, dzięki której zawsze mniej więcej mogłem określić swoją pozycję. Poza tym Zumi przy planowaniu znowu okazało się bardziej niż przydatne. Z samą mapą w życiu bym czegoś takiego nie wymyślił. Niestety nie wziąłem aparatu, ale trasę chętnie przejadę jeszcze raz, bo było ciekawie.
Bardzo udany dzień :)

Sosnowiec - Jaworzno - Zbiornik Imieliński - Jaworzno - Sosnowiec

Poniedziałek, 20 września 2010 · Komentarze(3)
Ładna pogoda pozwoliła mi podejść do planowanego wyjazdu nad Zbiornik Imieliński. W tym celu najpierw pojechałem do Jaworzna mniej więcej tak, jak robiłem to do tej pory. W okolicach elektrowni zjechałem żółtym szlakiem do lasu, a potem przesiadłem się na czerwony.
Las pod elektrownią w Jaworznie - czerwony © krzicho

Tym razem się nie zgubiłem i trwałem na czerwonym aż do skrzyżowania z niebieskim, który miał mnie zaprowadzić nad wodę. Niebieski był oznaczony w sposób wystarczający do granicy Jaworzna, czyli jakieś 150m, a dalej trzeba było sobie radzić samemu. Na szczęście jak dojechać do jeziora było jeszcze na mapie tras rowerowych Jaworzna, a potem znalazłem następną mapkę, na której było widać jak biegnie szlak dalej. W sumie do zbiornika trafiłem mniej więcej bez problemu.
Zbiornik Imieliński © krzicho

Dalej szlak trzymał się brzegu, tylko miejscami było mokro, a całe 2 znalezione przeze mnie oznaczenia w odległości 10 m od siebie i to w miejscu gdzie się nie dało skręcić, pozwoliły mi się nie zgubić. Wraz z cywilizacją pojawiło się więcej dróg, czyli możliwości złego skręcenia, ale jakoś trzymałem się brzegu i najpierw znalazłem przystań z łódkami rybackimi,
Zbiornik Imieliński © krzicho

a potem z żaglówkami:
Ziornik Imieliński © krzicho

W tym momencie zacząłem kluczyć i kombinować, żeby bez większych problemów jakoś objeżdżać powoli kolejne boki jeziora. Zrobiłem sobie po drodze przystanek na Smutnej Górze (czy jakoś tak) i w ramach regeneracji sił czytałem sobie o ofiarach epidemii cholery w XIX w.. Ostatni bok zbiornika pokonałem jadąc po dość dobrej drodze gruntowej między jeziorem, a Przemszą.
Między Zbiornikiem Imielińskim, a Przemszą - było ładniej © krzicho

Niestety jezioro było zasłonięte ogrodzeniem, ale za to rzeka prezentowała się nawet przyzwoicie.
Przemsza - zdjęcie może nie rozpieszcza urodą, ale jak na Przemszę... © krzicho

Tutaj pojawił się mały problem, bo okazało się, że jechałem po złej stronie rzeki, i nie miałem możliwości dostania się do czarnego szlaku i kontynuowania zaplanowanej drogi. Koniec końców dojechałem do punktu wyjścia i z racji tego, że robiło się późno, postanowiłem wracać do domu mniej więcej tą samą drogą. Kiedyś jeszcze przejadę się tak, jak wcześniej planowałem.
Mniej więcej ta sama droga przebiegała przez las w okolicach elektrowni w Jaworznie, ale tym razem postanowiłem przejechać się najpierw czarnym szlakiem, a potem dostać się niebieskim, którym jeszcze nie jechałem do czerwonego i wrócić po śladach do domu. Niebieski szlak mnie kompletnie zaskoczył. To jest chyba najładniejszy kawałek w całym lesie. Droga jest szeroka, są jeziorka, a ponieważ nie było wiatru powierzchnia wody była lustrzana. Z jednej strony było widać odbicie lasu i rozkwitająca nieśmiało białe lilie,
Jezioro w lesie pod elektrownią w Jaworznie © krzicho

z drugiej strony widać było odbicie kominów i rozkwitającą ponad nimi parę:
Jeszcze jedno jeziorko w tym zamym lasie © krzicho

