Sosnowiec - Będzin - g. św. Doroty - Pogoria - Będzin - Sosnowiec

Poniedziałek, 2 maja 2011 · Komentarze(2)
Pierwsza i mam nadzieję nie ostatnia w tym roku trasa z dużą ilością nowości. Zacząłem od podjechania do Będzina. Tu okazało się, że krótki rękawek i krótkie spodnie są średnim rozwiązaniem, gdy temperatura powietrza nie przekracza 15 stopni. Do tego czułem jeszcze mięśnie po skałkach, na których byłem 2 dni wcześniej i w przeciwieństwie do poprzedniego razu nie mogłem przycisnąć pedałów, bo nogi robiły się twarde, i po prostu się nie jechało. W każdym razie w centrum Będzina jak zwykle koło zamku wjechałem na wały Czarnej Przemszy i jak to sobie zrysowałem na małej karteczce, chciałem w okolicy torów kolejowych przedrzeć się do interesującej mnie drogi. Przy okazji okazało się, że wały są w remoncie i na koronie leży sobie luźny piach, dzięki czemu miałem okazję poprowadzić rower przez kilkaset metrów. Wszystko przebiegało o dziwo zgodnie z planem, widocznie to, że mi było zimno, bolały mnie nogi i nie mogłem znaleźć otwartego sklepu, żeby kupić cokolwiek do picia zostało uznane za wystarczające utrudnienia.
Pierwszym celem było odwiedzenie lasu Grodzieńskiego, który o dziwo jak nigdy był tam gdzie się go spodziewałem. Zygzak po lesie wyjął mi z nóg 5 km, a z roweru wytrząsł brud ze wszystkich zakamarków, bo tu też remontowano drogi, tym razem luźnym tłuczniem. Jakby nie mogli się dogadać z tymi od wałów, pójść na kompromis i tu, i tam wysypać żwirem... Z lasu wyjechałem w tym samym miejscu, w którym do niego wjechałem i ustawiłem się na Dorotkę, która już była widoczna. Do podnóży dojechałem bez problemu, ale za to pokręciłem się trochę w kółko zanim dojechałem na szczyt. Na szczycie szału nie ma. Widoków też nie ma, wszystko lekko zapuszczone i wprowadza lekko nieprzyjemną atmosferę. Jakbym trenował zjazdy, pewnie bym tam dłużej został, ale ja miałem plan do wykonania, więc przystąpiłem.
Dalej moja mądra kartka 5x5 cm, na której rozrysowałem sobie kilkadziesiąt kilometrów nieznanej dotąd trasy powiedziała gdzie mam szukać drogi i nie pomyliła się. Przejechałem przez Grodków i dojechałem do następnego celu trasy, czyli do następnego lasu. Teraz czekała mnie trudna przeprawa, bo na mapie, ani na Zumi nie było żadnej drogi, nie widziałem nawet ścieżki między drzewami, które mogłyby przetransportować mnie na drugą stronę do miejsca, gdzie są domy i ulica o nazwie Stachowe, a co najważniejsze jedyny w okolicy przejazd pod ekspresówką. Pierwszy plan ambitny - przebijam się środkiem lasu. Przebiłem się sądząc po satelicie nawet daleko, ale po tym jak każda ścieżka kończyła się w krzakach musiałem wrócić. Druga opcja, na chama wzdłuż torów kolejowych, które wg karteczki szły prosto do celu okazała się być lepsza. W międzyczasie otworzyłem sobie paczkę żelków i patrzyłem jedząc jak właściciele na siłę ściągają szczekającego psa z podwórka. Szczekający pies, to nic dziwnego, więc nic sobie z tego nie robiłem, tylko jak już ruszałem zauważyłem, że grodzenie było remontowane, a dokładniej mówiąc nie było go... Jakaś droga wzdłuż torów była, tylko tym razem trafiłem na trzecią do kompletu przyczynę prowadzenia roweru (dokładnie czwartą, bo podjeżdżając pod Dorotkę zatrzymałem się i nie mogłem ruszyć, wiec musiałem prowadzić rower), a mianowicie błoto. Po tym jak się okazało, że dojechałem tam gdzie chciałem, znalazłem jeszcze jedną możliwość przejechania lasu, tym razem po drugiej jego stronie. Żeby to potwierdzić przejechałem drogą najpierw w jedną stronę, żeby ją sprawdzić, a potem zadowolony z sukcesu przejechałem tę samą drogę z powrotem.
Teraz wystarczyło przejechać pod drogą ekspresową i moja kartka powiedziała, że gdzieś przede mną jest jeszcze jeden las, ale nic więcej nie chciało mi się narysować. Tak więc starałem się tak dobierać zakręty, żeby jechać przed siebie i w końcu skręciłem w jakąś dróżkę, która szła mniej więcej w dobrą stronę i chodzili po niej ludzie z psami i wózkami, czyli pewnie nie kończyła się za 100 m bagnem, albo wysypiskiem. Okazało się, że to był strzał w dziesiątkę :) Las przejechałem bardzo przyjemną ścieżką w linii prostej, i trafiłem do dobrze znajomego mi miejsca przy Pogorii III.
Teraz byłem już lekko zmęczony, dalej się nie rozgrzałem, a słońce było coraz niżej, żelki się skończyły, ale jeszcze nie przedostały się do żył, do tego chciało mi się pić po 45 km walki z lasami i górami. Tak więc postanowiłem podjąć jedyną słuszną decyzję i pojechać w przeciwną stronę domu, na około Pogorii IV, czy jak jej tam teraz jest. Po drodze liczyłem na otwartą jadłopijnię przy jeziorze i na szczęście była otwarta. Wziąwszy na rozgrzewkę loda i zimną kolę podładowałem bateryjki. Na fali gazowanego i słusznie posłodzonego napoju, żelki dołączyły do lodów i zaczęły radośnie docierać do wszystkich przyjemnych zakamarków Krzycha. Dzięki temu mogłem ruszyć dalej i podreperować trochę średnią. Przy okazji okazało się, że rozjeździłem w końcu zakwasy i nie było mi już tak zimno.
Jeziorko objechałem i zacząłem się zastanawiać co dalej. Próbując sobie przypomnieć ile kilometrów mam do domu obmyślałem chytry plan jak tu dojechać, żeby mieć jakieś 75-80 km na liczniku. Postanowiłem pojechać wzdłuż Pogorii i przez park Zielona. Nie byłem tam jeszcze i miałem nadzieję, że trafię. To był ostatni nieznany punkt trasy, do którego musiałem trafić i znowu się udało! Sam park całkiem fajny, ale mógłby ktoś zapanować nad zielenią, bo trochę przytłacza. Chociaż o tej porze roku każdy park jest przyjemny. Teraz zostało już tylko dojechać po wałach do Będzina (z prowadzeniem roweru) i do domu.
Dawno nie miałem takiej trasy, gdzie nie wiedziałem przez zdrowy kawał drogi gdzie tak na prawdę jestem. Bardzo wielką pomocą była elektrownia Łagisza, dzięki której zawsze mniej więcej mogłem określić swoją pozycję. Poza tym Zumi przy planowaniu znowu okazało się bardziej niż przydatne. Z samą mapą w życiu bym czegoś takiego nie wymyślił. Niestety nie wziąłem aparatu, ale trasę chętnie przejadę jeszcze raz, bo było ciekawie.
Bardzo udany dzień :)

