Sosnowiec - Katowice - Lędziny - Bieruń - Bojszowy - powrót przez Milowice
Piątek, 4 czerwca 2010
· Komentarze(0)
Kategoria Trasa zamknięta bez celu.
Ładna pogoda :)
Chciałem się w związku z tym przejechać do Lędzin, a dokładniej na górkę Klimont z kościółkiem, ponieważ stamtąd jest widoczna panorama na góry. Po drodze miało być sucho, ale ja i tak znalazłem miejsca, gdzie udało mi się ubłocić siebie i rower. Chociaż w porównaniu do ostatniego razu było luksusowo. Nawet w najgorszych miejscach ktoś wysypał żwir. Na górkę dojechałem bez przeszkód, ale góry były słabo widoczne.
Przejechałem do tej pory tylko 30 km, do tego prowadzi tamtędy czerwony szlak rowerowy, którym jeszcze nie jechałem, więc postanowiłem jeszcze pozwiedzać. Pierwszym przystankiem powinien wg mapy być Bieruń. Szlak jak zwykle nie miał oznaczeń w najważniejszych miejscach, ale po zwiedzeniu fabryki Fiata i skorzystaniu z mapy, trafiłem na rynek w Bieruniu i zaopatrzyłem się w picie.
W samym Bieruniu jest lekka zmiana organizacji ruchu na głównej drodze, ale jakoś sobie poradziłem ze znalezieniem czerwonego szlaku i pojechałem w kierunku Bojszowów. Co ciekawe oznaczenia trasy na prostych odcinkach potrafią być co 10 m, a w najważniejszych miejscach potrafi ich w ogóle nie być. Są na szczęście od czasu do czasu mapki, dzięki którym można się zorientować gdzie trzeba zakręcić. Sam szlak był oznaczany jakiś czas temu, więc czasem trudno się domyślić jaki kolor jest namalowany (a jest tam więcej szlaków), albo czy nie ma przypadkiem strzałki na znaczku. Dołożyli się też mieszkańcy, bo prawie na każdym jest przyklejona jakaś naklejka.
Już w drodze do Bojszowów mijałem miejsca, gdzie wały były niedawno wzmacniane, drogi były miejscami podmyte, a ludzie wypompowywali wodę z piwnic. Ale dopiero ok. kilometra przed końcem trasy, dojechałem do terenów zalanych i musiałem wracać. Dalej już nic ciekawego nie było. Mogłem jedynie dojechać do Wisły, która pewnie wylała.
Wracałem mniej więcej taką samą trasą, z tą różnicą, że tym razem udało mi się nie gubić szlaku. Pod Bieruniem przejeżdżałem obok miejsca gdzie 3 wielkie pompy osuszały drogę i okoliczne pole. Znalazłem też kościół ze szlaku architektury drewnianej, więc cyknąłem zdjęcie.
Trzeba przyznać, że miejscami tereny zaczynały przypominać pojezierze. Kiedy jechałem wcześniej po tej trasie, jakoś nie zwróciłem na to uwagi.
W lesie pod Giszowcem zrobiłem jedno kółko, bo zauważyłem, że mało brakuje, żebym pierwszy raz w tym roku zrobił trasę 100 km. Potem zrobiłem sobie krótką przerwę i ruszyłem do domu trochę dłuższą drogą przez Milowice. Żeby przejechać te moje 100 km musiałem zrobić mały zygzak po parku pod domem i udało mi się trafić prawie idealnie - 100 km i 150 m :) Gdybym nie zapomniał zamontować licznika po wyjściu ze sklepu w Bieruniu nie musiałbym potem sztukować pod domem.
Nawet udał mi się wyjazd, nie planowałem nawet tak daleko pojechać. Kiedyś może skręcę w odpowiednim miejscu na niebieski i przejadę się obok Imielina, albo pojadę do Oświęcimia... jest parę możliwości co można tam robić. Bardzo też się cieszę, że nie musiałem pytać Hołowczyca w komórce, żeby wiedzieć gdzie jestem.
Szkoda, że trochę bolało mnie znowu kolano, ale w końcu trasa nie była za krótka i nie miałem problemu z dojechaniem do domu.
