Wpisy archiwalne w kategorii

Trasa zamknięta bez celu.

Dystans całkowity:2716.24 km (w terenie 816.00 km; 30.04%)
Czas w ruchu:129:40
Średnia prędkość:20.95 km/h
Maksymalna prędkość:56.50 km/h
Liczba aktywności:39
Średnio na aktywność:69.65 km i 3h 19m
Więcej statystyk

Sosnowiec - Niwka - Klimotów - Jaworzno - Sosnowiec

Sobota, 14 lipca 2012 · Komentarze(0)
2 dni po kursie taternickim, trzeba nadrobić straty, podtrzymać formę i poprawić statystyki przejechanych tras. Temperatura zachęcająca, prognozy mniej, więc jadę.
W pamięci świeżo miałem jeszcze "pionierskie" wyczyny, tak więc postanowiłem wjechać w każdy, najmniejszy zakamarek. Jak postanowiłem, tak zrobiłem i już niedaleko od centrum wjechałem na nieznane tereny przed Niwką. Pojawienie się samej głównej drogi przez Niwkę było dla mnie takim zaskoczeniem, że pojechałem nią w odwrotną stronę niż powinienem, ale to nawet lepiej, bo już na następnym zjeździe penetrowałem następne lasy. Bardzo mi się podobało, bo nie wiedziałem kompletnie gdzie jestem, także tereny z nowymi halami przemysłowymi i nawet fajnym widokiem na góry i elektrownie w Jaworznie było dla mnie kolejnym zaskoczeniem.
Klimontów z widokiem © krzicho

Niestety aparat w komórce nie daje rady przy takim oświetleniu... i w sumie przy każdym innym też nie, ale jak kiedyś sobie będę to przeglądał, to tekstu i tak nie będę czytał, a zdjęcia nawet złe chętnie sobie przejrzę.
Jakby mi było mało, znowu postanowiłem pojechać w najbardziej niedostępne rejony. Miedzy domami, po dziwnych uliczkach, tym razem znienacka wykluła mi się główna droga przez Klimontów.
Ponieważ elektrownia w Jaworznie przed chwilą tak ładnie dymiła (czy tam raczej parowała), postanowiłem, że ją odwiedzę. Do Jaworzna dojechałem przez Maczki. Po wyjechaniu z Maczek, troszkę mi się źle skręciło i znowu błądziłem, a jak już się znalazłem w miejscu, które znałem, ponownie pojechałem inaczej niż zwykle, co poskutkowało całkiem przyjemną podróżą pośród łąk, gdzieniegdzie drzew i całej kupy przestrzeni, którą tak lubię. Najważniejsze, że pominąłem piachy, w które zazwyczaj się tam ładowałem.
Łąki gdzieś pomiędzy Niwką, a Klimontowem © krzicho

(troszkę mi się źle opisało zdjęcie, ale nie chciało mi się drugi raz ładować)

W Jaworznie pojechałem pod elektrownię i znowu w las, potem na stare nieczynne konstrukcje, sprawdzić, czy przerdzewiały metal utrzyma mój ciężar (Ale mnie naszło po tym kursie na odkrywanie).
Stare rury od elektrowni w Jaworznie © krzicho

Niestety w tym momencie zaczęło padać i schowałem się na przystanku pod elektrownią, a potem zdecydowałem, że już będę wracał. Pobawiłem się GPS-em w komórce, ponudziłem i przestało padać na tyle, że ruszyłem. Po drodze przestało padać zupełnie, więc postanowiłem jeszcze raz pojechać w nieznane i zbadać kolejny skrót, tym razem do Sosnowca. Ostatnio nie pojechałem, bo było za mokro i za ciemno, tym razem po deszczu uznałem to za dobry pomysł...
Chmury burzowe zbierają się nad moimi pomysłami © krzicho

Pomysł okazał się dość dobry na początku, ale potem powinienem zawrócić. Niestety ten dzień należał do decyzji może zbyt odważnych, co mi raz albo 2 razy przeszło przez myśl kiedy przedzierałem się na rowerze przez mokrą trawę i krzaki, i upadając w błoto. Chmury trzymały się w dość bezpiecznej odległości, ale niebieskie niebo powoli znikało. Na szczęście po jakimś czasie znalazłem błotnistą drogę, która przebiegała obok poligonu paintballowego, przypominającego opuszczoną wioskę z terenu objętego kwarantanną po skażeniu radioaktywnym, ale przynajmniej zaczęła się jakaś cywilizacja, która po jakimś czasie przeobraziła się nawet w pierwszy zamieszkały dom. Oznaczało to, że ja już też jestem w domu, a przynajmniej kilka znajomych kilometrów od domu. Skrót wymaga jeszcze dopracowania.