Sosnowiec - Katowice - Lędziny - Katowice - Milowice - Sosnowiec

Sobota, 23 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Sobota przed świętami jest dobra na robienie porządków, albo jak w tym roku na robienie kilometrów. Pogoda i czas nie rozpieszczały mnie w tym roku na tyle, żebym się bardzo rozjeździł, ale za to wyszła wyprawa w góry. W górach odczułem brak kondycji spowodowany brakiem jazdy na rowerze, ale za to na rowerze odczułem przypływ formy po górach :) Prawie 3800 mnpm przewentylowało mi płuca po zimie i rozruszało nogi.
Mimo wszystko pojechałem jeszcze na typową trasę na początek sezonu, czyli przez Katowice do Lędzin. Całą drogę miałem parę jak po udanym sezonie. Odpoczywałem nawet na podjazdach gdy parę razy wolniej zakręciłem korbą. Po wjechaniu do lasu za Murckami pojechałem czarnym szlakiem na Lędziny, a potem czerwonym na górkę z kościołem.
Lędziny kościół © krzicho

Powietrze nie było zbyt przejrzyste, ale za to miało przyjemną temperaturę. Dzięki czemu szybko doszedłem do siebie po podjeździe pod górę na złym biegu.
Widok z górki w Lędzinach © krzicho

Po łyku zdrowej Koli pojechałem do domu. Tym razem z Lędzin wybrałem się szlakiem zielonym.
Katowice przejechałem jeszcze na pełnym gazie, choć już powoli czułem, że sił nie starcza mi na długo. W dalszym ciągu szybko się regenerowały, więc nie przejmowałem się. Pierwsze oznaki zmęczenia pokazały się w Szopienicach, ale posiedziałem, odpocząłem, dopiłem Kolę i ruszyłem dość żwawo. Wybrałem dłuższą trasę przez Milowice, żeby nabić trochę więcej kilometrów i całkiem dobrze szło, aż do momentu, kiedy do okrągłej odległości do domu brakowało mi 5 kilometrów. Jeszcze tylko ostatnie zygzaki w okolicach domu i pojawiło się równe 5 na końcu.
W domu długo dochodziłem do siebie, siłę może i mam, ale wytrzymałość musi się jeszcze trochę poprawić. W każdym razie postanowiłem, że nie ma co się ograniczać, znalazłem w lodówce piwo, leżało tam z rok, ale mi nie zaszkodziło, do niego zjadłem jajecznicę na smalcu i zacząłem świętować parę godzin przed innymi :D

