Wpisy archiwalne w kategorii

Trasa zamknięta bez celu.

Dystans całkowity:2716.24 km (w terenie 816.00 km; 30.04%)
Czas w ruchu:129:40
Średnia prędkość:20.95 km/h
Maksymalna prędkość:56.50 km/h
Liczba aktywności:39
Średnio na aktywność:69.65 km i 3h 19m
Więcej statystyk

Sosnowiec - Jaworzno - Ciężkowice - Maczki - Sosnowiec

Niedziela, 11 września 2011 · Komentarze(0)
Niedziela, upał, chmury nie lotne, promile ulotniły się razem z kacem, obiad zaczął powoli zatykać tętnice, rajdówki dojechały, czyli pora na rower.
Wybrałem sobie kółeczko, które kiedyś chciałem objechać, ale mi się źle zakręciło. Chciałem poza tym poszukać skrótów w lasku na Radosze. I udało się, trochę tu, trochę tam i następnym razem będzie kilkaset metrów mniej. Potem pojechałem przez trójkąt trzech cesarzy na żółty szlak.
Trójkąt trzech cesarzy © krzicho

Z żółtego skręciłem na niebieski i pojechałem koło elektrowni w Jaworznie do centrum. Teraz już wiedziałem gdzie nie skręcać, tak więc dalej pojechałem na czerwony, a potem żółtym do Ciężkowic. Po drodze pojawił się na chwilę czarny w stronę góry Grodzisko, na którą miałem niezły widok, gdy podjechałem na małe wzniesienie.
Góra Grodzisko © krzicho

Okazało się, że nogi już dawały radę, płuca też pozostawały na miejscu. Niestety w dalszym ciągu zostawiam za sobą mokry ślad jak postrzelony w tętnicę niedźwiedź, albo ślimak z katarem. Pora zatankować, ale najpierw trzeba dopaść cywilizację. Żółtym jeszcze nie jechałem toteż szybko go zgubiłem, za to znalazłem małą miejscowość z dużym marketem. Uzupełniwszy zbiorniczki na płyn do spryskiwaczy pyszną i zdrową koka-kolą nasyconą gazem cieplarnianym, ruszyłem w poszukiwaniu drogi z nieznanego. Jako, że słońce okraszając cirrusy lekką nutą karmazynu dało mi znać, żebym się k*&$@ śpieszył, nie traciłem czasu na robienie zdjęć tylko ruszyłem... w złym kierunku. Na szczęście coś mi powiedziało, że słońce na naszych szerokościach geograficznych ma zwyczaj zachodzić na zachodzie, dzięki czemu udało mi się skorygować kurs o 180 stopni i znaleźć zapodziany żółty. W tym miejscu żółty biegnie na prawdę ładnym laskiem, który może mi jeszcze dać dużo przyjemności, bo na mapie wydaje się być dość spory, a do tego są tam jakieś dróżki. Oczywiście nie obyło się od zgubienia szlaku i walki o każde 10 dodatkowych metrów. Ale ja już mam takie szczęście do żółtych, z jednym takim męczę się już ponad 5 lat i dalej nie przejechałem go bez zgubienia się. Na całe szczęście co chwilę są mapki. Do jednej nawet musiałem wrócić, bo w Ciężkowicach skupiają się chyba wszystkie kolory szlaków i zapomniałem ich sekwencji. Tak więc uchm... najpierw do żółtego dołączył zielony, potem zaczął się czarny, z którego szybko skręciłem na niebieski prowadzący do zalewu Sosina, a tam jeszcze machnąłem kilkaset metrów czerwonym. I ja mam podobno złą pamięć :) W każdym razie dotarłem do punktu, który już dobrze znałem w momencie, gdy szarówka zaczynała powoli zmieniać się w noc. Dalej ruszyłem skrótem przez lokomotywownie, czy coś, co wygląda jak lokomotywownia i staję poboru wody na Maczki.
Gdzieś w Jaworznie © krzicho

Tam już po raz ostatni skręciłem w przeciwną stronę, niż powinienem, zawróciłem i pojechałem do domu.
Jest siła! Tak można powiedzieć jeżeli chodzi o różnicę między tym, co było i tym co jest. Zwiedziłem trochę nowego, tak jak lubię, więc wycieczka udana jak rzadko, zwłaszcza, że udało mi się idealnie dostosować trasę do ilości czasu oraz do moich nadzwyczajnych talentów jeżeli chodzi o gubienie się. Niestety coś mi się wydaje, że będzie trudno znaleźć jeszcze jakieś nowe miejsca w zasięgu.