Wyjazd bardzo udany, praktycznie cały czas poznawałem nowe rejony. Mam nadzieję, że będzie takich więcej.

Sosnowiec - Maczki - Dąbrowa Górnicza - Sławków - Maczki - Sosnowiec

Sobota, 23 czerwca 2012 · Komentarze(0)
Postanowiłem pojechać w stronę Maczek, a potem się pomyśli.
Po drodze na początku szukałem paru skrótów, niestety z marnym skutkiem. Potem jednak poszczęściło mi się i znalazłem ciekawą drogę, która wiodła trochę po starym nasypie kolejowym, przez Kukułki i prawie pod Klimontów - Pierwsza nowość.
Skrót na Kukułki © krzicho

W tym momencie rozładował mi się komurek i więcej zdjęć nie będzie. <Wszyscy się cieszą i klaszczą w dłonie> W każdym razie, nawet z rozładowaną baterią dojechałem na Maczki i zacząłem się zastanawiać co dalej. Wymyśliłem, że są może jeszcze jakieś górki w Dąbrowie Górniczej, na które nie wjechałem i postanowiłem to sprawdzić. W tym celu musiałem sobie przypomnieć jak się jedzie na Dąbrowę z Maczek. Najpierw był czarny szlak, a potem wielka improwizacja. Przy okazji na Kazimierzu znalazłem fajny terenowy tor do downhillu, naprawdę bardzo dobrze wykonany. Nowości nr 2 zaliczone. Potem odnalazłem przeznaczenie i trafiłem na drogę, którą już znałem, którą dojechałem do Dąbrowy, ale jeszcze nie przejechałem Katowickiej ekspresówki. Tu myślałem, że znajdę jeszcze jakiś niezdobyty wzgórek, ale się pomyliłem i postanowiłem pozwiedzać płaskie. Pojechałem ulicą Strzemieszycką i okazało się, że to bardzo przyjemna droga, co prawda na początku pod górę, ale potem za to długi zjazd. Wszystko co piękne... i okazało się, że ta ulica łączy się z Katowicką, na której rowerem, to raczej nie na trzeźwo, więc zacząłem się martwić, że będzie długi powrót tą samą drogą. A tu nie :) okazuje się, że wzdłuż Katowickiej ciągnie się droga szutrowa i to aż do samego Sławkowa. Trzecia nowość, a co!
W Sławkowie odpocząłem na rynku i popatrzałem na mapkę. Jak nic ulica Krakowska strzela prosto w stronę Maczek. Tego dnia nic mnie nie mogło powstrzymać przed odkrywaniem. Dzień Kolumba, czy jak...? Po drodze jeszcze znalazłem wjazd na jakąś drogę rowerową, trzeba będzie kiedyś sprawdzić, bo już się zaczęło robić późno i nie podjąłem wyzwania, zwłaszcza, że nie wiedziałem za bardzo gdzie jestem. Droga się skończyła, zaczął się szuter przez las, potem coś przemysłowego. Najpierw postanowiłem objechać ze złej strony, potem na szczęście znalazłem most kolejowy, pod którym przejechałem w stronę lasu za Maczkami. Okazało się, że to jest ta bocznica kolejowa, na którą trafiałem za każdym razem, kiedy nie chciałem. Teraz natomiast chciałem pojechać z powrotem, a nie wiedziałem jak. Kluczyłem po lesie dość długo i jakoś nie mogłem dość do tego, gdzie jestem. Na szczęście jak zwykle wszystko skończyło się dobrze, bo nawet nie wiedziałem kiedy wjechałem na moją klasyczną ścieżkę przez las. Czwarta nowość za plecami. Teraz tylko wypadało wrócić do domu.
Dawno tyle ciekawych i nowych rzeczy nie odkryłem w ciągu jednej wycieczki. Poczułem się jak kiedyś, kiedy wszystko to, po czym teraz jeżdżę odkrywałem. Trudno o lepszą wycieczkę, dawno takiej nie było i pewnie długo nie będzie!

