Sosnowiec - Szopienice - Nikiszowiec - Murcki - Piotrowice - Szopienice - Sosnowiec

Niedziela, 18 kwietnia 2010 · Komentarze(0)
Przygotowania do sezonu ciąg dalszy. Po 3 tygodniach znowu zrobiło się trochę ładniej, wiec trzeba było się gdzieś wybrać. Tym razem postanowiłem pojechać w stronę Katowic. Po godzinnym patrzeniu w mapę udało mi się znaleźć skrawek lasu w zasięgu rozgrzewki, gdzie jeszcze nie byłem i ciekawie wyglądające z satelity osiedle, które mogło stanowić miejsce do którego będę jechał.
Zaczęło się od tego, że zapomniałem kupić coś do picia i postanowiłem poszukać czegoś w Nikiszowcu. Przy okazji przejechałem się po tamtejszym osiedlu górniczym. Fajna sprawa, a dla kobiet do tego frajda w bonusie - polecam :)
Wodę kupiłem, ale nie chciało mi się wracać tą samą drogą i zacząłem swoje zwyczajowe "jak tam pojadę, to pewnie dojadę". I tu niespodzianka - znalazłem po pierwsze kawałek lasu po drugie jezioro w lesie, po trzecie niebieski szlak rowerowy. Szlak świeżo oznaczany, tak świeżo, że jeszcze nie było oznaczeń na słupkach, ale za to słupki były :).
Jeziorko pod Nikiszowcem © krzicho

Dalej był plac zabaw, czy raczej sportowy, nie było go jeszcze 2 lata temu, a jest dość dobrze przygotowany. Teraz jak już można się domyśleć dojechałem do miejsca, gdzie już kiedyś byłem. Niestety cały czas po tym jak znajdowałem coś nowego, to się szybko kończyło. Dalej cały czas niebieskim dojechałem na Giszowiec, ale skręciłem w stronę Mysłowic, potem w na Murcki, ale jeszcze przy okazji trochę pojeździłem w lesie Murkowskim. Z Murcków pojechałem w stronę lasów pod Giszowcem. Ale tylko do stawu Barbary i postanowiłem poszukać celu jaki sobie wyznaczyłem. Trzeba przyznać, że kluczenie po lesie coraz lepiej mi idzie, bo mimo, że udawało mi się znaleźć miejsca, w których nie byłem, trafiłem idealnie do celu. Nawet lepiej niż dzień wcześniej patrząc na satelitę planowałem. Chciałem nawet jeszcze więcej pojeździć, ale kolano przypomniało o sobie i powiedziało stanowcze "chyba raczej nie". W takim razie nie pozostawało mi nic innego jak wrócić do domu najktótszą trasą, jaką często jeżdżę.
Najgorsze tego dnia było błoto, już za Nikiszowcem brodziłem w błocie, a w lasach pod Giszowcem niektóre drogi były nieprzejezdne, albo zdarzały się niespodzianki podczas zjazdów w postaci błotnych kałuż których nigdy tam nie było. Po przejechaniu pierwszej niespodzianki przestało mi zależeć, bo i tak już bardziej zmienić wyglądu chyba się nie dało. Ogólnie błoto dało mi się we znaki, przez to taka niska średnia prędkość, do tego jeszcze bardziej urozmaicony teren dołożył swoje do stanu kolana. Najlepsze jest to, że w tym momencie jestem już w stanie pojechać na jakąś dłuższą trasę. Jeszcze tylko jeden krótszy wypadzik, żeby sprawdzić kolano i koniec z jeżdżeniem po starych śmieciach. Już znalazłem kilka możliwych tras.
Teraz w takim razie może w stronę Pogorii :)