Sosnowiec - Będzin - Pogoria - Sławków - Maczki - Sosnowiec

Wtorek, 6 września 2011 · Komentarze(0)
Odpocząłem po urlopie i postanowiłem gdzieś się wybrać w tygodniu. W pracy wybrałem rejony i narysowałem na szybko mapkę.
Wybór padł na kółeczko do Będzina, przez Pogorię, potem szlakami rowerowymi w kierunku Błędowa, ale na koniec czerwonym do Sławkowa i do domu przez Maczki. Zumi pokazało szlaki Google policzyło ok 70 km. Miałem na to 3,5h, więc powinno dać radę. Już kiedyś jechałem podobnie, ale w przeciwną stronę i trochę innym wariantem.
Wyruszyłem, podpompowałem opony na stacji, i ciesząc się przyjemnym chłodnym wiatrem ruszyłem na Będzin. Prawie 2 miesiące mnie tam nie było, bo w maju rozkopali korony wałów, nawieźli piachu i nie dało się jechać na Pogorię. Ku mojemu zdziwieniu rozkopany teren zaczął się w parku, za zamkiem, ale to zaczęli później, więc miałem jeszcze nadzieję, że wały skończyli. HAA, nie skończyli, za to zamiast piachu narzucili nierówną warstwę ziemi z głazami wielkości miednicy, które uniemożliwiały nie tylko jazdę, ale i prowadzenie roweru, a nawet chodzenie. Wyrównanie ziemi, narzucenie piachu i żwiru, a potem przejechanie się walcem na odcinku 1 km powinno trwać max tydzień a nie ponad 3 miesiące! Jeżeli wszystko im tak wolno idzie, to się nie dziwię dlaczego Będzin nie należy do naj... dobra jest najszpetniejszym miastem w regionie. W każdym razie mogłem sobie to dokładnie przemyśleć, kiedy 20 minut przedzierałem się po prostej drodze na której powinni zamontować łańcuchy jak na Rysach. Na szczęście w połowie drogi ścieżka zaczęła wyglądać tak, jak powinna, bo już mnie czas strasznie gonił. Pewnie gdzieś tam przebiega granica Dąbrowy. W każdym razie teraz jazda nabrała tempa i nim się obejrzałem byłem już w parku Zielona.
Park Zielona © krzicho

Następnie miałem jechać na skraj Pogorii IV, gdzie zaczynały się szlaki na Błędów. Tym razem pojechałem wschodnim brzegiem Pogorii III, którym jeszcze nie jechałem, bo wydawał mi się nieciekawy. Okazało się inaczej, najpierw dojechałem do plaży i nowego mola.
Molo nad Pogorią III © krzicho

Nie wiedziałem, że woda w Pogorii jest tak czysta. Droga na około Pogorii okazała się całkiem przyjemna, dobrze, że tamtędy pojechałem, bo zaliczyłem pierwsze nowości. Szlak na Błędów potraktowałem po macoszemu, nie chciało mi się jeździć polnymi drogami i skróciłem sobie go po drogach asfaltowych. Trochę jazdy na azymut nie zaszkodzi, zwłaszcza, że moja osoba jeszcze nie uświetniła nigdy swoją obecnością tamtych terenów. Za Ząbkowicami przywitałem się na dobre ze szlakiem i w bardzo miłych okolicznościach przyrody pojechałem na spotkanie czerwonego szlaku.
Szlak na Błędów - polecam © krzicho

Po drodze pojechałem inną konfiguracją, niż poprzednim razem i w Rudach zastał mnie zachód słońca. Teraz już tylko marzyłem, żeby w drodze do Sławkowa nie zrobiło się ciemno za szybko, bo jeszcze tamtędy nie jechałem.
Zachód w Rudach © krzicho

Po drodze jeszcze zgubiłem się, szlak w pewnym momencie łączył się z asfaltem i akurat ten jedyny moment oddalał się od Sławkowa, do tego skręt nie był oznaczony. Pojechałem więc w stronę Sławkowa zamiast od Sławkowa i tym sposobem dołożyłem sobie dodatkowy kilometr, albo 2 i wyjechałem za Sławkowem, zamiast w środku miasta. W każdym razie jeszcze coś było widać i na drogi, które znałem dostałem się bez problemu. Przed Maczkami zrobiło się już kompletnie ciemno, ale tam mi to zbytnio nie przeszkadza, choć zaryzykowałem i przejechałem się drogą, którą tylko raz wcześniej jechałem, do tego w dzień. Czym jak teraz widzę też nadłożyłem kawał drogi.
Nic to, koniec końców dojechałem szczęśliwie do domu.
Podsumowując wycieczka bardzo udana, trochę nowości, polecałbym ją wszystkim, gdyby nie wpadka z Będzinem. Trochę bolały mnie nogi, ale czego się można spodziewać, jeżeli nie jeździło się prawie miesiąc. Było OK :)