Chciałem się w związku z tym przejechać do Lędzin, a dokładniej na górkę Klimont z kościółkiem, ponieważ stamtąd jest widoczna panorama na góry. Po drodze miało być sucho, ale ja i tak znalazłem miejsca, gdzie udało mi się ubłocić siebie i rower. Chociaż w porównaniu do ostatniego razu było luksusowo. Nawet w najgorszych miejscach ktoś wysypał żwir. Na górkę dojechałem bez przeszkód, ale góry były słabo widoczne.
Góra Klimont, Lędziny© krzicho
Przejechałem do tej pory tylko 30 km, do tego prowadzi tamtędy czerwony szlak rowerowy, którym jeszcze nie jechałem, więc postanowiłem jeszcze pozwiedzać. Pierwszym przystankiem powinien wg mapy być Bieruń. Szlak jak zwykle nie miał oznaczeń w najważniejszych miejscach, ale po zwiedzeniu fabryki Fiata i skorzystaniu z mapy, trafiłem na rynek w Bieruniu i zaopatrzyłem się w picie.
Bieruń, rynek© krzicho
W samym Bieruniu jest lekka zmiana organizacji ruchu na głównej drodze, ale jakoś sobie poradziłem ze znalezieniem czerwonego szlaku i pojechałem w kierunku Bojszowów. Co ciekawe oznaczenia trasy na prostych odcinkach potrafią być co 10 m, a w najważniejszych miejscach potrafi ich w ogóle nie być. Są na szczęście od czasu do czasu mapki, dzięki którym można się zorientować gdzie trzeba zakręcić. Sam szlak był oznaczany jakiś czas temu, więc czasem trudno się domyślić jaki kolor jest namalowany (a jest tam więcej szlaków), albo czy nie ma przypadkiem strzałki na znaczku. Dołożyli się też mieszkańcy, bo prawie na każdym jest przyklejona jakaś naklejka.
Już w drodze do Bojszowów mijałem miejsca, gdzie wały były niedawno wzmacniane, drogi były miejscami podmyte, a ludzie wypompowywali wodę z piwnic. Ale dopiero ok. kilometra przed końcem trasy, dojechałem do terenów zalanych i musiałem wracać. Dalej już nic ciekawego nie było. Mogłem jedynie dojechać do Wisły, która pewnie wylała.
Bojszowy, czerwony szlak© krzicho
Wracałem mniej więcej taką samą trasą, z tą różnicą, że tym razem udało mi się nie gubić szlaku. Pod Bieruniem przejeżdżałem obok miejsca gdzie 3 wielkie pompy osuszały drogę i okoliczne pole. Znalazłem też kościół ze szlaku architektury drewnianej, więc cyknąłem zdjęcie.
Bieruń© krzicho
Trzeba przyznać, że miejscami tereny zaczynały przypominać pojezierze. Kiedy jechałem wcześniej po tej trasie, jakoś nie zwróciłem na to uwagi.
W lesie pod Giszowcem zrobiłem jedno kółko, bo zauważyłem, że mało brakuje, żebym pierwszy raz w tym roku zrobił trasę 100 km. Potem zrobiłem sobie krótką przerwę i ruszyłem do domu trochę dłuższą drogą przez Milowice. Żeby przejechać te moje 100 km musiałem zrobić mały zygzak po parku pod domem i udało mi się trafić prawie idealnie - 100 km i 150 m :) Gdybym nie zapomniał zamontować licznika po wyjściu ze sklepu w Bieruniu nie musiałbym potem sztukować pod domem.
Nawet udał mi się wyjazd, nie planowałem nawet tak daleko pojechać. Kiedyś może skręcę w odpowiednim miejscu na niebieski i przejadę się obok Imielina, albo pojadę do Oświęcimia... jest parę możliwości co można tam robić. Bardzo też się cieszę, że nie musiałem pytać Hołowczyca w komórce, żeby wiedzieć gdzie jestem.
Szkoda, że trochę bolało mnie znowu kolano, ale w końcu trasa nie była za krótka i nie miałem problemu z dojechaniem do domu.