Sosnowiec - gdzieś między Jaworznem a Bukownem - Zalew Sosina - Sosnowiec

Wtorek, 30 marca 2010 · Komentarze(0)
Ładny dzień - jeden z pierwszych, więc przyszła się gdzieś wybrać - pierwszy raz w sezonie. Chciałem sprawdzić możliwość szybszego przejazdu z pod zalewu Sosin na Maczki. Prowadzi tam pusta droga asfaltowa, dochodząca niestety tylko do rozjazdów kolejowych jakiś kilometr od celu. Po drodze niestety znajduje się rzeka, kanał i 2 mosty jeden normalny, a drugi to wiadukt kolejowy. Normalny most jest za bramką z napisem "Zakaz wjazdu", czy jakoś tak, a ponieważ mam zamiar często korzystać z tego skrótu, nie chce mi się za każdym razem przejeżdżać przez zakazy. Drugim rozwiązaniem jest most kolejowy. Tory ładnie zardzewiałe, krzaki na nich od poprzedniego sezonu nie skoszone więc można się skusić. Tutaj z wielką pomocą przyszło Zumi. W zeszłym sezonie w tym miejscu na mapie można było zobaczyć że jest most, teraz można policzyć podkłady i kamienie w rzece, a ścieżki widać jak na dłoni. Znalazłem przed wyjściem z domu jedną taką, która prowadzi pod sam wiadukt. Sama ścieżka idzie dalej i może nawet jeszcze w krótszy sposób i do tego wygodniej doprowadzi mnie na Maczki, bo przez wiadukt trzeba było rower prowadzić (wychodzi się na żółty szlak do Olkusza - ten wiadukt pod którym się przechodzi na kucaka). Sama ścieżka jest strasznie zarośnięta (na Zumi wyglądała o wiele lepiej), co chwilę poprzegradzana drzewkami poprzewracanymi przez bobry (miały być wyznacznikiem czystości wód, a w ściekach też dają radę) i nie tylko. Koniec końców znalazłem co chciałem, mam jeszcze po co szperać dalej, a Zumi będzie niesamowitym narzędziem do znajdowania drogi, żeby się tylko oznaczenia szlaków nie kończyły nagle w okolicach Maczków, to byłoby super.

I jeszcze jedno - okazuje się, że dodatkowe pół bara w oponach polepszyło moje zdolności w podjeżdżaniu pod górę :)

Sosnowiec - Bukowno - Joworzno Szczakowa - Sosnowiec

Środa, 7 października 2009 · Komentarze(1)
Wyjechałem z mocnym postanowieniem przejechania od Maczek do Bukowna żółtym szlakiem. Jest to szlak, który próbuję przejechać już od kilku lat i to z obu stron. Za każdym razem gdzieś go gubiłem, ale od czasu do czasu udaje mi się przejechać dalej o kilkaset metrów, albo o kilometr.
Teraz postanowiłem poświęcić temu całą uwagę i nie przestawać póki nie znajdę drogi. Trasa była mokra, błotnista i było duszno po deszczach dzień wcześniej. Mimo to dojechałem bez większych problemów do miejsca gdzie zawsze gubiłem drogę, tylko cięższy o pół kilo błota (rower o kilogram). Szukanie znaczków było mozolne, ale posuwałem się do przodu. Czasem tylko lekkie zagłębienie pokazywało gdzie kiedyś przebiegała droga, czasem trzeba było objeżdżać na około kawałek obsuniętego szlaku, albo jechać po zaroślach nie pozostawiających wiele miejsca na rower. Tak więc kiedy dojechałem do asfaltu, byłem szczęśliwy. Znaczki zgubiłem zaraz za jakąś mniejszą stacją kolejową w Bukownie. Dalej nie było szlaku, ale wiedziałem gdzie jestem i po jakimś czasie dojechałem tam gdzie chciałem. Ogólnie brakuje mi jeszcze ok, 1 km i będę miał cały odcinek. Na Zumi od jakiegoś czasu pokazane są szlaki i dzięki tamu wiem jak pojechać następnym razem.
Niestety w Bukownie znowu zaczęło mnie boleć kolano i tym razem nie wykorzystałem rezerwy czasu i od razu zacząłem wracać drogą do Jaworzna Szczakowej. Tam chciałem zrealizować drugą część mojego chytrego planu - postarać się przejechać między Jaworznem Szczakową, a Maczkami. Chciałem zjechać z drogi w okolicach zalewu Sosin, przejechać asfaltem do bocznicy kolejowej, a dalej kombinować. Z kombinowania wynikło znalezienie zbiorników należących do wodociągów i powrót do miejsca skąd zacząłem szukać - druga próba się powiodła i wyjechałem obok wodociągów niestety drogą, którą nie można jeździć. Znak zobaczyłem dopiero po wyjeździe, a szkoda, bo mógłby to być bardzo ciekawy skrót. Teraz będę musiał szukać innej drogi, a możliwości są bo na mapie jest przynajmniej jeden most w innym miejscu.
Maczki © krzicho

Potem dojechałem na Maczki, zjadłem, napiłem się i zacząłem wracać. Po drodze jeszcze objechałem Balaton, co okazało się złym pomysłem, bo właśnie mniej więcej w takiej odległości od domu, ile nadłożyłem kolano kompletnie mi wysiadło i nieźle się namęczyłem, żeby pokonać ten ostatni odcinek.
Balaton © krzicho


Podsumowując dzień był udany, znalazłem to czego szukałem, a do tego będę mógł przejechać taką trasą jeszcze raz i znowu szukać drogi.