Sonowiec - Jaworzno - Sosnowiec

Czwartek, 4 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Znowu parę dni wolnego od deszczu :)
Ponieważ chciałem pojechać po pracy, miałem mniej czasu i postanowiłem pozwiedzać lasy za oczyszczalnią ścieków na Radosze. Zumi pokazało mi gdzie wjechać ale las już musiałem zwiedzać bez wskazówek.
Za oczyszczalnią © krzicho

Tak więc straciłem ponad pół godziny na chodzeniu i szukaniu ścieżek i już na samym początku zabiłem prędkość średnią. Wynagrodził mi to wszystko las, nie spodziewałem się normalnego lasu niecałe 3 kilometry od centrum. Po drodze trafiłem nad stawy rybne i koniec końców znalazłem bardzo dobry "skrót" omijający ul. Mikołajczyka, która jest beznadziejna do jeżdżenia na rowerze. Wyjechałem na rondzie na ul. Orląt pod Mysłowicami, czyli prawie idealnie, ale może da się jeszcze coś tam znaleźć.
Teraz postanowiłem pojechać żółtym szlakiem rowerowym do Jaworzna.
Żółty na Jaworzno w okolicach trójkąta 3 cesarzy © krzicho

Było ładne światło, to zrobiłem jeszcze raz zdjęcie elektrowni.
Jaworzno elektrownia © krzicho

Jeszcze było wcześnie i postanowiłem pojechać najpierw czarnym w las za elektrownią, a potem na niebieski.
Las za elektrownią w Jaworznie © krzicho

Niebieskim chciałem pojechać do centrum Jaworzna, okazało się, że tej trasy też nie znam. Ta nowość miała jedną wadę, a mianowicie źle skręciłem na żółty, który miał mi się pomóc znaleźć w okolicy zalewu Sosina. Pojechałem w drugą stronę i jak się zorientowałem, było jasne, że przyjadę po ciemku. Zastanowiłem się przy lodzie i sztucznej oranżadzie i wyszło mi, że pojadę dalej żółtym i wrócę z powrotem do elektrowni.
Żółty gdzieś w Jaworznie © krzicho

Żółty też był dla mnie nowością, więc czasem się gubiłem, ale już mam mniej więcej dobrą intuicję, jeżeli chodzi o te rejony i zawsze szybko znajdowałem drogę. Intuicja mi nie pomogła tylko na czerwonym, na który potem zjechałem, bo jak zwykle się na nim zgubiłem, może trochę dalej niż ostatnio, ale i tak skończyłem na czarnym.
Do domu wracałem prawie taką samą trasą, tylko zamiast przez las, przejechałem się ul. Mikołajczyka, bo o tej porze nie ma tam zbyt dużego ruchu. Po drodze przetestowałem nową lampkę, nawet daje radę, ale trzeba będzie nad nią jeszcze trochę popracować.
Podsumowując, bardzo fajny wypad, bardzo dużo nowego, bardzo dużo po lesie, bardzo dobrze wykorzystane te parę godzin, jakie miałem po pracy. Temperatura też była idealna. Mam dzięki temu wyjazdowi parę pomysłów na to gdzie można jeszcze jechać, gdzie mnie nie było więc można powiedzieć, że lepiej być nie mogło... no może gdybym szybciej znalazł drogę w lesie na początku, to nie wróciłbym o 21:30 do domu, ale to szczegół :)