Sosnowiec - Czeladź - g. Dorotki - Grodków - Pogoria IV - Będzin - Sosnowiec

Piątek, 15 czerwca 2012 · Komentarze(0)
Wróciłem z kursu wspinaczkowego i okazało się, że w tym miesiącu notatki z tras świecą pustkami. Trzeba nadrabiać, bo czerwiec się kończy... no prawie.
Wymyśliłem trasę przez Czeladź do Bytomia w celu znalezienia Dolomitów. Nigdy się nie zapuszczałem w te rejony, więc zabrałem Hołowczyca i mapę. Do Czeladzi jakoś dojechałem, chciałem może bardziej jechać poza drogami, ale dojechałem. Znalazłem jakiś park i ścieżki rowerowe.
Park w Czeladzi © krzicho

Wychodzi na to, że tylko Sosnowiec jest taki ubogi w ścieżki rowerowe. Ale ja się tym nie martwię, bo już go zjeździłem, do tego najciekawsze miejsca w stylu lasów są już poza Sosnowcem, a tam inne miasta zadbały o ścieżki. Nie ważne, ważne, że znalazłem całkiem pomocną mapkę, która pokazała mi jak wyjechać poza miasto w miejsce, gdzie można próbować przebijać się polami w stronę Bytumia. Tak więc szybko ruszyłem na wyszperaną trasę.
Czeladź © krzicho

Przy okazji zrobiłem sobie oczywiście zdjęcie roweru na tle czegoś, co się dało fotografować w centrum. Taka moja mała tradycja. Na rowerze w Czeladzi, mimo, ze blisko, nie bywam prawie wcale, więc pyknięcie foty trzeba było odbębnić. Dość łatwo znalazłem rozwidlenie z drogą, która prowadziła w stronę Bytomia, ale zobaczyłem, że jest możliwość pojechania w stronę góry Dorotki. Bardzo mnie to zaciekawiło, bo do tej pory jeździłem strasznie okrężną drogą. Tak więc pojechałem tam, a nie do Bytomowa. Ponieważ szlak przestał być już dobrze oznaczany po rowerowemu, tylko słabo jak dla pieszych, zgubiłem szybko drogę. Na szczęście tylko na chwilę i jeszcze mogłem sobie podziwiać Dorotkę z innej strony niż zwykle.
Za polami, za lasami - Góra Dorotki © krzicho

Dość szybko się odnalazłem i podjechałem do miejscowości pod górą. Tutaj w myśl zasady, że jeżeli chcesz trafić na szczyt, musisz zawsze jechać pod górę, trafiłem pod las, który rośnie na szczycie i objechałem górę dookoła podziwiając piękne kominy rozsiane śród naszej zielonej krainy, węglem i stalą płynącej.
Elektrownia Łagisza spod Góry Dorotki © krzicho

Potem wjechałem na szczyt. Nie podpierałem się po drodze za bardzo płucem, więc forma roście, co mnie cieszy.
Kościół na Górze Dorotki © krzicho

Następnie chciałem pojechać tak, jak kiedyś na Pogorię, ale sobie źle przypomniałem trasę i dzięki temu zwiedziłem ruiny cementowni Grodziec.
Cementownia Grodziec, a dokładnie to, co zniej zostało © krzicho

Na szczęście to był ostatni raz kiedy w tym dniu zabłądziłem. Dalej pojechałem przez Grodków, przez las, pod drogą 86 i przez następny las obok Łagiszy pod Pogorie. Tam z racji tego, że jeszcze miałem trochę czasu chciałem sobie objechać IV dookoła, a potem przez Dąbrowę Górniczą i Zagórze wrócić do domu, niestety zachód słońca i zimno zmieniły moje plany i wróciłem do domu przez Będzin.
Zachód słońca znad Pogorii IV © krzicho

Podsumowanie wycieczki przedstawia się nader dobrze. Zwiedziłem nowe rzeczy, przypomniałem sobie stare, otworzył mi się zupełnie nowy kierunek wycieczek - przez Czeladź. Czego chcieć więcej?