Sosnowiec - Maczki - Sosnowiec

Niedziela, 3 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Pora rozpocząć sezon!
Pierwsze wycieczki w sezonie mają swoją specyfikę. Niektóre rzeczy odczuwam teraz siedząc przed komputerem, inne dotyczyły jazdy. Najbardziej doskwiera brak formy, dlatego biorąc pod uwagę zeszły rok nie planowałem trasy dłuższej niż 50 km. Na szczęście wczuwanie się w rower zajęło mi mniej czasu niż zwykle i już po 200 m jechało mi się tak, jakbym nie miał przerwy. Podpompowałem koła na stacji i ruszyłem na Maczki. Starałem się oszczędzać, zresztą i bez tego jeździłem kilka kilometrów na godzinę wolniej niż zwykle. Potem się rozgrzałem i już nie było dużej różnicy, ale przez cały czas czułem, że nie mam zapasu mocy i zawsze po kilku mocniejszych naciśnięciach na pedały musiałem sobie odpoczywać delektując się wiatrem jak panienka. W każdym razie dojechałem do lasów za Maczkami, potem trafiłem na jakieś manewry chłopców (dziewczynek pewnie też) od ASG. Zaraz po tym dojechałem do byłej kopalni piasku i jakbym wtedy zawrócił, byłoby idealnie 50km.
Była kopalnia piasku - Maczki Sosnowiec © krzicho

Tyle, że mi się jeszcze nie chciało zawracać i pomyślałem, że objadę sobie kopalnię naokoło. Jechało się przyjemnie, pogoda na prawdę się udała. Nie było za ciepło, więc słońce nie przeszkadzało. Po wjechaniu do lasu po drugiej stronie kopalni, postanowiłem pojechać w stronę, w którą jeszcze nie jechałem, bo myślałem, że to ślepa dróżka. Miałem rację, nie jechałem tamtędy i nie dało się przejechać w prosty sposób. Od jednej strony była rzeczka, dopływ Białej Przemszy, która gasiła wszelkie nadzieje na dostanie się na główną trasę, ale za to była ładna,
Rrzeczka w okolicach byłej kopalni piasku na Maczkach © krzicho

a z drugiej strony był piach, po którym nie dało się jechać. Dojechałem więc ile się dało po dróżce rozjeżdżonej na zakrętach przez kłady i doszedłem do szlaku prowadząc rower po torach kolejowych.
Wróciłem do domu dobrze znaną trasą, czasem przystając żeby się napić i zebrać trochę sił, których zostało mi, o dziwo, dość dużo. Szału nie było, ale zrobiłem 10 kilometrów więcej niż zakładałem, rok wcześniej miałbym już problemy... ale w zeszłym roku jeździłem po błocie, a teraz było sucho
Ogólnie jestem zaskoczony, że tak mi się udała wycieczka. Znalazłem nowe miejsca w terenie, który już zjeździłem bardzo dokładnie, okazało się, że sił mam więcej niż myślałem i dzień był ładniejszy, niż się spodziewałem. Mam nadzieję, że pierwsza wycieczka jest wyznacznikiem całego sezonu, bo w zeszłym roku niestety tak było.

Sosnowiec - Jaworzno - Chełmek - Byczyna - Ciężkowice - Jaworzno - Sosnowiec

Czwartek, 23 września 2010 · Komentarze(2)
Ostatnim razem zauważyłem skrót do Jaworzna. Co prawda na początku trzeba męczyć się po drogach, ale już przed Jaworznem można skręcić na żółty szlak rowerowy i do samej elektrowni dojechać migiem. Żółty zaczyna się prawie dokładnie w Trójkącie Trzech Cesarzy. Trzeba tam dojechać jakieś 100 - 200 m, ale za to na miejscu czeka kilka mostów w tym jeden nieużywany, po którym oczywiście musiałem się przejść, bo lubię.
Most w miescu Trójkąta Trzech Cesarzy © krzicho

Jak tylko się dziecko pobawiło na mostach, wróciłem na żółty. Nie spodziewałem się, że takie miejsca są zaledwie kilka kilometrów od domu. Pomiędzy drogami jest dość rozległy teren, który jak na naszą okolicę, można powiedzieć, że jest praktycznie dziki.
Tuż obok cywilizacji © krzicho

Do elektrowni rzeczywiście dojechałem migiem i jeszcze się nawet trochę pobawiłem w okolicznych lasach.
Elaktrownia Jaworzno © krzicho