Sosnowiec - Tychy - Katowice Kostuchna - Sosnowiec

Piątek, 25 września 2009 · Komentarze(0)
Kostuchna - hałda © krzicho


Po znalezieniu czterech dziur w dętce i połamaniu pompki, z godzinnym opóźnieniem udało mi się usiąść na rowerze. Zacząłem od podjechania do sklepu po nową pompkę i więcej łat. Po drodze o mało nie wpadłem pod samochód (tym razem moja wina), a sklep okazał się zamknięty z powodu urlopu. Pomyślałem, że koniec z jazdą po mieście i pojechałem w kierunku Katowic. Od razu jak tylko mogłem wjechałem lasu i pojechałem w kierunku Tychów. Chciałem pozwiedzać lasy za Kostuchną. Niestety okazały się one raczej nieciekawe - mało miejsc, których można pojeździć, a nawet kiedy znajdowałem już coś w stronę Tychów, szybko się kończyło. W takim razie wróciłem do miejsca, gdzie zaczyna się ul. Katowicka - czyli jakieś 4 km nudnej drogi od centrum. W między czasie zaczęło mnie znowu boleć kolano. Jednak jeszcze nie doszło do siebie po ostatniej trasie i po górach. Tychy nie wydały mi się ciekawym miastem, a znalezienie rynku zajęło mi dużo czasu i było nużące.
Tychy - rynek © krzicho

Jednym słowem paskudnie rozpoczęty dzień. W drodze powrotnej zaciągnąłem się jeszcze raz zapachem słodu i ruszyłem na Katowicką. Ta droga potrafi z człowieka wyciągnąć resztki dobrego samopoczucia, więc jak tylko zobaczyłem sklep o wdzięcznej nazwie "Źródełko", postanowiłem skorzystać. Kupiłem coś do picia i żelki, ale najbardziej ucieszyło mnie "Żywe piwo". Wycieczka może i nie będzie zbyt udana, ale za to obiad będzie smaczniejszy. Jak tylko wjechałem do lasu, postanowiłem skręcić w każdą możliwą dróżkę, żeby nie było powodu, aby tam wracać. Humor mi się poprawił, sił trochę przybyło, więc teraz postanowiłem przejechać się w stronę Katowic. Najpierw dojechałem do dobrze zapowiadającej się drogi, której jeden koniec wyjechał na Kostusze... Kostuchnie... nie ważne. Zawróciłem i mijałem po drodze z jednej strony po kolei kolejne zjazdy na... tam gdzie wcześniej, a po drugiej dróżkę, którą tam dojechałem. W sumie ta część lasu nie była taka zła, tylko trochę mała. kiedy dojechałem do końca lasu spróbowałem jeszcze raz pojechać w stronę Tychów i jak zwykle droga skończyła się w środku niczego.
Droga donikąd © krzicho