Po drodze jak zwykle zatrzymałem się na chwilę przy Balatonie. Wypiłem do końca wodę, odpocząłem i zrobiłem jeszcze jedno zdjęcie.
Balon na koniec udanej wycieszki © krzicho

Wycieczka była bardzo udana, nie udało mi się co prawda przejechać się do końca zaplanowaną trasą, ale dzięki temu odkryłem niebieski po lesie w okolicach elektrowni w Jaworznie. Do tego znalazłem jeszcze na mapie zielony w lasach obok Zalewu Imielińskiego i żółty, który może poważnie skrócić dojazd do Jaworzna. W sumie to jakby to połączyć, wyszłaby całkiem fajna wycieczka :)

Sosnowiec - Jaworzno - góra Grodzisko - Sosnowiec

Czwartek, 16 września 2010 · Komentarze(0)
Wybrałem się na jedną z moich upatrzonych tras. Tym razem wziąłem zestaw naprawczy i po pod pompowaniu kół na stacji byłem gotów łatać i pompować koła także na trasie... co ogólnie oznacza, że na pewno tego nie będę robił, bo na przygotowanego nigdy nie trafi. Dzięki dobremu przygotowaniu tras rowerowych z mapkami nic poza powietrzem w kołach nie było mi potrzebne do znalezienia drogi na Grodzisko.
Jaworzno - w drodze na górę Grodzisko © krzicho

Po drodze kilka razy wpadałem po kostki do okolicznych kałuż - do tej pory jakoś mi się udawało nie moczyć butów, ewentualnie specjalnie zatrzymywać się w jeziorze jak miałem ubrane sandały, teraz przeżyłem chrzest bojowy i to kilka razy. Mimo wszystko dojechałem do celu podróży. Sama góra jest dość płaska, porośnięta nieciekawym lasem, ale za to widoki są ładne, a byłyby lepsze, gdyby widoczność się jeszcze poprawiła.
Widok spod Grodziska © krzicho

Niestety na przystanku rowerowym ludzie robią sobie imprezy i jest tam po prostu śmietnik. Górkę objechałem dookoła, potem przeszedłem się po lesie i pojechałem dalej czarnym.
Góra Grodzisko © krzicho

Dalej budują drogę i osiedle, także dobrze, że zrobiłem zdjęcie mapy komórką, bo przez jakiś czas nie było znaczków, a dzięki temu do żółtego, który mnie miał prowadzić w kierunku domu trafiłem bez problemu. Po drodze znalazłem sklep, bo mi się już bardzo chciało pić. Sklep wielki, towaru mało. Rzeczy na półkach rozstawione co pół metra albo rzadziej, 3 lodówki - w jednej 3 piwa, reszta pusta, pani, która sprzedawała miała wszystkie ceny rozpisane na kartce, a za kasę służyło coś takiego małego, co mają taksówkarze + trochę starych rupieci tu i ówdzie powodowało wrażenie powrotu do PRLu, zwłaszcza, że budynek był żywcem wyjęty z tamtej epoki. Kupiłem sobie 1,5l mojego ulubionego napoju jabłkowego, którego jednym z głównych składników są gruszki, i loda który był zmrożony na kamień, a jego pokrywa z lodu i szronu opowiadała niepewną historię przechowywania (po powrocie do domu na ubikacji historia się potwierdziła). Napój wypiłem na 2 razy, w miedzy czasie zjadłem i porządnie przeżułem loda oskrobując go z lodu, a potem ruszyłem dalej. Żółty bardzo ładnie omija wszelkie większe skupiska ludzi, tylko na chwilę zahaczając o większą cywilizację w centrum Jaworzna.
Jaworzno centrum © krzicho