Teraz nie pozostało nic innego, jak tylko pojechać tak jak to zrobiłem ostatnio pod Imielin. Potem jeszcze trochę czarnym, aż się nie złączy z niebieskim. Niebieski wprowadzi mnie do szukanego lasu. Po tym lesie jeszcze nie jeździłem, ale okazał się dość przystępny, a co najważniejsze bardzo duży i posiadający wiele dróżek, dróg pożarowych i wszystkiego tego, na czym pewnie będę jeszcze nie raz szalał.
Oczywiście dobre oznakowanie szlaku traci się zaraz za lasem, bo to już nie jest obszar Jaworzna. Można sobie przypomnieć jak ścieżki rowerowe w innych rejonach są żałośnie oznakowane. W każdym razie dojechałem do Chełmka, a dokładniej do pomniku Ofiar Faszyzmu i postanowiłem wracać.
Najdalszy punkt trasy © krzicho

Las w drugą stronę wydał się trochę krótszy, ale tym razem przedłużyłem sobie przyjemność, bo pojechałem tym samym lasem jeszcze czarnym szlakiem.
Pod Chełmkiem fajny las mają © krzicho

Czarny szlak łączy się z zielonym, zakręca w lewo i przechodzi przez Byczynę, gdzie zgodnie z tradycją znalazłem sklep, kupiłem loda i coś do picia. Po lekkim zregenerowaniu sił, które jeszcze nie w pełni odzyskałem po ostatniej wycieczce, ruszyłem dalej. Szlak Przechodzi następnie przez Jeziorki, a potem ląduje w lesie, gdzie po kilometrze betonowych płyt robi się miło. Do tego stopnia miło, że nawet ustawili wiatę nad przystankiem na szlaku :)
Tego jeszcze nie było - wiata na szlaku rowerowym :) © krzicho

Tak mi się tam spodobało, że postanowiłem nadrobić parę kilometrów i zrobić małego esa. Z czarnego na niebieski, z niebieskiego na zielony, z zielonego z powrotem na czarny. Po drodze Przejechałem pod górą Wielkanoc, z której było widać górę Grodzisko, na której byłem jakiś czas temu.
Góra Wielkanoc © krzicho

Dalej plan zakładał dojechanie do Ciężkowic, znalezienie niebieskiego szlaku, dojechanie nim do zalewu Sosina i potem skrótem dojechać do Sosnowca. Plan oczywiście został zrealizowany i po jakimś czasie znalazłem się na Maczkach.
Wiadukt kolejowy na Maczkach © krzicho

Wyjazd w tamte rejony nie byłby oczywiście nic wart, gdybym jak zwykle nie zatrzymał się pod Balatonem i nie dopił picia :)
Balaton © krzicho

Następny bardzo udany wyjazd - jakby spojrzeć na mapkę szlaków w okolicach Jaworzna, to objechałem ją praktycznie dookoła. Nie wiem ile jeszcze zostało do końca sezonu, ale w tej chwili, mimo parszywego początku, jestem już z niego bardzo zadowolony.

Sosnowiec - Jaworzno - Zbiornik Imieliński - Jaworzno - Sosnowiec

Poniedziałek, 20 września 2010 · Komentarze(3)
Ładna pogoda pozwoliła mi podejść do planowanego wyjazdu nad Zbiornik Imieliński. W tym celu najpierw pojechałem do Jaworzna mniej więcej tak, jak robiłem to do tej pory. W okolicach elektrowni zjechałem żółtym szlakiem do lasu, a potem przesiadłem się na czerwony.
Las pod elektrownią w Jaworznie - czerwony © krzicho

Tym razem się nie zgubiłem i trwałem na czerwonym aż do skrzyżowania z niebieskim, który miał mnie zaprowadzić nad wodę. Niebieski był oznaczony w sposób wystarczający do granicy Jaworzna, czyli jakieś 150m, a dalej trzeba było sobie radzić samemu. Na szczęście jak dojechać do jeziora było jeszcze na mapie tras rowerowych Jaworzna, a potem znalazłem następną mapkę, na której było widać jak biegnie szlak dalej. W sumie do zbiornika trafiłem mniej więcej bez problemu.
Zbiornik Imieliński © krzicho

Dalej szlak trzymał się brzegu, tylko miejscami było mokro, a całe 2 znalezione przeze mnie oznaczenia w odległości 10 m od siebie i to w miejscu gdzie się nie dało skręcić, pozwoliły mi się nie zgubić. Wraz z cywilizacją pojawiło się więcej dróg, czyli możliwości złego skręcenia, ale jakoś trzymałem się brzegu i najpierw znalazłem przystań z łódkami rybackimi,
Zbiornik Imieliński © krzicho

a potem z żaglówkami:
Ziornik Imieliński © krzicho

W tym momencie zacząłem kluczyć i kombinować, żeby bez większych problemów jakoś objeżdżać powoli kolejne boki jeziora. Zrobiłem sobie po drodze przystanek na Smutnej Górze (czy jakoś tak) i w ramach regeneracji sił czytałem sobie o ofiarach epidemii cholery w XIX w.. Ostatni bok zbiornika pokonałem jadąc po dość dobrej drodze gruntowej między jeziorem, a Przemszą.
Między Zbiornikiem Imielińskim, a Przemszą - było ładniej © krzicho