Czekał mnie teraz powrót, ale ponieważ nie lubię wracać tą samą drogą skręciłem w pierwszą lepszą odnogę w kierunku Kostuchny. Wyjechałem z lasu na jakimś osiedlu i szybko dojechałem do głównej drogi. Po drodze zauważyłem jednak, że zaraz za zabudowaniami z drugiej strony chyba są jakieś drzewa. Skręciłem w takim razie w pierwszą ulicę i zamiast lasu zobaczyłem hałdę. Pomyślałem, że stamtąd rozeznam okolicę. Okazało się, że hałda składa się z trzech poziomów. Z najwyższego rozciągała się piękna panorama. Gdyby widoczność była lepsza, to na pewno byłoby widać dokładnie wszystkie góry, teraz tylko majaczyły na horyzoncie (zdjęcie na górze). Podobne widoki można podziwiać jeszcze z górki Klimont z kościółkiem w okolicach Lędzin, tylko że tam najbliższa okolica jest ładniejsza.
Zaraz za hałdą i torami, które przebiegały pod nią, był bardzo ładnie zapowiadający się las. Na początku nie wiedziałem jak się dostać na dół, ale przynajmniej zauważyłem drogę, którą wjadę do lasu. Z dwóch poziomów zjechałem drogą dla spychaczy, ale z ostatniego musiałem już na krechę. Droga, którą widziałem okazała się bardzo dobra (dlatego tak lubię patrzeć na wszystko z wysokości). Najlepsze było to, że łączyła się z drogą, którą często jeżdżę na Murcki (biegnie tamtędy czarny szlak). Teraz prowadziła mnie już prosta droga do domu.
Dzień po parszywym początku okazał się być udanym. Znalazłem nowe ciekawe miejsca, może nie tam gdzie miały być, ale znalazłem.
Co co lasów między Kostuchną a Tychami, to co mogłem, to przejechałem. Jeżeli chodzi o lasy pod samymi Tychami, to cóż... przynajmniej z drugiej strony mają fajne tereny.
A piwo było pyszne :)

Sosnwiec - Bór Podlesie - Jaworzno - Sosnowiec (przez kopalnie piasku)

Niedziela, 13 września 2009 · Komentarze(1)
Częściowo zarośnięta kopalnia piasku pod Bukownem © krzicho


Po miesiącu znalazłem trochę czasu na naprawienie dętki i przejechanie się. Założenia nie były jasne - chodziło o to, żeby znaleźć przeja.sosinzd na Bór Biskupi z drogi między Jaworznem Szczakową i Bukownem. Ale na początku chciałem zobaczyć kopalnię piasku piasku na Maczkach.
Kopalnia na Maczkach © krzicho

Kopalnia piasku pod Maczkami © krzicho

Łatwo ją znalazłem, ale ponieważ nie chciałem wracać tą samą drogą, dojechałem na miejsc, gdzie trzeba było rower prowadzić. W ten sposób znalazłem się zaraz pod Maczkami i pojechałem w kierunku na następną kopalnię piasku. Chciałem znaleźć niebieski szlak i trzymając się go przeciąć kopalnię. Potem chciałem dojechać do drogi na Bukowno i szukać przeprawy którą wydawało mi się widziałem na zdjęciach satelitarnych. Niebieski szlak znalazłem, ale do drogi już nie dojechałem, bo wcześniej znalazłem drogę pożarową którą jeszcze nie jechałem. Nadrobiłem kilkanaście kilometrów, ale przynajmniej mam punkt zaczepienia jeżeli chodzi o pominięcie Jaworzna w trasie powrotnej.
Przejazdu troszkę szukałem, ale był - pokonałem tory. Teraz slalomem i po omacku między stacją przekaźnikową, jakimiś bocznicami znalazłem sposób na przejechanie przez kanał, który stał mi jako następny na drodze. teraz trzeba było wybrać jedną z wielu dróg które się pojawiły i spróbować dojechać do Boru Biskupiego. Wybrałem pierwszą lepszą drogę - szeroka, widać ślady rowerów i przejechałem nią ok 5 km. Następnie przejechałem 5 km z powrotem, bo droga i każda odnoga na którą zjeżdżałem trafiała w piach. Przy okazji zaliczyłem kolejną kopalnię piasku. Następna droga też była szeroka, ale żadem z wielu spotkanych grzybiarzy (wiadrami te grzyby zbierali, a tam nawet nie ma porządnego lasu) nie potrafił mi powiedzieć gdzie ona prowadzi. W między czasie kolana doszły do wniosku, że miesiąc bez roweru to dużo i solidarnie zaczęły mnie boleć. Licznik dobijał do 50 km, minąłem już miejsce, gdzie wcześniej zakopywałem się w piachu, kiedy dwaj spotkani tubylcy powiedzieli mi, że dobrze jadę, i że wystarczy jechać cały czas prosto (ufff). Kilometr dalej dojechałem do rozwidlenia - w lewo, albo w prawo... no wielkie dzięki! Udało mi się w jakoś dojechać gdzie chciałem, ale już nie pytałem nikogo o drogę. Teraz chciałem zwiedzić Bór. Znalazłem sklep (:D), kościół i drogę na Bukowno Podlesie. Ładna droga, więc czemu nie. Najpierw minąłem Podlesie, ale potem las zaczął się do mnie uśmiechać i dojechałem do czwartej tego dnia kopalni piasku (zdjęcie na górze). Te 2 kopczyki w prawym rogu teraz mnie zaprosiły. Podjechałem pod nie, ale na górę już wyszedłem na piechotę. Kopczyk ma 405 mnpm i idzie przez niego ten sam niebieski szklak, którym tego dnia już jechałem (dalej idzie przez Bukowno do Olkusza). W tym momencie miałem już 60 km na liczniku - pora wracać. W sklepie w Borze kupiłem coś do picia, coś do jedzenia i miśki. Miśki to był zdecydowanie dobry pomysł - zjadłem połowę 90g paczki i reszty nie mogłem dokończyć przez resztę trasy.
Wracałem znowu przez kopalnię piasku, a potem chciałem przejechać doliną Żabnika niebieskim szlakiem. Szlak zgubiłem za kopalnią, resztę drogi przejechałem na czuja raczej doliną Koziego Brodu. Ale w sumie wyjechałem koło zalewu Sosina.
Zalew Sosin © krzicho