Sosnowiec - Bukowno - Czyżówka - Bukowno - Sosnowiec

Sobota, 23 lipca 2011 · Komentarze(0)
Tydzień temu ledwo przejechałem 65 km, dlatego w tym tygodniu wyłożyłem sobie trasę na 100 km. Postanowiłem podejść do sprawy taktycznie, nie przeciążać się i jechać jak największą ilością skrótów. Na Maczki dojechałem skrótem, zaczynającym się przed Balatonem i biegnącym lasem obok tartaku, gdzie przerabiają duże drzewa na małe kawałki i pachnie tam żywicą tak mocno, że otwierają się pory. Za Maczkami wjechałem na żółty szlak, ale zaraz za wiaduktem kolejowym, gdzie trzeba się schylać, skręciłem na stację poboru/uzdatniania/nie wiem co wody i tym skrótem dalej przez bocznicę kolejową bardzo przyjemną drogą dostałem się pod zalew Sosina. Ale sza, bo nie wiem, czy tamtędy w ogóle można jeździć. Zazwyczaj jeżdżę tamtędy tylko w drodze powrotnej, jak już brakuje mi sił, ale teraz była wyjątkowa sytuacja. Potem wjechałem na drogę do Bukowna, żeby już za chwilę wskoczyć na następny tajniacki skrót, tym razem przez jedyny w okolicy most przez Kanał główny, znowu jakieś bocznice kolejowe do byłej kopalni piasku, tam niestety nie wiem, czy jechałem optymalnie, bo Zumi niewiele mówi. W każdym razie w zeszłym roku jak tam jeździłem miałem 50 km na liczniku, a teraz ponad 20. Do Boru Biskupiego dojechałem po 30 km od startu. Od tego miejsca pojechałem niebieskim, wspiąłem się na górkę, przez którą biegnie szlak, ale bez roweru, na szczycie łapiąc trochę słońca, jedząc żelki i popijając kolę. Dalej wypadało dojechać do drogi i skręcić na niebieski, ale tym razem rowerowy do lasu i od tego momentu nieznaną dla mnie drogą pojechać dalej. Skomplikowane, ale tu są tylko niebieskie, albo zielone szlaki i łączą się ze sobą tak, że trudno się w takich samych kolorach odnaleźć. Las jest fantastyczny. Do ten pory jeździłem po lesie, ale cały czas miałem wrażenie, że to tylko wizyta, tym razem czułem się jak w lesie. Nie słyszałem samochodów, nie widziałem rozjeżdżonych dróg, las był stary, nie miałem wrażenia, że się zaraz skończy, albo, że dojadę do drogi, kopalni piasku, domów, bocznicy kolejowej, albo innych rzeczy, które znajduję w lesie zawsze jak już zaczyna być przyjemnie.

Lasy pod Bukownem - niebieski szlak © krzicho


Poczułem się trochę jak pies bo co chwilę miałem ochotę zatrzymać się za potrzebą nr 1, żeby tylko pochodzić po lesie.
Niestety w tym momencie miałem skręcić na zielony szlak, który był ładnie oznaczony z jednej strony niebieskiego, którego przecinał, ale nie z drugiej strony. Coś mi się zdaje, że jeszcze się nie zrobił do końca, bo przez chwilę jechałem moim ulubionym świeżym tłuczniem, a potem nie było już nic, co by sugerowało szlak. Mogłem się też zgubić, ale wiedząc po słońcu, że idę w mniej więcej dobrym kierunku posuwałem się raz na piechotę, raz na rowerze do przodu. Po jakimś czasie dotarłem do zielonego, ale jak się dopiero w domu okazało, nie do tego. Tam już na mnie czekał czerwony szlak rowerowy, który miał mnie dowieźć do miejsca blisko Doliny Żabnika, czyli drogi mojego planowanego powrotu.

Las w okolicach Czyżówki © krzicho


Po drodze jeszcze trochę kluczyłem po okolicznych szlakach leśnych, ale nic ciekawego nie znalazłem. Znalazłem natomiast elektrownię, która miała być za Czyżówką, i była moim drogowskazem.

Czyżówka ekeltrownia © krzicho


Teraz czekał mnie trudny czas, bo nawet z mapą nie wiedziałem co dalej robić. Na początku jechałem czerwonym rowerowym, ale potem go zgubiłem, za to znalazłem miejsce, w którym niebieski spotykał się z drogą i miejsce, z którego zaczynałem dzisiejsze "nieznane". Jeszcze próbowałem powalczyć, znalazłem czerwony szlak, ale ponieważ nie wiedziałem gdzie dokładnie prowadzi, a mnie już zaczęły lekko łapać skurcze, kiedy musiałem mocniej pedałować na drogach leśnych, postanowiłem pojechać dłuższą, ale mniej męczącą i znaną drogą asfaltową, naokoło kopalni piasku, do Bukowna i dalej długą drogą pod Zalew Sosina.

Przestrzeń na drodze do Bukowna - naokoło kopalni piasku © krzicho


W tym miejscu zacząłem się zastanawiać czy jak pojadę skrótami, będę miał 100 km. Dobrze to wykalkulowałem, bo po przejechaniu w drugą stronę tych samych skrótów, co na początku, żeby mieć 100km, wystarczyło mi dosłownie pół rundki naokoło bloku.
Bardzo udany wyjazd, znowu :)
Dużo nieznanych tras i terenów. Najważniejsze, że udało mi się tak rozplanować siły, że bez problemu przejechałem te 100 km, nawet bez formy. Co prawda kilkadziesiąt ostatnich kilometrów jechałem już o jeden bieg niżej niż zwykle i o 2-3 km/h mniej, ale co tam, było dużo po asfalcie, więc średnia nie wyszła zła.
Muszę jeszcze kiedyś przejechać tę trasę odwrotnie, to znaczy, od Sosiny niebieskim. przez Dolinę Żabnika, na czerwony i na zielony, żeby wiedzieć jak on dokładnie biegnie. Potem niebieskim albo z powrotem, albo do Olkusza.