Niestety jezioro było zasłonięte ogrodzeniem, ale za to rzeka prezentowała się nawet przyzwoicie.
Przemsza - zdjęcie może nie rozpieszcza urodą, ale jak na Przemszę... © krzicho

Tutaj pojawił się mały problem, bo okazało się, że jechałem po złej stronie rzeki, i nie miałem możliwości dostania się do czarnego szlaku i kontynuowania zaplanowanej drogi. Koniec końców dojechałem do punktu wyjścia i z racji tego, że robiło się późno, postanowiłem wracać do domu mniej więcej tą samą drogą. Kiedyś jeszcze przejadę się tak, jak wcześniej planowałem.
Mniej więcej ta sama droga przebiegała przez las w okolicach elektrowni w Jaworznie, ale tym razem postanowiłem przejechać się najpierw czarnym szlakiem, a potem dostać się niebieskim, którym jeszcze nie jechałem do czerwonego i wrócić po śladach do domu. Niebieski szlak mnie kompletnie zaskoczył. To jest chyba najładniejszy kawałek w całym lesie. Droga jest szeroka, są jeziorka, a ponieważ nie było wiatru powierzchnia wody była lustrzana. Z jednej strony było widać odbicie lasu i rozkwitająca nieśmiało białe lilie,
Jezioro w lesie pod elektrownią w Jaworznie © krzicho

z drugiej strony widać było odbicie kominów i rozkwitającą ponad nimi parę:
Jeszcze jedno jeziorko w tym zamym lasie © krzicho

Po drodze jak zwykle zatrzymałem się na chwilę przy Balatonie. Wypiłem do końca wodę, odpocząłem i zrobiłem jeszcze jedno zdjęcie.
Balon na koniec udanej wycieszki © krzicho

Wycieczka była bardzo udana, nie udało mi się co prawda przejechać się do końca zaplanowaną trasą, ale dzięki temu odkryłem niebieski po lesie w okolicach elektrowni w Jaworznie. Do tego znalazłem jeszcze na mapie zielony w lasach obok Zalewu Imielińskiego i żółty, który może poważnie skrócić dojazd do Jaworzna. W sumie to jakby to połączyć, wyszłaby całkiem fajna wycieczka :)

Sosnowiec - Jaworzno - góra Grodzisko - Sosnowiec

Czwartek, 16 września 2010 · Komentarze(0)
Wybrałem się na jedną z moich upatrzonych tras. Tym razem wziąłem zestaw naprawczy i po pod pompowaniu kół na stacji byłem gotów łatać i pompować koła także na trasie... co ogólnie oznacza, że na pewno tego nie będę robił, bo na przygotowanego nigdy nie trafi. Dzięki dobremu przygotowaniu tras rowerowych z mapkami nic poza powietrzem w kołach nie było mi potrzebne do znalezienia drogi na Grodzisko.
Jaworzno - w drodze na górę Grodzisko © krzicho

Po drodze kilka razy wpadałem po kostki do okolicznych kałuż - do tej pory jakoś mi się udawało nie moczyć butów, ewentualnie specjalnie zatrzymywać się w jeziorze jak miałem ubrane sandały, teraz przeżyłem chrzest bojowy i to kilka razy. Mimo wszystko dojechałem do celu podróży. Sama góra jest dość płaska, porośnięta nieciekawym lasem, ale za to widoki są ładne, a byłyby lepsze, gdyby widoczność się jeszcze poprawiła.
Widok spod Grodziska © krzicho

Niestety na przystanku rowerowym ludzie robią sobie imprezy i jest tam po prostu śmietnik. Górkę objechałem dookoła, potem przeszedłem się po lesie i pojechałem dalej czarnym.
Góra Grodzisko © krzicho

Dalej budują drogę i osiedle, także dobrze, że zrobiłem zdjęcie mapy komórką, bo przez jakiś czas nie było znaczków, a dzięki temu do żółtego, który mnie miał prowadzić w kierunku domu trafiłem bez problemu. Po drodze znalazłem sklep, bo mi się już bardzo chciało pić. Sklep wielki, towaru mało. Rzeczy na półkach rozstawione co pół metra albo rzadziej, 3 lodówki - w jednej 3 piwa, reszta pusta, pani, która sprzedawała miała wszystkie ceny rozpisane na kartce, a za kasę służyło coś takiego małego, co mają taksówkarze + trochę starych rupieci tu i ówdzie powodowało wrażenie powrotu do PRLu, zwłaszcza, że budynek był żywcem wyjęty z tamtej epoki. Kupiłem sobie 1,5l mojego ulubionego napoju jabłkowego, którego jednym z głównych składników są gruszki, i loda który był zmrożony na kamień, a jego pokrywa z lodu i szronu opowiadała niepewną historię przechowywania (po powrocie do domu na ubikacji historia się potwierdziła). Napój wypiłem na 2 razy, w miedzy czasie zjadłem i porządnie przeżułem loda oskrobując go z lodu, a potem ruszyłem dalej. Żółty bardzo ładnie omija wszelkie większe skupiska ludzi, tylko na chwilę zahaczając o większą cywilizację w centrum Jaworzna.
Jaworzno centrum © krzicho