Jaworzno trochę się zmieniło od czasu, kiedy ostatni raz tam byłem na rowerze. Na zdjęciu jakoś nie wyszło najlepiej, ale nie wygląda źle. Po krótkiej wycieczce między większymi budynkami, już po chwili wraca się z powrotem na łono śląskiej natury i po zjechaniu na zielony, mogłem się delektować widokiem pól i lasu już mi znanych słupów energetycznych. Coraz lepiej zaczynam się orientować w tych terenach, może jak w przyszłym roku trasy ulegną naturalnej dewastacji, nie będę się gubił.
Teraz czekała mnie już tylko dobrze znajoma, ale jakoś bardziej niż zwykle miejscami błotnista trasa do domu.
Sosnowiec Borki © krzicho

W tym roku chciałbym jeszcze objechać zalew za Imielinem, mam nadzieję, że mi się jeszcze uda :)

Sosnowiec - Maczki - Dąbrowa Górnicza - Sosnowiec

Wtorek, 10 sierpnia 2010 · Komentarze(3)
Przeglądając mapę zauważyłem, że jest kawałek lasu za Maczkami, w którym jeszcze nie byłem. Wystarczy pojechać z ostatniego przystanku autobusowego tuż pod samym lasem, stamtąd na północ czarnym pieszym szlakiem. Dojazd jak zwykle, czarny znaleziony i pierwsza w prawo, żeby zwiedzić las. Okazało się, że nie byłem :D. Do tego las jest całkiem dobrze przejezdny, pachnie, i ma pełno dróżek. Jeżeli komuś się nie chce jechać dalej i chce się trochę poszwendać po lesie polecam. Z całą resztą szlaków żółtych, niebieskich i dróżkami wokół nich, można nabić nawet sporo kilometrów i się nie nudzić. Doceniają to koniarze, bo widziałem jedną dżokejkę. Znalazłem nawet fajną polankę.
Polana w lesie za Maczkami © krzicho

Jak już się najeździłem po nowym lesie wróciłem do starego i do miejsca gdzie się zaczyna czarny szlak, żeby ruszyć w znane. Oczywiście szlak szybko zgubiłem i żeby na niego powrócić pojechałem drogą wzdłuż torów kolejowych. Niestety trochę zarosła od ostatniego razu, ale dałem radę. Znalazłem czarny szlak dojechałem do Dąbrowy Górniczej i tam chciałem jeszcze zahaczyć o jeden punkt programu, a mianowicie o Sroczą Górę - całe 330,2 mnpm :). Droga na szczyt jest, widoków nie ma, jest za to ścieżka dydaktyczna, na której z tego co widać lokale często imprezują. U mnie nie ma ścieżki dydaktycznej i imprezują pod blokiem, chyba trzeba się będzie zwrócić do Urzędu Miasta w postulatem o utworzenie takowej z ławeczkami, tablicami i w odległości zasięgu głosu + metr od moich okien. Dołożyłem swojej uryny do puli i ruszyłem dalej. Ostatnim celem tego dnia było zbadanie jeszcze jednego lasu, w którym nie byłem. Jest to las na prawo od drogi łączącej w tym miejscu Dąbrowę z Sosnowcem, przebiegającą potem obok KWK Kazimierz Juliusz i nazwaną oryginalnie Kazimierzańską. Dróżkę znalazłem, w prawo, do lasu, niby dobrze. Jeszcze mi wyjechała z niej rodzina z małym dzieckiem w foteliku męża, żoną i jednym dzieciakiem na mniejszym rowerku. Wszyscy w dobrym stanie, a nie wracali, bo stałem przy wjeździe chwilę, żeby wykonać parę telefonów i dać się jeść żywcem komarom. Pojechałem więc przez nieznany las i powiem, że ubaw po pachy, jeżeli ktoś rozumie słowo "ubaw" jako błoto... Ścieżka była do tego wąska, nie ładna nawet gdyby błota nie było i śmierdziało. Byłem, nie wrócę, dziękuję. Na szczęście kończyła się w znanym mi miejscu i do domu dojechałem bez problemu.