Sosnowiec - Szopienice - Katowice - Panwniki - Halemba - Kochłowie - Panwniki - Szopienice - Milowice - Sosnowiec

Czwartek, 31 maja 2012 · Komentarze(0)
Postanowiłem uratować honor miesiąca i wybrać się jeszcze raz na rower.
Kierunek Katowice. Przez Szopienice, Nikiszowiec, Giszowiec do lasów, potem na Ligotę i Panewniki. Po drodze urodził się pomysł, żeby sprawdzić, czy zrobili coś z zalanym terenem pod Halembą, bo przez ostatnie 2 lata nie dało się przejechać przez to do Gliwic. Zrobili :D
Co prawda, kiedyś to było piękne miejsce, gdzie Kłodnica meandrowała, na krańcach oczek wodnych szumiała trzcina i tatarak, a równą zieleń trawy i lasu przyozdabiały jedynie kontrastowe kropki polnych kwiatów (jak się stało tyłem do hałdy), a teraz wygląda to tak:
Przejazd szlakiem z Katowic na Halembę © krzicho

Ale da się przejechać i więcej mi nie potrzeba. Potem troszkę pojeździłem po okolicy, żeby sprawdzić, czy przypadkiem coś się nie zmieniło i upewnić się, że droga do Gliwic będzie przejezdna. Chyba jest, można kiedyś próbować.
Nic ciekawego poza tym nie znalazłem i postanowiłem wrócić. Po drodze pojechałem wzdłuż torów kolejowych i dojechałem do Kochłowic (Ruda Śląska). Kiedyś, jak był zalany szlak, po w nocy szukałem drogi przez Rudę, a teraz od tak znalazłem skrót. Może się kiedyś przyda. W każdym razie ponieważ tym razem mi się nie śpieszyło, postanowiłem się rozejrzeć. Okazało się, że już często tam błądziłem. A to w poszukiwaniu stacji benzynowej, a to w poszukiwaniu cmentarza, także widać, że jest to lokalne centrum, gdzie się znajduje jak jadę "nie wiadomo gdzie". Pewnie tam się pojawiają samoloty z Trójkąta Bermudzkiego.
Postanowiłem znaleźć coś ładnego pojeździłem i udało mi się znaleźć to:
Sanktuarium w Kochłowicach © krzicho

Sądząc po tym, co widziałem, więcej nie było co szukać, więc postanowiłem wrócić do lasu. W lesie dla ułatwienia nie wróciłem do szlaku, tylko pojechałem jeszcze bardziej w las. Tak się złożyło, że przed wyjazdem obejrzałem satelitę i w tym rejonie był las, w którym mnie jeszcze nie było. Więc postanowiłem się tam wybrać i się zgubić. Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Nie wiedziałem wtedy nawet, czy to jest ten las, ale było ciekawie. Drogi pożarowe są tam asfaltowe, trafiłem na jakiś ośrodek wypoczynkowy z jeziorkami, są tam nawet szlaki rowerowe. Postanowiłem objechać jeziorka i pojechać dalej, ale skończyło się tak, że tu zakręt, tam zakręt, słońce za chmurami i po pewnym czasie radośnie jechałem w przeciwną stronę niż myślałem, i dojechałem do miejsca, gdzie zaczynały się jeziorka.
Jesiorka, w lesie pod Kochłowicami © krzicho

Teraz postanowiłem już grzecznie trzymać się szlaku. Oczywiście zgubiłem go po kilku kilometrach, ale za to dojechałem do jakiejś główniejszej drogi. Pojeździłem w okolicy, pobadałem, wyszło, że siła jest, i można jeszcze zobaczyć co jest po drugiej stronie lasu. Był zjazd na autostradę.
W takim razie postanowiłem wracać. Z lasu wyjechałem w Panewnikach, więc bez problemu wracałem po śladach. Jedyną różnicą było to, że zamiast z Szopienic do Sosnowca od razu, pojechałem przez Milowice. Z Milowic wróciłem przez las, gdzie doceniłem moc mojej nowej lampki. Tak samo zresztą jak konie, których tam się w ogóle nie spodziewałem.
Było bardzo dużo nowego, do tego błądzenie, odkrywanie i dreszczyk emocji. Poza tym pierwsza 80 w tym roku. Nie spodziewałem się tyle po tym pochmurnym dniu.