Teraz czekało mnie już "tylko" 30 km przez Jaworzno Szczakową i Maczki. Kolana postanowiły zaostrzyć strajk, i bez stękania się nie obyło. Poza tym z przedniego koła zeszło powietrze i nie podobała mi się wizja dopompowywania co kilometr jak ostatnio. Na szczęście dojechałem do domu na jednym pompowaniu, ale za to przed każdym podjazdem stawałem i odpoczywałem, żeby chociaż przez pierwsze 200m nie stękać jak emeryt z zatwardzeniem.

Ogólnie wyjazd się udał. Przejechałem o wiele więcej niż planowałem.
Kolana już mnie nie bolą i mam nadzieję, że tak zostanie, bo w góry jadę.
I najważniejsze - Miśki rządzą!!!

Finlandia

Czwartek, 6 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Trasy w Finlandii od 06.08 do 10.08. Do sklepu nad morze mniej więcej tyle samo dziennie (14 km - sklep i 13 morze). Większość poza asfaltem.
Nie chce mi się wpisywać osobno.
Finlandia przed domem © krzicho

Sosnowiec - Jaworzno - Sosnowiec

Czwartek, 30 lipca 2009 · Komentarze(0)
Chciałem pojeździć między Maczkami, Bukownem i Jaworznem, żeby znaleźć drogę na wschód (ba tam jest cywilizacja). Najpierw pomęczyłem się trochę na kopalni piasku, potem przez jakiś czas próbowałem odbić z drogi między Bukownem i Jaworznem, ale nie znalazlem żadnej odnogi. Na koniec znalazłem bardzo ciekawą drogę przez las, ale niestety kończyła się po paru kilometrach przy jakichś budynkach kolejowych i w żaden sposób nie dało się jechać dalej.
Jaworzno - dalej nie dało rady jechać © krzicho

Tak więc wróciłem te pare kilometrów i delej jechałem już zwyczajnymi drogami, bo już się późno zaczęło robić.
10 km od domu złapałem gumę i po kilku próbach dopompowywanie koła, zajechałem pompkę. W domu byłem godzinę później, ale przynajmniej objechałem jakieś nowe zakątki.

Gliwice - Katowice - Sosnowiec

Niedziela, 12 lipca 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Trasa otwarta
Typowa trasa, ale po raz pierwszy przejechana bez zbaczania po drodze. Po tym, co przejechałem dzień wcześniej wydawało mi się jakbym już na początku miał przejechane 50-60 km. Ale co tam, jeżeli w poniedziałek nic mnie nie boli, to znaczy, że mi się weekend nie udał.

Ostatnio zachodów słońca się sporo naoglądałem na rowerze © krzicho

Sosnowiec - Dolina Żabnicka - Trzebinia - Jaworzno - Sosnowiec

Sobota, 11 lipca 2009 · Komentarze(0)
Jechałem przez Maczki i Jaworzno Szczakową. Do Zalewu Sosin dojechałem z pomocą mapy, ale problemów nie miałem.
Zalewu Sosin © krzicho

Dalej był już tylko las. W końcu znalazłem miejsce, w którym można dłużej pojeździć po lesie nie kombinując jak ominąć hałdy kopalnie piasku, albo tory kolejowe!
Dolina Żabnicka © krzicho