Ogólnie znalazłem dużo nowych miejsc i to nie tak daleko od domu. Jednak po tych paru latach jeszcze coś tam zostało :). Do niektórych miejsc wrócę i będę szukał w ich okolicy innych nowych miejsc, a do niektórych nie wrócę.
Ale traska udana :D

Sosnowiec - Pogoria - Pyrzowice - Siewierz - Dąbrowa Gornicza - Będzin - Socnowiec

Środa, 7 lipca 2010 · Komentarze(0)
Poprawka poprzedniej próby objechania tej trasy. Tym razem nie pomyliłem się i dojechałem do Pyrzowic przez Niwiska i Zadzień. W okolicach lotniska zrobiłęm sobie przerwę i trochę pospotowałem. Niestety komórka z lepszym aparatem znalazła się w serwisie i nie mogłem porobić znośnych zdjęć.
Pyrzowice © krzicho

Potem pojechałem do Siewierza przez las, tyle że górą przez Brudzowice. Sam Siewierz nie jest zbyt ciekawy, zwłaszcza dla rowerów, bo przez centrum prowadzi trasa tranzytowa i jeździ dużo tirów. Najciekawsze miejsca to kościół:
Kościół w Siewierzu © krzicho

Rynek:
Rynak w Siewierzu © krzicho

Oraz zamek:
Zamek w Siewierzu © krzicho

Na Pogorię wracałem prostą drogą przez Trzebiesławice.
Jedynym problemem w trakcie przejazdu było to, że miałem problem z dotarciem i powrotem z Pogorii. Między Będzinem, a Pogoriami jadę wzdłuż Przemszy, a niestety w pewnym miejscu jest remontowany most i nie da rady przejechać z powodu rozstawionego sprzętu. W tym miejscu zawsze musi być coś, tym razem trawa nie przeszkadzała w jeździe koleinami na wale, ale za to w jedną stronę byłem narażony na uwagi ze strony policjanta, który przypadkiem zamieszał się na budowie, a w drugą stronę, kiedy chciałem objechać remontowany fragment, trafiłem do centrum Dąbrowy Górniczej, zamiast do Będzina i dodałem parę niepotrzebnych kilometrów. Dzięki temu za to przekroczyłem 100 km bez dodatkowego esowania w okolicach domu.
Jeszcze kiedyś się wybiorę w te okolice, bo mam parę pomysłów gdzie można by jeszcze pojechać