Jaworzno trochę się zmieniło od czasu, kiedy ostatni raz tam byłem na rowerze. Na zdjęciu jakoś nie wyszło najlepiej, ale nie wygląda źle. Po krótkiej wycieczce między większymi budynkami, już po chwili wraca się z powrotem na łono śląskiej natury i po zjechaniu na zielony, mogłem się delektować widokiem pól i lasu już mi znanych słupów energetycznych. Coraz lepiej zaczynam się orientować w tych terenach, może jak w przyszłym roku trasy ulegną naturalnej dewastacji, nie będę się gubił.
Teraz czekała mnie już tylko dobrze znajoma, ale jakoś bardziej niż zwykle miejscami błotnista trasa do domu.
Sosnowiec Borki © krzicho

W tym roku chciałbym jeszcze objechać zalew za Imielinem, mam nadzieję, że mi się jeszcze uda :)

Sosnowiec - Jaworzno - guma

Środa, 8 września 2010 · Komentarze(3)
Kategoria Trasa otwarta
Most widmo w Jaworznie © krzicho


Dzisiaj postanowiłem dokończyć niedokończone. Czyli przejechać się czerwonym szlakiem od Jaworzna Szczakowej do okolic elektrowni. Zacząłem tam, gdzie skończyłem czyli w okolicach "koparek". Potem znalazłem szlak i cały czas po terenach byłej cementowni jechałem dalej. Bardzo mi się podobają takie zapomniane tereny, zwłaszcza, że po drodze przejeżdża się pod mostem widmem.
Most widmo a pod nim szlak rowerowy © krzicho

Bardzo lubię takie postindustrialne klimaty, moim marzeniem jest zwiedzić Pripeć, dlatego sobie nie odpuściłem wycieczki po moście.
Most widmo © krzicho

Z tego, co właśnie zobaczyłem na Zumi, jeszcze prawdopodobnie w zeszłym roku most był normalnie użytkowany, jedzie po nim nawet autobus. Teraz już za mostem jest zerwana nawierzchnia i roście sobie trawa. Jakby nigdy tam drogi nie było. Właściwa droga wiedzie na około i jest nawet rondo donikąd - pewnie planują tam osiedle. W każdym razie widok z mostu jest już zrekultywowany:
Była cemntownia w Jaworznie © krzicho

Dalej szlak wiedzie terenami industrialnymi,
Śląsk - natura naturą, ale od cywilizacji nie uciekniesz © krzicho

oraz okazało się parkiem Lotników (fajnie) i wypada w okolicach (bardzo szeroko ujętych) elektrowni. Potem chciałem sobie jeszcze pojeździć właśnie po lasach wokół elektrowni, które ostatnio mi się tak podobały, ale niestety złapałem gumę i musiałem wracać na piechotę. Dzięki uprzejmości kierowcy autobusu nie musiałem iść z rowerem 25 km. Jeszcze raz chciałem kierowcy podziękować, że pozwolił mi jechać :)
Teraz może zastanowię się nad zabieraniem ze sobą zestawu naprawczego, do tej pory jeżeli złapałem gumę, wystarczyło koło co kilka kilometrów dopompować i to w najgorszym wypadku.
W każdym razie plan wykonałem. Z wycieczek jakie bym chciał na pewno zrealizować w tej okolicy jest góra Grodzisko i objechanie Zalewu Imielińskiego.

Sosnowiec - Maczki - Jaworzno Szczakowa - Sosnowiec

Piątek, 3 września 2010 · Komentarze(0)
Teraz raz na parę dni robi się ładnie. Cały ranek poświęciłem na jeżdżenie z samochodem od urzędów do stacji kontroli i miałem dosyć marnowania takiego pięknego dnia. O 13 udało mi się wyrwać na rower z zamiarem dojechania do zalewu Sosina i przejechania się czerwonym szlakiem rowerowym do Jaworzna. Jakie szlaki rowerowe są ostatnio w Jaworznie już pisałem, więc zacierałem rączki ze szczęścia.
Moje szczęście trwało do chwili gdy już przez Maczki dojechałem do Zalewu i postanowiłem najpierw objechać go dookoła...
Zalew Sosina © krzicho