Sosnowiec - Maczki - Bukowno - Jaworzno Szczakowa - Maczki - Sosnowiec

Środa, 23 maja 2012 · Komentarze(0)
Ładny dzień itp. - pojechałem.
Na Maczki, nie byłem w tym roku. Trasa normalna, niestety okazuje się, że Alzheimer zaczął swoje niemieckie sztuczki i strasznie się plątałem w lasach. Dzięki temu zwiedziłem całkiem spory kawałek nowych terenów. Najpierw po trasie, po której jeździła wcześniej jakaś zgraja zorganizowanych koni z pasażerami na grzbiecie, tylko, że mało rozgarniętych, bo trasa była ogrodzona. Pewnie dzieci, ale się nie wypowiem, bo każda matka myśli, że jego pociecha jest najmądrzejsza i przyjdzie mi zrobić oklep i to nie w sensie jaki jej przyszły uczestnik pardubickiej i laureat Nobla zna z doświadczenia. Haha, nie na temat piszę, ale co tam. W każdym razie przez te konie były straszne w w w we r r r r te te te te py, droga zmieniła się w piaskownicę i więcej tam nie pojadę. Ale znalazłem polankę i było super fanie i szkoda w ogóle, że mnie tam teraz nie ma... powiedzmy.
Polanka w lesie za Maczkami © krzicho

Następnie okazało się, że zamiast z konsekwencją borsuka posuwać się na przód, zrobiłem koło, a raczej okrąg, czy coś takiego i wróciłem na swoją drogę, tyle, że wcześniej i musiałem odrabiać. Pomyślałem, że już chyba wiem jak jechać, pojechałem inaczej iiii okazało się, że zamiast z konsekwencją borsuka posuwać się na przód, zrobiłem koło, a raczej okrąg, czy coś takiego i wróciłem na swoją drogę, tyle, że wcześniej i musiałem odrabiać. Tym razem błądziłem po drugiej stronie drogi. Lekko tylko zrażony pojechałem dalej, tym razem o dziwo trafiłem tam, gdzie planowałem i dograłem dalszy ciąg planów, w postaci "a może by tak do Bukowna".
Ponieważ tak dobrze mi szło błądzenie, tym razem specjalnie pojechałem w nieznane. Droga najpierw ładna, potem zarośnięta, potem ciasna, aż w końcu skończyła się w trawie na jakiejś polance, gdzie zrobiłem to nudne zdjęcie.
Inna polana za Maczkami © krzicho

Od tej pory tak sobie wyobrażam koniec świata. Nie zrażony tym że mogę tam spędzić resztę życia jeżeli jeszcze bardziej się zgubię, postanowiłem jechać w stronę byłej kopalni piasku pod Bukownem. Okazało się, że kiedy jestem zagubiony trafiam do celu lepiej, bo po kilku minutach byłem dokładnie tam, gdzie chciałem.
Zaskoczony powodzeniem objechałem kawałek kopalni, postanowiłem spróbować kumulacji i ruszyłem w las. Jechałem i jechałem, i wyjechałem na drogę. Okazało się, że trafiłem tam, gdzie próbowałem się dostać przez 3, albo 4 lata. Znalazłem się na żółtym szlaku do Bukowna. Szukałem z mapą, bez mapy zakręcając w każdą możliwą drogę, udało mi się dopiero wtedy, gdy sprawdziłem trasę na satelicie. A tu się wychodzi na to, że wystarczy się zgubić.
Po drodze okazało się, że zjedzenie połowy obiadu i nie branie wody nie jest optymalnym planem, bo jakoś ciężko mi było złapać równowagę, kiedy schodziłem z roweru. Dlatego zjeździłem kawałek Bukowna, żeby znaleźć sklep. Sklep był, tylko, że właśnie zamykany, więc niepocieszony wyruszyłem w długą drogę do Jaworzna.
Jechało się. Więcej nie da się powiedzieć. Jak się dojechało do zalewu Sosina, to się skręciło w stronę bocznicy kolejowej, potem przez stację poboru wody, i lasek dojechało się na Maczki. Tam wykupiłem połowę sklepu i przystąpiłem do konsumpcji. Siły wróciły, ale za to zaczął boleć brzuch z przejedzenia. w takim razie było innego wyboru i reszta trasy przebiegła normalnie.
Fajna wycieczka, inna niż myślałem, ale jak były nowości, to nie ma co narzekać.