Sosnowiec - Sławków - Pogoria - Będzin - Sosnowiec

Piątek, 28 maja 2010 · Komentarze(3)
Moim ulubionym zajęciem ostatnio jest wynajdywanie dni kiedy nie pada i wykorzystywanie tego na wycieczki rowerowe. Jeżeli ktoś zobaczy kiedy ostatnio byłem na rowerze pomyśli, że aż tak długo nie mogło padać, ale tak PADAŁO PRZEZ MIESIĄC! Jeżeli nawet nie padało w dzień, to padało w nocy, a jeżeli nie padało, ani w dzień, ani w nocy, to i tak zapowiadali deszcz, a pogoda była pod psem i na pewno by się rozpadało jakbym tylko odjechał kilkadziesiąt kilometrów. Wody wystarczyło nawet na powódź i na to żeby mi lotnisko mi rozmiękczyło i zamknęło. Tak więc nie da się nawet wykorzystać połowy dnia na jakieś loty sprawdzające. Do tego wszystko, co miałem do nauki już się przez ten miesiąc nauczyłem i nawet zdałem :) Teraz tylko czekam na ładną pogodę i coraz bardziej się denerwuję.
Po tym przydługim wstępie należy pochwalić pogodę przynajmniej częściowo, bo przez 2 dni w tym miesiącu miało nie padać. To jest wczoraj i dzisiaj. Wczoraj miało być nawet ładnie, a dzisiaj... przynajmniej nie pada. Na początku wczorajszego dnia nie wierzyłem w ładną pogodę, nawet rano wydawało mi się, że całe niebo jest w chmurach, ale jak tylko wyjrzałem zza zasłony okazało się, że ani jednej chmury nie ma i stąd to jednostajne światło. Szybko więc zjadłem śniadanie, zrysowałem trasę, podpompowałem koła i już o 13 rano kierowałem się na Maczki. Miałem dojechać tam do niebieskiego szlaku, którym jak wyczaiłem da się dojechać do Sławkowa. Niebieski jest mi znany, ale zawsze jeździłem nim w drugą stronę. Tym razem wjechałem w nieznane i zaczęło się pięknie. Wąska asfaltowa droga wiodła śród pachnącego lasu. Szlak stosunkowo niedawno odmalowany, więc nie gubił, a nawet jeśli, to wystarczyło zejść z roweru i trochę pochodzić (w końcu szlak pieszy). Wszytko się zmieniło, kiedy wjechałem do lasu i skończył się asfalt. Reszta drogi do prawie samego Sławkowa przedstawiała się jak jakaś przeprawa przez las równikowy (tylko bez upału, na szczęście jeszcze bez komarów i wilgotności 90%) Co 10 metrów kałuża na szerokość całej drogi i parę metrów w las, pomiędzy kałużami też grząsko, a co trzecia kałuża to raczej mały zbiornik wodny. Do tego jeszcze zwalone drzewa i parę rzeczek w poprzek. Raz nawet próbowałem przejechać lepiej wyglądającą kałużę, ale skończyło się na wpadnięciu po pedały do wody. I pomyśleć, że wybrałem tę trasę ze względu na to, że grunt jest raczej piaskowy i myślałem, że będzie tu bardziej sucho. Ciekawe co się dzieje na trasach w Katowicach, skoro jeszcze przed deszczami grzęzłem w błocie. Szlak, też postanowił, że mnie zgubi. Kilka razy w ostatniej chwili zauważyłem znak mówiący o zakręcie z lepszej drogi, w coś zarośniętego. Najciekawszym momentem był fragment gdzie po przeskoczeniu jakiejś nowej rzeczki wyszedłem na drogę, na której długo szukałem, w którą stronę w ogóle jechać. Okazało się, że szlak wiódł zarośniętą ścieżką prowadząca przez mały rwący strumyk do torów.
Niebieski szlak do Sławkowa © krzicho

Za torami nie było lepiej, bo okazało się, że dalej też była zarośnięta ścieżka, tylko tym razem przez rzeczkę, którą w najwęższym miejscu mogłem przeskoczyć z rozbiegu. Tak więc postawiłem stopkę w rowerze, ustawiłem go jak najdalej w rzeczce, przeskoczyłem na drugą stronę i wyciągnąłem go jakoś. Za ścieżką była ładna, szeroka alejka przez las. Taaak tylko nie zupełnie. Okazało się, że był to ładny i szeroki pas błota przez las. Po 10 m opony miałem już 2x grubsze i wyrzucałem w powietrze płaty tego dziadostwa wielkości mojego buta. Po następnych 10 m musiałem się zatrzymać i prowadzić rower, bo błoto zaczęło mi zmieniać przełożenia. 10 minut zbierania błota z roweru patykiem później ruszyłem dalej, tym razem już bez większych przeszkód do samego Sławkowa. Cieszę się, że komary jeszcze się nie obudziły, bo za ten czas pewnie by mnie tam zjadły. W każdym razie na tym relatywnie krótkim odcinku straciłem mnóstwo czasu i spadła mi prędkość średnia.
Sławków rynek © krzicho