Sosnowiec - Muchowiec - Murcki - Milowice - Sosnowiec

Środa, 13 lipca 2011 · Komentarze(0)
url=http://photo.bikestats.eu/zdjecie,197936,tereny-obok-muchowca-z-gorki.html]
Tereny obok Muchowca z górki © krzicho
[/url]

Miałem tak długą przerwę, dltego muszę od początku budować formę rowerową.
Najpierw przez prawie miesiąc pauzowałem przez niezbyt szczęśliwe chwilowe połączenie palców i szlifierki (proszę ćwiczyć wyobraźnię), a potem przez 2 bite tygodnie przez połączenie chmur i spadającej wody (proszę poćwiczyć pamięć).
Dobrym miejscem do tego typu czynności wydawały mi się okolice katowickich Trzech Stawów. Pojechałem jak zwykle Przez Szopienice. Na miejscu zrobiłem bardzo dużego esa, w ten sposób nie musiałem jeździć tymi samymi drogami.
Najpierw przejechałem koło jeziorek.
Park w okolicach Muchowca © krzicho

Potem wjechałem na górkę z parkingiem, z której zrobiłem zdjęcie (to pierwsze na górze). Następnie pojechałem pod lotnisko, gdzie z zazdrością oglądałem jak tanio można startować szybowcem za wyciągarką.
Muchowiec lotnisko, szywowiec za wyciągarką © krzicho

Następnie pojechałem się nawodnić i dokaloryzować w okolicznym paśniku z lodami i zimnym napoiwem, które było zlokalizowane na terenie stadniny. Gdzie mogłem spokojnie wchłaniać kolejne kulki lodów patrząc jak inni się męczą - i konie, i jeźdźcy.
Statnina, Katowice Muchowiec © krzicho

Ponieważ nie lubię jeździć po znanych terenach, zwiedziłem trochę okoliczny zagajnik leśny i nawet mi się podobało.
Na koniec postanowiłem odwiedzić jeszcze Murcki. Okazało się, że drogę, którą zazwyczaj wracałem z lasów Murkowskich ktoś wykupił i ogrodził, tak więc z racji odczuwalnego już braku formy poddałem się bez walki i postanowiłem wracać. Jedynym, co rzuciło mi się w oczy w trakcie tego elementu trasy były zalane lasy.
Las pod Murckami © krzicho

Do domu wróciłem przez Milowice. Za Minimum na ten dzień uznałem 60km, liczyłem na 65, a starałem się zrobić 70km. Niestety z braku pomysłów i sił postanowiłem nie przesadzać i stanęło na 65km.
Trzy Stawy pozytywnie mnie zaskoczyły, może dlatego, że ludzie przyzwyczaili się do deszczów, mało kto ruszył się z domu i nie było tłoku. Wycieczka jak zwykle udana :)

Augustów - na około jeziora Białego Augustowskiego

Piątek, 24 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Z uwagi na kontuzję palca nie jeździłem przez miesiąc. Ale skoro już pojechałem do Augustowa na wesele koleżanki i kolegi, i zebrała się ekipa, nie warto było siedzieć w domu.
Trasa wiodła od wypożyczalni rowerów, na około jeziora Białego Augustowskiego i z powrotem do wypożyczalni. Trasy całkiem całkiem, to co lubię, czyli przez las. Do tego udało mi się dołożyć jeszcze jedno jezioro do mojej listy odwiedzanych jezior, którą to od kilku lat sumiennie przedłużam.
Pogoda na początku idealna, potem trochę popadało, ale koniec końców nie zmokliśmy.
Augustów, a dokładniej okolice © krzicho

Wyjazd w te tereny bez roweru powinien skutkować prawomocnym wyrokiem za brak wyobraźni. :)
Ślub i wesele bardzo udane - wszystkiego najlepszego!!!