Do tego miejsca było typowo jak na ten rok - błotniście i mokro. Natomiast od tego miejsca było już bagniście i podmokło... Przekładnia zaczęła stukać, ja brodziłem w błocie, rower przybrał 2 kg na wadze, a potem nawet po płaskim nie chciał jechać.
No nic, zarys planu miałem i postanowiłem się go trzymać. Jak tylko dojechałem do znaczków z czerwonym szlakiem, ruszyłem nim. Nie prowadzi może strasznie ciekawymi drogami, miejsca też są niezbyt ciekawe i może czasem trudno znaleźć drogę, ale w porównaniu do tego jak jest na innych szlakach i tak było wspaniale. Szlak prowadził między domkami i dojechał w okolice "koparek", czyli miejsca gdzie się nurkuje w okolicach Szczakowej. Tam wjechał do byłych kamieniołomów i gdzieś zniknął. Oczywiście w pobliżu jest mapa i nawet jak się nie znajdzie dokładnie tego miejsca, gdzie jest droga, znajdzie się szlak 100m dalej. Tyle, że rower dalej nie chciał jechać i domagał się gruntownego czyszczenia, nagle się okazało, że na resztę dnia mam inne, też przyjemne zajęcia i ogólnie nie chciałem przejeżdżać całego szlaku na raz, żeby sobie dozować przyjemności. Tak więc pospacerowałem po znajdujących się w tym miejscu terenach do offroudu (nawet pokaźnych rozmiarów i urozmaiconych) i pojechałem w stronę domu.
Offroudowe tereny w okolichach Szczakowej © krzicho

Ogólnie jestem zadowolony. Musiałem długo czyścić rower i nie dokończyłem wycieczki, ale co się odwlecze, to nie uciecze.

Sosnowiec Jaworzno - Bukowno - Jaworzno - Sosnowiec

Poniedziałek, 23 sierpnia 2010 · Komentarze(2)
Postanowiłem sobie przypomnieć miejsca, które odwiedzałem w zeszłym roku i pojechać gdzieś w tereny między Bukownem, a Jaworznem. W tym celu pojechałem na Maczki, stamtąd do lasu i do niebieskiego pieszego, który biegnie obok kopalni piasku.
Kopalnia piasku © krzicho

Dalej tym szlakiem dojechałem do ulicy Bukowskiej i znalazłem moje tajne, wynalezione na mapach satelitarnych przejście. Dzięki niemu można przejechać przez Kanał Główny i pojeździć sobie po terenach, na których życie zostało niedawno przywrócone. Wcześniej pewnie tam też były kopalnie piasku, lub czegoś podobnego. Ogólnie jeździ się tam bardzo dobrze, rozległe tereny już czymś porośnięte. Niestety łatwo można skręcić w miejsce, gdzie piasek był wydobywany stosunkowo niedawno i się zakopać.
Gdzieś pod Borem Biskupim © krzicho

Skręciłem w inną drogę niż w zeszłym roku i próbując ominąć Bór Biskupi chciałem podjechać bezpośrednio do Bukowna. Pobawiłem się trochę w nieznanym terenie, niestety dojechałem do piasku i musiałem zjechać na asfalt, i dojechać prawie do Boru. Tam skręciłem na Przeń i wjechałem do lasu. Znalazłem przy okazji niebieski szlak i pojechałem tak, jak prowadził. Wszystko pięknie i ładnie, niestety podejście na sam szczyt górki, które wymaga siły, umiejętności, równowagi, szczęścia i odwagi jest trudne, a jak się jeszcze prowadzi rower, to jest przerąbane. Ale ogólnie okolica ładna jak na nasze tereny.
Górka trochę za Borem Biskupim na niebieskim szlaku pieszym © krzicho

Dalej na wschód jest pełno lasów i szlak rowerowy niebieski - trzeba będzie się wybrać! Niestety niebieskim szlakiem pieszym od pewnego momentu nie da się już jechać. Pojechałem za to asfaltem i objechałem kopalnie piasku z drugiej strony. Droga jest pusta, niedawno wyremontowana (ale już się powoli rozpada), a kopalnia sprawia wrażenie przestrzeni. Bardzo przyjemne miejsce na rower.
Kopalnie piasku pod Bukownem © krzicho

Od tego momentu zacząłem wracać. Pojechałem wzdłuż ulicy Bukowskiej po lesie. Niestety gdzieś źle skręciłem i kopalnia piasku, którą mijałem na początku znalazła się między mną, a drogą i musiałem jeszcze raz ją mijać. Po drodze minąłem ujęcie wody i bardzo się cieszę, że to właśnie stamtąd mam wodę w kranie.
Pobór wody pod Maczkami © krzicho

Podjechałem jeszcze do Zalewu Sosina, żeby sprawdzić, czy gdzie i czy już są szlaki rowerowe do Jaworzna. Opisywałem je ostatnio. Okazało się, że są, do tego w takim samym dobrym stanie jak bliżej centrum miasta - BUUUAHAHAHA, będzie gdzie jeździć!
Na koniec zostawiłem sobie jeszcze znalezienie skrótu ze Szczakowej na Maczki, ale się okazało, że od ostatniej mojej wizyty ścieżka tak zarosła, że od połowy byłoby trudno przejść, a co dopiero jeszcze przeprowadzić rower. Tak więc wybrałem trochę mniej legalną drogę i mniej na skróty przez miejsce poboru wody. Mimo wszystko jednak znacznie krótszą od normalnej, i co najważniejsze poza drogami. Ludzie chyba też zaczęli nią uczęszczać, bo ścieżka na około bramy jest już zdrowo wydeptana i wyjeżdżona rowerami, a tabliczka z zakazem wstępu zniknęła (chyba).
Do domu dojechałem normalnie przez Maczki.