Sosnowiec - Będzin - Pogoria - Trzebiesławice - Pogoria - Będzin - Sosnowiec

Środa, 9 maja 2012 · Komentarze(0)
Pierwsza środa tygodnia, trzeba ją uczcić np. rowerem na Pogorię. Temperatura super, niestety obiad ciążył mi przez cały czas i nawet nowe SPD-ki, którymi się dalej cieszę jak dziecko dmuchanym krokodylem nie pomagały i pod wiatr po prostu nie szło...
Ale od początku - najpierw Będzin, tu ryzykowałem 2 kilometrową frustracją i prowadzeniem roweru po wałach, ale okazało się że po roku udało się utwardzić piach i da się jechać. Co prawda jakbym miał plomby to też by mi wibrowały na tych nierównościach, ale dało się jechać, z rozpaczy nie zamknąłem się w sobie i nie musiałem inwestować w terapeutę. W Dąbrowie zrobiło się równiej.
Przemsza w drodze na Pogorię © krzicho

Potem tradycyjnie pojechałem w złą stronę w Parku Zielona. Nie wiem dlaczego akurat tam się zawsze gubię... Przecież to jest park, dla matek z dziećmi i emerytów, a ja wjeżdżam tam jak w trójkąt bermudzki. W każdym razie po niezamierzonej rundce po parku trafiłem na Pogorię nr czy, a potem sztiry. Tam z wierzchołka postanowiłem sobie zrobić małą pętelkę szlakiem, który w zależności od mapy był żółty, albo czarny. Po krótkim błądzeniu znalazłem miejsce startu - czyli jak można się było domyśleć - szlak czerwony. Teraz miałem prostą drogę na Trzebiesławice. Kiedy szlak uzyskał stabilny czarny kolor, zakręcił w las, gdzie pod górą Trzebiesławską zgubiłem chyba ze dwa płaty płuc, ale takie są koszty jeżdżenia pod górę na początku sezonu. Następnie dojechałem do miejsca, które już kiedyś zwiedziłem i po polach i łąkach w promieniach zachodzącego słońca zmierzałem ku Pogoriom.
W drodze powrotnej na Pogorię © krzicho

Do Pogorii dotarłem we mgle małych muszek, ale jechałem do domu i nie zgubiłem się nie wiadomo gdzie w lesie, do tego po ciemku, więc byłem szczęśliwy.
Pogoria © krzicho

Dalsza droga przebiegła całkiem zwyczajnie. Następną razą spróbujemy pojechać w stronę Łaz, a jeżeli będę miał trochę czasu, nawet do Centurii, gdzie byłem jako zuch (Nostalgia! urwał nać!). Może nawet do Ogrodzieńca, a co tam, z rozmachem! Tylko kondycja, kondycja. W każdym razie nawet ta wycieczka była udana, znowu coś nowego.

Sosnowiec - Jaworzno - Jeleń - Jaworzno - Sosnowiec

Piątek, 27 kwietnia 2012 · Komentarze(0)
Początek długiego weekendu trzeba było jakoś mocno zacząć. I zacząłem od naprawiania licznika i pompowania kół. Dzień jeszcze nie za długi, więc wyjazd o 18 oznaczał raczej krótką inaugurację sezonu na swoich śmieciach.
Pojechałem z zamiarem sprawdzenia jednego skrótu, ale jakoś nie wjechałem na niego od strony Sosnowca, więc postanowiłem nie tracić czasu i sprawdzić go w drodze z Jaworzna. Jechało się dobrze, choć jeszcze nie mogę się zrelaksować mając na uwadze, że jestem przypięty do roweru, jechałem asekuracyjnie.
Pierwsze w tym roku Jaworzno - SPD-ki się ładnie prezentują :D © krzicho

W Jaworznie nie wiedziałem co robić, więc postanowiłem się trochę przejechać po lasach. Przejechałem się, z zadowoleniem patrząc jakie prędkości osiągam tylko dzięki butom, no bo przecież kondycji jeszcze nie mam.
Przejechałem po jednym lesie, potem znalazłem łącznik czerwonego, którego kiedyś szukałem, ale okazało się, że prowadzi przez piaskową górkę, więc chyba już tam nie pojadę, a na koniec postanowiłem pojechać w stronę Imielina i jak mi się znudzi, to wrócić.
Jak postanowiłem, tak nie zrobiłem i w Jeleniu obrałem kierunek na śródmieście jakimś przekładańcem szlaków. Przy okazji znowu znalazłem jakiś fragment szlaku, który mi się kiedyś zgubił więc już było pięknie, bo nie spodziewałem się tyle nowości. Kolejność szlaków pomyliłem i postanowiłem wrócić. Ciemność dopadła mnie w lasach pod elektrownią, ale tam już czuję się jak w domu.
Jaworzno na szlakach © krzicho

Na koniec chciałem jeszcze poszukać tego skrótu, ale okazało się, że początek był w błocie, a ja z moją latarką nie będę się pchał w nieznajome rejony, więc wróciłem grzecznie żółtym do Sosnowca i drogami do domu.
Byłem zaskoczony prędkościami, w końcu bardzo dużo jeździłem poza drogami. SPD-ki podobają mi się coraz bardziej.