Sosnowiec - Będzin - Góra Dorotka - Dąbrowa Górnicza - Sosnowiec

Sobota, 21 maja 2011 · Komentarze(0)
Dzień zaczął się tłuczeniem młota pneumatycznego w powierzchnię balkonu. Nawet to nie zwalczyło chęci przespania się po całym tygodniu pracy i po powrocie o 5 nad ranem. Po kilku seriach i tak usypiałem, co nie zmieniło faktu, że się nie wyspałem.
Postanowiłem powtórzyć wyjazd na Dorotkę, tylko tym razem zrobić zdjęcia. Zapowiadali burze, ale nie było wiatru, więc ciężkie chmury nie przesuwały się, a pomiędzy nimi dalej było niebieskie niebo. Szkoda tylko, że było tak duszno i ciepło. Do Będzina dojechałem bez problemu, tylko jakoś tak woniej. Potem przejechałem przez to, co zostało po targu, czyli równomierną warstwę plastikowych butelek i worków. Dalej już w parku okazało się, że nawieźli piachu i teraz nie da się przejechać nie tylko po wałach, ale także po alejkach. Spacer mi się wydłużył... Potem pojechałem tak jak ostatnio obok Łagiszy i obok lasu Grodzieckiego. Podjechałem pod górę i wszystko szło całkiem dobrze, poza tym, że byłem trochę bardziej niż ostatnio zmęczony.
góra Dorotki © krzicho


U podstawy roztaczał się dość ładny widok na okolicę i elektrownię, którą po drodze mijałem.

Elektrownia Łagisza © krzicho


Na górę dojechałem drogą, którą zauważyłem wcześniej i jakoś poszło. Tym razem kościółek lepiej się prezentował, bo było więcej słońca.

Koścółek na górze Dorotce © krzicho

Kościół na górze Dorotce © krzicho


Zjechałem sobie jakąś trasą zjazdową, tylko, że wolno, a potem kupiłem Pepsi i loda. Przy okazji zauważyłem, że znowu mam problem ze zdjęciami, bo mi się komórka rozładowała. Trudno się mówi i jedzie się dalej. Ruszyłem na Gródków, potem objechałem las, tak jak to ostatnio wybadałem i przejechałem na drugą stronę ekspresówki. Potem wjechałem do lasu, za którym była Pogoria i przejechałem sobie na drugą jego stronę. W tym momencie zauważyłem, że nad Czeladzią wybudowała się już ładna chmura burzowa i leje, z niej, że aż ciemno się pod spodem zrobiło. Równocześnie zachciało mi się pozwiedzać okolicę, i pół godzinki kręciłem się po lesie. Nic ciekawego nie znalazłem, ale za to wyjechałem obok parku Zielona. Po nim też trochę pojeździłem, ale już zacząłem się zastanawiać co dalej robić. Uznałem, że dojadę do Pogorii III i tam się zastanowię. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Na otwartym terenie okazało się, że nie tylko za mną jest burza, przede mną też się formowała, i z obu stron dochodziły już dźwięki oznaczające, że lepiej nie będzie. Analiza sytuacji z mapą uzmysłowiła, mi, że raczej nie opłaca się wracać przez Będzin i najlepiej jakbym pojechał przez Dąbrowę i Maczki. Na około, ale ok. Jeszcze przed dojechaniem do pierwszego punktu trasy powrotnej znowu zmieniłem zdanie, bo burze przybliżyły się do siebie i teraz był między nimi tylko pasek ładniejszego nieba. Przypomniało mi się, że dokładnie pod tym paskiem biegnie droga od Dąbrowy, przez Zagórze. Taką opcję wybrałem. Po drodze obserwowałem błyskawice po obu stronach, ale z ulgą zauważyłem, że dobrze im tam gdzie są. Na koniec jeszcze przejechałem się jednym nowym skrótem i 5km od domu zaczęło lekko padać. Mogę omijać chmury po drodze do domu, ale na to jak ominąć chmurę nad domem jestem za głupi i trochę zmokłem, na szczęście prawie w ogóle.
Wycieczka jak zwykle udana, miała swój urok i mimo, że powtarzałem trasę, pojeździłem dużo po nowych terenach. Teraz jak to piszę, znowu się rozpadało i właśnie przechodzi mi nad domem burza, dzięki czemu łatwiej mogę wrócić do tamtych chwil.