Na rynku w Sławkowie zjadłem sobie loda i wypiłem 1,5 l Swojskiego kompotu z jabłek, czy jak mu tam było, w każdym razie połowa składu to była chemia i gruszki...
Dalej miałem plan jechać czerwonym szlakiem do czarnego rowerowego. Okazało się, że ten fragment już kiedyś przejechałem i nawet nie straciłem dużo czasu na odnajdywanie się. Ogólnie przejeżdża się Dolinę Miłości (zarośnięta, ciasnawa dolinka z cienką, błotnistą ścieżką i niepierwszej świeżości rzeką).
Szlak rowerowy biegnie na początku prawie cały czas przy torach nawet całkiem przyjemną drogą z fajnymi widokami. Jedyną zmorą były kałuże, ale nie takie już głębokie i szerokie, dało się spokojnie przejechać. Niestety były na tyle częste, że zazwyczaj nie zdążyłem się rozpędzić powyżej 20 km/h, bo musiałem już przed jakąś hamować. Oglądanie widoków też nie było łatwe, bo prawie za każdym razem kiedy odwróciłem głowę od drogi, oczy zalewał mi czarny prysznic. Prędkość średnia nie rosła, a ja zaczynałem się coraz bardziej irytować.
Szlak rowerowy z Pogorii w kierunku Błędowa © krzicho

Po dojechaniu do cywilizacji szlak wiedzie miejscowościami i stara się jak najbardziej je omijać, co mi się podoba. Do Pogorii dojeżdża się w najwyższym punkcie, tam gdzie zaczyna się, lub kończy (jak kto woli) asfalt.
Pogoria IV - Pogoria jak Pogoria © krzicho

Droga powrotna wiodła tak jak zwykle, najpierw asfaltem, potem zakręt w kierunku Przemszy i wzdłuż niej do Będzina. W niektórych miejscach były jeszcze rozłożone worki z piaskiem, ale Przemsza nie miała już wysokiego poziomu, płynęła za to trochę szybciej.
Zamek w Będzinie © krzicho

Do domu teraz zostało już ok. 10 km. Także jakoś sobie dałem radę.
Bardzo się cieszę, że mogłem się w końcu przejechać. Udało mi się jeszcze do tego znaleźć coś nowego w okolicy. Szkoda, że było tak mokro, w innym przypadku byłaby to bardzo ciekawa trasa. Niebieski szlak był pomyłką i z tego, co widzę cały ten rejon jest nieciekawy, a przynajmniej druga część. Na szczęście najgorsze można ominąć. Coś mi mówi, że mimo to, do tego lasu jeszcze kiedyś wrócę, ale teraz wiem, że to będzie wtedy, jak już się zrobi na prawdę sucho.

Sosnowiec - Pogoria - Dąbrowa Górnicza - Sosnowiec

Czwartek, 29 kwietnia 2010 · Komentarze(0)
Chciałem się przejechać w końcu nad Pogorię, ale, że tam już byłem parę razy postanowiłem połączyć to ze znalezieniem w końcu tego czarnego szlaku, który ostatnio mnie oszukał, bydlak jeden.
Zabrałem się do rzeczy w sposób, maksymalnie niepozostawiający szans czarnemu. Na Zumi wyczaiłem gdzie się zaczyna i po kolei sobie rozrysowałem z nazwami ulic, a nawet po którym domu mam skręcić i wzdłuż czego mam jechać.
Na Pogorię dojechałem szybko z Będzina wzdłuż Czarnej Przemszy i objechałem IV.
Pogoria IV © krzicho

Bez trudu znalazłem szlak i podjechałem do kościółka na górze, którą widać w tle na powyższym zdjęciu, a z bliska na poniższym:
Dąbrowa Górnicza kościółek © krzicho

Widok z tej samej górki na hutę Mitala (chyba), bo natura jest nudna!
Zagłębie Dąbrowskie z najlepszej strony :) © krzicho