Kraków i okolice

Niedziela, 22 kwietnia 2012 · Komentarze(0)
Powrót do Polski, ale jeszcze nie u siebie.
Całkiem miły wyjazd do Krakowa.
Ogólnie mówiąc jeździliśmy i tyle, nie byłem przewodnikiem i nie przejeżdżaliśmy obok charakterystycznych punktów, więc jedyne, co z tego wyniosłem, to to, że mi się podobało. Deszcze nas gonił, ale tylko raz nas dogonił. Na szczęście dało się przeczekać na przystanku autobusowym.
Ważną sprawą było za to przetestowanie jak się jeździ w SPD-kach i było ok, nawet jak na początek sezonu i górzysty teren jakoś dawałem radę. I tylko raz się wywróciłem :D
Górka, której nazwa gdzieś mi wyparowała © krzicho

Widok na góry - w tle słabo widać ośnieżoną Babią © krzicho

Kraków, gdzieś pod laskiem wolskim © krzicho

Majorka -> Can Pastilla - Palma - Can Pastilla - Jakiś cypel - Can Pastilla - połowa drogi do Palmy - Can Pastilla

Środa, 7 marca 2012 · Komentarze(0)
Nadarzyła się okazja na tani przelot na Majorkę. Przed sezonem, czyli mało ludzi i co ważne miłe temperatury. Pierwszą część poświęciliśmy na góry, albo na plażę. Ja byłem w grupie górskiej, więc nie przywiozłem opalenizny. Tyle tytułem wstępu.
Od razu rzuciło się nam w oczy, że jest tam sporo Niemców, ale jeszcze więcej rowerzystów (też pewnie Niemców). Tak więc drugą część wyjazdu postanowiliśmy spędzić w siodle. Rowery (najtańsze holenderki) po 6 eurów wypożyczyliśmy w Can Pastilli i pojechaliśmy do Palmy

Marorka - Palma © krzicho

Palma - przed ratuszem - Majorka © krzicho

Uliczka w Palmie - Majorka © krzicho

Palma centrum - Majorka © krzicho


Po uporaniu się z uliczkami i zrobieniu tony zdjęć postanowiliśmy się zrelaksować jazdą w stronę cypla, który widzieliśmy z Can Pastilli.

Nasz cel nahoryzoncie - Majorka © krzicho


Droga przebiegała łagodnie, bez problemów, z łatwą nawigacją, czyli jednym słowem odpoczynek.

Majorka jedziemy na cypel © krzicho


Im dalej od domu tym odpoczynek stawał się przyjemniejszy. :)

Cypel już tuż tuż - Majorka © krzicho


Potem dojechaliśmy do cypla, który też okazał się dość ładną okolicą.

Widok z bliżej nieokreślonego cypla, ale cel, to cel. Grunt, że osiągnięty - Majorka © krzicho


Powrót monotonnie nie przebiegł bardzo gładko, nie licząc spadniętego łańcucha.
Po drodze tak odpoczęliśmy, że jeszcze sobie pojeździliśmy wybrzeżem zanim oddaliśmy rowery.

Podsumowując.
Polecam Majorkę na przełomie marca i kwietnia. Temperatury przyjemne, rowerzystów sporo, więc lokale muszą być przyzwyczajeni. Niestety wszystko poza drogami w północnej części, zagrodzone i trudno nawet o miejsce na namiot. Południe podobno jest bardziej przyjazne, ale tam nie ma gór. Ciężar słońca w bezchmurny dzień już czuć, więc na trasy górskie, lepiej zabrać wodę, a jak komuś nie podoba się ruch spokojnie złapie tyle koloru, ile chce. Nie wspominając o niezapełnionych plażach.