Sosnowiec - Jaworzno - Imielin - Mysłowice - Sosnowiec

Sobota, 7 maja 2011 · Komentarze(0)
Po nieudanym dniu lotnym w Częstochowie miałem dużo energii do rozdysponowania. Wybrałem się o 17 nie wiadomo gdzie. Najpierw skierowałem się na Maczki, bo chciałem sobie pojechać do Sławkowa, ale zapomniałem o tym, pojechałem jak zwykle i wyjechałem po złej stronie Maczek. Nie chciało mi się wracać, więc nastąpiła zmiana planów na Jaworzno. Tam jechałem najpierw zielonym szlakiem rowerowym, potem niebieskim, czerwonym i czarnym :) Czarnym jeszcze nie jechałem, więc pojawiło się pół kilometra czegoś nowego podczas wyjazdu. Potem przejechałem obok basenu, wjechałem na żółty szlak, a z niego na czerwony. Nie miałem koncepcji co robić, ale jeszcze mi się nie chciało wracać. Z nudów zacząłem robić zdjęcia. Ostatnio nie narobiłem nic, więc teraz sobie odbiłem np takim:

Zdjęcie z roweru w lasach w Jaworznie - prawie efekt oczopląsu... prawie © krzicho


Czerwony szlak przedstawia się tak:

Czerwony w Jaworznie © krzicho


Nie wiem ile razy to pisałem, ale szlaki w Jaworznie mają bardzo dobrą infrastrukturę:

Przystanek przy szleku rowerowym w Jaworznie © krzicho


Koniec zdjęć... na razie. W tym miejscu zdecydowałem się, że spróbuję sobie pojechać do Imielina i stamtąd wrócić zielonym prawie do samego Sosnowca. Tyle, że zielony biegnie już poza Jaworznem, więc mogłem się go trochę naszukać. W każdym razie ryzykując powrót do domu po nocy bez przedniego oświetlenia, które zostało w domu, postanowiłem pozwiedzać. Wycieczka zaczęła nabierać kolorów. :)
Szlak najpierw idzie po drogach i jest wystarczająco dobrze jak na takie warunki opisany. Nie pominąłem nawet jakiegoś krótkiego objazdu poza główną drogą, który był tam nie wiadomo po co, bo był nieciekawy. Kłopoty mogły się zacząć dopiero po wjechaniu do lasu, bo już na samym początku skręciłem w złą stronę. Na szczęście szybko się zorientowałem, znalazłem szlak i koniec końców nie było kłopotów. Po wyjechaniu z lasu okazało się, że słońce już powoli zaczyna świecić na innej półkuli.

Mysłowice... gdzieś © krzicho


Trochę dalej zorientowałem się, że do żółtego prowadzącego do granic Sosnowca wystarczy tylko przejechać przez most. Jak ludzie się orientują w terenie jak nie ma elektrociepłowni, to ja nie wiem.
Ostatnio kiedy jechałem żółtym bardzo mi się podobało. Kawałek dzikiego terenu między miastami. Tyle, że wtedy nie byłem zmęczony, nie było zimno i nie robiło się ciemno. W każdym razie dojechałem jakoś do Trójkąta 3 Cesarzy.

Trójkąt 3 Cesarzy - widać po rzece © krzicho


Dalej postanowiłem dla odmiany jechać przez Niwkę. Tak więc skręciłem na rondzie w odpowiednią stronę i zrobiłem następne bezsensowne zdjęcie:

Niwka © krzicho


Przez Niwkę jedzie się lepiej niż Mikołajczyka, bo jest chodnik na tyle szeroki, że można nawet zgodnie z przepisami się po nim przejechać. W ten sposób dojechałem w końcu do domu. Następnym razem pojadę jeszcze inaczej, już znalazłem na mapie skrót prawie na sam koniec Niwki. Tylko musi mnie przestać boleć ręka. Chyba od wstrząsów bolą mnie mięśnie w jednej ręce od dłoni, po bark.
Nie spodziewałem się, że tyle nowych rzeczy znajdę podczas takiego nieplanowanego wyjazdu, dlatego jestem z niego bardzo zadowolony.

Sosnowiec - Katowice - Lędziny - Katowice - Milowice - Sosnowiec

Sobota, 23 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Sobota przed świętami jest dobra na robienie porządków, albo jak w tym roku na robienie kilometrów. Pogoda i czas nie rozpieszczały mnie w tym roku na tyle, żebym się bardzo rozjeździł, ale za to wyszła wyprawa w góry. W górach odczułem brak kondycji spowodowany brakiem jazdy na rowerze, ale za to na rowerze odczułem przypływ formy po górach :) Prawie 3800 mnpm przewentylowało mi płuca po zimie i rozruszało nogi.
Mimo wszystko pojechałem jeszcze na typową trasę na początek sezonu, czyli przez Katowice do Lędzin. Całą drogę miałem parę jak po udanym sezonie. Odpoczywałem nawet na podjazdach gdy parę razy wolniej zakręciłem korbą. Po wjechaniu do lasu za Murckami pojechałem czarnym szlakiem na Lędziny, a potem czerwonym na górkę z kościołem.
Lędziny kościół © krzicho