Podsumowując - znalazłem sporo nowych miejsc, jeszcze więcej możliwości pojeżdżenia i źródełko z pitną wodą (na drugi dzień nic mi nie jest) w lesie za Maczkami, a nawet fajne miejsce do kąpania. Znowu sukces i udany wyjazd :)

Sosnowiec - Maczki - Jaworzno - Imielin - Jaworzno - Maczki - Sosnowiec

Wtorek, 17 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Dzisiaj jechałem zupełnie na czuja, okazało się, że rano (12) pogoda jest za dobra, żeby nic nie robić i chciałem gdzieś się ruszyć. Wybór padł na rower, a trasa wyznaczona do Jaworzna (bo taaak i dawno nie byłem). Zaraz za Maczkami poczułem, że coś jest inaczej, nagle szlaki były trochę lepiej widoczne, ale dopiero kiedy dojechałem do pierwszego pkt. odpoczynkowego zorientowałem się o co chodzi. Ktoś dostał sporo kasy na ścieżki rowerowe. Te ścieżki nie są nowe, ale były oznakowane jak były, a teraz Europa :). Co chwilę tablica, z mapą (wyraźną), drogowskazy (niektóre życzliwi ludzie już przekręcili), słupki (granitowe tych nie dali rady odwrócić), wyższe słupki tam gdzie są potrzebne żeby je zobaczyć z daleka i co najważniejsze wielkie, widoczne, i częste znaki na drzewach, słupach itp.
Szlaki pod Jaworzenem © krzicho

Jak już mi się tak spodobało, z niebieskiego szlak zmieniłem na żółty, potem na czerwony i nim dojechałem do lasu, który był jeszcze lepszy niż myślałem. Kilometry dobrych tras! Potem się trochę pogubiłem, ale szybko znalazłem szlak, tym razem czarny, który jednak prowadził w to samo miejsce, gdzie chciałem dojechać, czyli do Imielina. Po drodze spotkałem pomnik na cześć ludzi zamęczonych po wojnie w Sowieckim obozie pracy w Jaworznie. Nie wiedziałem że taki był, a teraz już wiem - podróże kształcą. Pomnik zadbany razem z okolicą i mimo, że wspomnieli tam również o innych nacjach nikt go jeszcze nie popsuł. Na szczęście wiecznie niezadowoleni nie lubią także cyklistów, więc jak znajdą ten pomnik?
Pomnik przy trasie rowerowej w Jaworznie © krzicho

Potem jechałem wzdłuż Przemszy i odwiedziłem jeszcze jeden punkt odpoczynkowy (jest ich o wiele więcej). Tym razem żeby było wygodniej został wykopany w ziemi przy trasie - tego się nie spodziewałem - jeszcze raz gratulacje!
Przystanek przy szlaku rowerowym w Jaworznie © krzicho

Na koniec dojechałem BEZ PROBLEMU do celu. Czyli ewenement w skali kilku lat. Celem i końcem szlaku był Staw Bielnik. Staw jak staw, dokładnie kilka stawów, wędkarze, jakiś opuszczony motel, i takie dziwne coś:
Staw Bielnik © krzicho

Od tego momentu zacząłem wracać. Niestety chmury, których rano nie było, a potem były ładne, teraz zasnuły całe niebo i po drodze zaczęła padać mżawka. Nie byłem tym faktem zachwycony, bo dzień wcześniej było podobnie, a potem przyszła taka burza, że widać było połamane drzewa i gałęzie. Były też kałuże, ale w normie. Jedna taka złamana gałąź upadła w poprzek drogi. W jedną stronę okazało się, że kiedy jechałem wolno spokojnie się pod nią mieściłem, tak więc w drugą stronę już nie hamowałem i przejechałem po niej plecami. Jeżeli ktoś nie wierzy ile człowiek ma kręgów na plecach, może je u mnie teraz bardzo łatwo policzyć, każdy jest oznaczony różowym kółeczkiem od szyi, aż do... końca pleców.
Mżawka raz padała, raz nie padała, ja sobie wybrałem inny zestaw kolorów szlaków, żeby wrócić i co chwilę podziwiałem jak to pięknie jest zrobione. Niektóre oznaczenia są tak nowe, że jeszcze nie są do końca namalowane. Oczywiście od czasu do czasu gubiłem szlak, ale zrobiłem sobie zdjęcie mapki i nie było szans, żebym w końcu nie znalazł drogi.
Szkoda, że na ostatnich kilometrach mżawka zmieniła się w deszcz, ale mimo tego nieprzyjemnego akcentu, wycieczkę uważam za udaną i na pewno jeszcze wrócę do Jaworzna.