Sosnowiec - Katowice - Lędziny - Imielin - Jaworzno - Sosnowiec

Czwartek, 15 września 2011 · Komentarze(0)
Piękny mamy wrzesień w tym roku, a dokładnie mieliśmy, bo jak to piszę, to już jest podobny do reszty lata.
Z racji tego, że ostatnio robiłem ok. 70 km kółka i już byłem na północ od Sosnowca, a potem na wschódzie, to teraz przyszła pora na południe. Trasę ustaliłem bardziej w głowie niż na mapie, ale pomogłem sobie satelitą, żeby sprawdzić jak przejechać jeden kawałek.
Udało mi się wyruszyć po 16, więc miałem wystarczająco dużo czasu na szukanie drogi. Zacząłem od przejechania się do Katowic. Za Giszowcem wjechałem do lasu, potem skierowałem się na Murcki, a na koniec przeskoczyłem do Lasu Murckowskiego. Tę trasę przejechałem już tyle razy, że jedyne, co mi utkwiło w pamięci, to to, że żwir, który wysypali na drogę w Lesie Murckowskim ładnie się ubił i jedzie się dość przyjemnie.
Las w drodze do Lędzin © krzicho

Następnie w Lędzinach chciałem sobie podjechać pod kościół na górce i pooglądać góry na horyzoncie, ale nie trafiłem w odpowiednią drogę, i obszedłem się oglądaniem gór między drzewami.
Lędziny - Kościół © krzicho

Teraz zaczęło się nieznane, szkoda, że po drogach, ale zawsze lepsze to, niż nic. Starałem się dojechać do Imielina, i poza tym, że raz skręciłem za późno i nadrobiłem trochę drogi, nic ciekawego się nie działo. Czas miałem dobry.
Kościół w Imielinie © krzicho

Zgodnie z planem chciałem się dostać do Zbiornika Imielińskiego. Tu z pomocą przyszła mapa i udało mi się bez problemu trafić akurat w miejsce, gdzie kończy się las. Dzięki temu mogłem się zrelaksować jadąc po lesie wzdłuż jeziora. Zależało mi tylko na tym, żeby nie zrobiło się za szybko ciemno, bo jeszcze jednego odcinka trasy nie byłem pewny.
"Zbiornik Wodny Dzieskowice" © krzicho

Na szczycie jeziora zrobiłem sobie krótką przerwę, sprawdziłem jak się na prawdę nazywa to mokre - nazywa się "Zbiornik Wodny Dzieckowice". Zrobiłem nawet zdjęcie, żeby nie zapomnieć. Swoją drogą ciekawe dlaczego raz nazwany zbiornik nie może się już tak nazywać, potem w różnych miejscach są podawane różne nazwy. Tak samo jest z Pogorią IV. W każdym razie po przerwie ruszyłem pod A4 w stronę, która mi się wydawała właściwa. Nie miałem dużo czasu na zastanawianie się, bo szarówka zaczynała się kondensować. W końcu dojechałem do prostopadłej drogi i nie wiedziałem w którą stronę skręcić. Ostatnio nie wychodziły mi takie wybory, ale jak się pokręciłem po okolicy, okazało się, że drogę dobrze znam, i jestem bardzo blisko czarnego szlaku, którym mogę dojechać pod samą elektrownię w Jaworznie. Tak właśnie zrobiłem. Po drodze zaszło słońce i połowę trasy jechałem zastanawiając się co mi szkodziło wymienić baterie w lampce.
Zachód nad lasami w Jaworznie © krzicho

Pod elektrownią postanowiłem zużyć trochę z mojego 10-minutowego zapasu czasu i pooglądałem widoki. Bardzo ładnie wygląda para z chłodni podświetlona czerwonymi światłami umieszczonymi na ich koronie. Szkoda tylko, że komórka nie daje sobie rady z robieniem zdjęć takich warunkach.
Elektrownie w Jaworznie nocą © krzicho

Od elektrowni zostało już tylko 17 km do domu. Jeszcze popracuję nad skrótem, bo teraz widzę, że są możliwości, a jazda po łąkach mało mnie bawi nocą.
Trasą tą zamknąłem Sosnowiec z trzeciej strony. Z czwartej strony są same miasta, więc ciężko będzie zrobić tam kółko i domknąć obwód. Jest to jakby podsumowanie moich kilkuletnich wycieczek. Za każdym razem mimo nowości, korzystałem także ze skrótów i tras, które poznawałem wcześniej. Bez tego nie dałbym rady zrobić takich kółek przed zmrokiem, a potem to już w ogóle musiałbym gdzieś nocować.
Trzeci wyjazd pod rząd, który mi się bardzo podobał, mam nadzieję, że jeszcze coś mi się uda wykombinować ciekawego w okolicach Sosnowca.