Dalej też nie było większych kłopotów aż do miejsca, gdzie błąkałem się ostatnio. Najpierw szukałem jak dojechać do ścieżki koło torów, ale ją znalazłem trochę inaczej niż to na Zumi było. Potem dojechałem do miejscowości chyba Jamki (bo każda ulica tam się tak nazywała) i tam lepiej się nie gubić, bo psy biegają za rowerem (dopiero 3 pies był na tyle duży, że pomyślałem sobie po raz pierwszy <co ja tutaj robię; ?>). Mimo wszystko dostałem się na parking, na którym z tego co widziałem na Zumi mógł być problem. Sam parking składał się z zaschniętego błota, na którym stały 2 tiry i śmierdzący chemią kontener. Dlatego nie tryskałem optymizmem, gdy przez 20 min chodziłem na około i szukałem szlaku. Zwłaszcza, że teren był dosyć podmokły. Znalazłem przecinkę pod linie wysokiego napięcia i wiedząc, że szlak musi ją przecinać chodziłem patrząc po drzewach. Po tym jak już 5 raz powiedziałem sobie, że wracam znalazłem szlak na drzewie, a naokoło krzaki... tak to na prawdę jest szlak pieszy. Wróciłem po rower i zacząłem się przedzierać ogólnie trasa po miękkim, po krzacorach i z podjazdami, co mi się tak sobie podobało, bo nie naprawiłem jeszcze przerzutek i na niskich biegach protestowały. Ja na początku sezonu, mimo, że ogólnie lubię takie rzeczy to gwizdałem płucami jak astmatyk na olimpiadzie (bez inhalatora). Trasa krótka, ale jednak trochę nie dla mnie, ale jak ktoś lubi... to i tak nie znajdzie! W ten sposób dojechałem do ładniejszej drogi i przerzutki się przerzuciły, więc można jechać szybciej, czyli płuca jak wcześniej. Tu dojechałem do czegoś co widziałem na satelicie, i chciałem zobaczyć na własne oczy. Jakaś chyba stara huta, albo coś w tym stylu zrobiona z wapiennych kamieni i posiadająca 3 ceglane kominy. W środku lasu wygląda ciekawie.
Śjakaś stara huta w środku lasu, czy cuś, ale fajne - pod Dąbrową Górniczą © krzicho

Dalej huta © krzicho

Komin starej huty w lesie pod Dąbrową Górniczą © krzicho

Ciekawie to może i wyglądało, ale w tym miejscu szlaki były malowane na drzewach chyba losowo. Jeden znalazłem w kompletnie irracjonalnym miejscu - nawet drogi tam nie było ledwie można było dojść. Ale znaczek po znaczku przesunąłem się o 20m dalej, gdzie droga zaczęła zjeżdżać w dół. Na mapie był podobny zakręt, więc pojechałem w dół... a potem z powrotem. Tam nie było szlaku. Niby oznaczyłem sobie jakie mniej więcej odległości powinny być między zakrętami, ale trochę kluczyłem i licznik pokazywał co chciał, a poza tym byłem zajęty ziajaniem i nie miałem czasu patrzeć się na niego. Zostawiłem rower i zacząłem zwiedzać las na piechotę. Nic nie znalazłem, ale postanowiłem jechać na przełaj przez las i postarać się dojechać do cywilizacji. Tak więc zacząłem odwracać rower iii tak za plecami był. Dobrze, że nie zaznaczyli tego na mapie, bo inaczej bym sobie pół godziny mniej mógł spędzić w lesie. Teraz czekała mnie tylko jeszcze jedna przeprawa, bo jak pisałem wcześniej szlak na Zumi jest trochę nieaktualny i trzeba było znaleźć w pewnym miejscu odnogę. Znalazłem? Nie. dojechałem za to do miejsca, do którego dojechałem ostatnio, tylko po 2 stronie ekspresówki. Opalały się tam nawet panie z lasu, na które trąbiły tiry i właśnie ten dźwięk uświadomił mi, że będę musiał jeszcze raz jechać pod górę. W tej chili już miałem godzinę opóźnienia w stosunku do założonego planu, a miałem jeszcze coś załatwić. Odnogę znalazłem, końcówka drogi przez las mnie trochę obrzuciła błotem, ale co tam, ZNALAZŁEM, PRZEJECHAŁEM, ODKRYŁEM!!! Żadem szlak się przede mną nie ukryje, nieważne jak źle opisany, czasem i 5 lat metodą prób i błędów szukałem za każdym razem zdobywając po 100m trasy! Nie będzie Zumi pluł nam w twarz, ni szlaków nam uaktualniał!
No dobra koniec tego. Wróciłem tak jak wcześniej i znalazłem po drodze wjazd do jeszcze jednego lasu. Może się kiedyś wybiorę.