Powietrze nie było zbyt przejrzyste, ale za to miało przyjemną temperaturę. Dzięki czemu szybko doszedłem do siebie po podjeździe pod górę na złym biegu.
Widok z górki w Lędzinach © krzicho

Po łyku zdrowej Koli pojechałem do domu. Tym razem z Lędzin wybrałem się szlakiem zielonym.
Katowice przejechałem jeszcze na pełnym gazie, choć już powoli czułem, że sił nie starcza mi na długo. W dalszym ciągu szybko się regenerowały, więc nie przejmowałem się. Pierwsze oznaki zmęczenia pokazały się w Szopienicach, ale posiedziałem, odpocząłem, dopiłem Kolę i ruszyłem dość żwawo. Wybrałem dłuższą trasę przez Milowice, żeby nabić trochę więcej kilometrów i całkiem dobrze szło, aż do momentu, kiedy do okrągłej odległości do domu brakowało mi 5 kilometrów. Jeszcze tylko ostatnie zygzaki w okolicach domu i pojawiło się równe 5 na końcu.
W domu długo dochodziłem do siebie, siłę może i mam, ale wytrzymałość musi się jeszcze trochę poprawić. W każdym razie postanowiłem, że nie ma co się ograniczać, znalazłem w lodówce piwo, leżało tam z rok, ale mi nie zaszkodziło, do niego zjadłem jajecznicę na smalcu i zacząłem świętować parę godzin przed innymi :D

Sosnowiec - Maczki - Sosnowiec

Niedziela, 3 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Pora rozpocząć sezon!
Pierwsze wycieczki w sezonie mają swoją specyfikę. Niektóre rzeczy odczuwam teraz siedząc przed komputerem, inne dotyczyły jazdy. Najbardziej doskwiera brak formy, dlatego biorąc pod uwagę zeszły rok nie planowałem trasy dłuższej niż 50 km. Na szczęście wczuwanie się w rower zajęło mi mniej czasu niż zwykle i już po 200 m jechało mi się tak, jakbym nie miał przerwy. Podpompowałem koła na stacji i ruszyłem na Maczki. Starałem się oszczędzać, zresztą i bez tego jeździłem kilka kilometrów na godzinę wolniej niż zwykle. Potem się rozgrzałem i już nie było dużej różnicy, ale przez cały czas czułem, że nie mam zapasu mocy i zawsze po kilku mocniejszych naciśnięciach na pedały musiałem sobie odpoczywać delektując się wiatrem jak panienka. W każdym razie dojechałem do lasów za Maczkami, potem trafiłem na jakieś manewry chłopców (dziewczynek pewnie też) od ASG. Zaraz po tym dojechałem do byłej kopalni piasku i jakbym wtedy zawrócił, byłoby idealnie 50km.
Była kopalnia piasku - Maczki Sosnowiec © krzicho

Tyle, że mi się jeszcze nie chciało zawracać i pomyślałem, że objadę sobie kopalnię naokoło. Jechało się przyjemnie, pogoda na prawdę się udała. Nie było za ciepło, więc słońce nie przeszkadzało. Po wjechaniu do lasu po drugiej stronie kopalni, postanowiłem pojechać w stronę, w którą jeszcze nie jechałem, bo myślałem, że to ślepa dróżka. Miałem rację, nie jechałem tamtędy i nie dało się przejechać w prosty sposób. Od jednej strony była rzeczka, dopływ Białej Przemszy, która gasiła wszelkie nadzieje na dostanie się na główną trasę, ale za to była ładna,
Rrzeczka w okolicach byłej kopalni piasku na Maczkach © krzicho

a z drugiej strony był piach, po którym nie dało się jechać. Dojechałem więc ile się dało po dróżce rozjeżdżonej na zakrętach przez kłady i doszedłem do szlaku prowadząc rower po torach kolejowych.
Wróciłem do domu dobrze znaną trasą, czasem przystając żeby się napić i zebrać trochę sił, których zostało mi, o dziwo, dość dużo. Szału nie było, ale zrobiłem 10 kilometrów więcej niż zakładałem, rok wcześniej miałbym już problemy... ale w zeszłym roku jeździłem po błocie, a teraz było sucho
Ogólnie jestem zaskoczony, że tak mi się udała wycieczka. Znalazłem nowe miejsca w terenie, który już zjeździłem bardzo dokładnie, okazało się, że sił mam więcej niż myślałem i dzień był ładniejszy, niż się spodziewałem. Mam nadzieję, że pierwsza wycieczka jest wyznacznikiem całego sezonu, bo w zeszłym roku niestety tak było.