Sosnowiec - Dolina Żabnicka - Trzebinia - Jaworzno - Sosnowiec

Sobota, 11 lipca 2009 · Komentarze(0)
Jechałem przez Maczki i Jaworzno Szczakową. Do Zalewu Sosin dojechałem z pomocą mapy, ale problemów nie miałem.
Zalewu Sosin © krzicho

Dalej był już tylko las. W końcu znalazłem miejsce, w którym można dłużej pojeździć po lesie nie kombinując jak ominąć hałdy kopalnie piasku, albo tory kolejowe!
Dolina Żabnicka © krzicho

Droga nie traciła się w lesie i była w bardzo dobrym stanie. Nigdy wcześniej nie byłem w tym rejonie, tak więc nie zagłębiałem się zbytnio w rezerwat. Chciałem tylko objechać go dookoła i sprawdzić co gdzie jest.
Dolina Żabnicka © krzicho
Dolina Żabnicka © krzicho

Okazało się, że tam gdzie jeździłem jest sporo ciekawych dróg. Chociaż pewnie rzeka (na pewno ładna) przecinająca środek lasu będzie stanowiła przeszkodę dla roweru. Nie wspominając już o terenach podmokłych. Jakby nie mogli zrobić rezerwatu "Uregulowanej i zasypanej z ubitymi szutrowymi drogami byłej doliny Żabnickiej", ale kto trafi za ludźmi. W każdym razie poczułem się jak u siebie, kiedy za lasem dojechałem do kopali piasku, torów kolejowych i majaczących w oddali kominów.
Dolina Żabnicka © krzicho

Co ważne dalej w stronę Bukowna jest jeszcze więcej lasów, tyle że niestety jest już to inne województwo i na mapie poza zielonymi plamami lasów i 2 drogami na krzyż nic nie ma. Bez GPSu nie podchodź (ale już niedługo będzie :D). Nawet nie ma zaznaczonych miejscowości - dojechałem do Dębowego, Bukowego, czy tam Borowego czegoś i pojechałem z powrotem znaleźć jakieś miejsce, które pozwoliłoby mi zobaczyć jak daleko dojechałem. Po znalezieniu sposobu na wyjechanie do cywilizacji, zobaczyłem znak z napisem Trzebinia... Potem okazało się, że Trzebinia to duża miejscowość, ale wtedy trochę się zmartwiłem o czas przybycia do domu.
W drodze powrotnej trochę się pogubiłem i zamiast cały czas jechać przez las wyjechałem z niego na chwilę do Chyb. Z powrotem do jeziora nie było już daleko.
Zalew Sosin © krzicho

Resztę drogi jechałem na zachód, więc cały czas widziałem czerwony zachód słońca. Jeszcze tylko zatrzymałem się przy Balatonie, żeby uzupełnić elektrolity i oddać honorowo krew komarom.
Balaton © krzicho

Ponieważ temperatura była dla mnie optymalna, jechało mi się bardzo dobrze. W sumie na 90 km wypiłem tylko 0,7 wody, czyli tyle, ile normalnie wystarcza mi na jakieś 40.
Na pewno nie raz i nie dwa będę jeździł w tamtych okolicach, bo wszystko bliżej już mam zjeżdżone.