Droga nie traciła się w lesie i była w bardzo dobrym stanie. Nigdy wcześniej nie byłem w tym rejonie, tak więc nie zagłębiałem się zbytnio w rezerwat. Chciałem tylko objechać go dookoła i sprawdzić co gdzie jest.
Dolina Żabnicka © krzicho
Dolina Żabnicka © krzicho

Okazało się, że tam gdzie jeździłem jest sporo ciekawych dróg. Chociaż pewnie rzeka (na pewno ładna) przecinająca środek lasu będzie stanowiła przeszkodę dla roweru. Nie wspominając już o terenach podmokłych. Jakby nie mogli zrobić rezerwatu "Uregulowanej i zasypanej z ubitymi szutrowymi drogami byłej doliny Żabnickiej", ale kto trafi za ludźmi. W każdym razie poczułem się jak u siebie, kiedy za lasem dojechałem do kopali piasku, torów kolejowych i majaczących w oddali kominów.
Dolina Żabnicka © krzicho

Co ważne dalej w stronę Bukowna jest jeszcze więcej lasów, tyle że niestety jest już to inne województwo i na mapie poza zielonymi plamami lasów i 2 drogami na krzyż nic nie ma. Bez GPSu nie podchodź (ale już niedługo będzie :D). Nawet nie ma zaznaczonych miejscowości - dojechałem do Dębowego, Bukowego, czy tam Borowego czegoś i pojechałem z powrotem znaleźć jakieś miejsce, które pozwoliłoby mi zobaczyć jak daleko dojechałem. Po znalezieniu sposobu na wyjechanie do cywilizacji, zobaczyłem znak z napisem Trzebinia... Potem okazało się, że Trzebinia to duża miejscowość, ale wtedy trochę się zmartwiłem o czas przybycia do domu.
W drodze powrotnej trochę się pogubiłem i zamiast cały czas jechać przez las wyjechałem z niego na chwilę do Chyb. Z powrotem do jeziora nie było już daleko.
Zalew Sosin © krzicho

Resztę drogi jechałem na zachód, więc cały czas widziałem czerwony zachód słońca. Jeszcze tylko zatrzymałem się przy Balatonie, żeby uzupełnić elektrolity i oddać honorowo krew komarom.
Balaton © krzicho

Ponieważ temperatura była dla mnie optymalna, jechało mi się bardzo dobrze. W sumie na 90 km wypiłem tylko 0,7 wody, czyli tyle, ile normalnie wystarcza mi na jakieś 40.
Na pewno nie raz i nie dwa będę jeździł w tamtych okolicach, bo wszystko bliżej już mam zjeżdżone.

Gliwice - Mikołów - Sosnowiec

Sobota, 4 lipca 2009 · Komentarze(1)
Kategoria Trasa otwarta
Cały dzień spędziłem na lotnisku i już kiedy widziałem cień szansy na to, żeby dorwać jakiś szybowiec popsuł się samolot... Na szczęście od jakiegoś czasu zabieram ze sobą rower, bo z lataniem nigdy nic nie wiadomo (zwłaszcza, że jedzie pociągiem za złotówkę :D). Nie zabrałem za to mapy, żeby się bilans zgodził. pojechałem przez wiochy na wprost przed siebie, w końcu mniej więcej w którą stronę do Mikołowa wiem jak jechać.
W drodze do Mikołowa © krzicho

Nie jechałem nigdy w tą stronę do Mikołowa, a ponieważ zawsze miałem mapę, za każdym razem w tym rejonie znajdowałem inną "najkrótszą" drogę. Okazało się, że najkrótsza i najszybsza droga to taka, której się nie planuje. Nie wiem jak to zrobiłem, może dzięki temu, że nie zatrzymywałem się, żeby popatrzeć na mapę, ale dojechałem na rynek wcześniej niż myślałem. Nie wiem jednak jak podłączyć do tej teorii fakt, że praktycznie cały czas jechałem przed siebie nie zakręcając pod kątem 90 stopni, jak to zwykle robię. W każdym razie tylko raz nie wiedziałem gdzie dalej jechać, bo drogę zagrodziła mi trasa szybkiego ruchu, ale po konsultacjach, okazało się, że jestem już prawie na miejscu.
Rynak w Mikołowie © krzicho

Dalej drogi też nie znałem w stronę, w którą właśnie jechałem, poza tym jedyny raz przejechałem ją w zeszłym roku. Na szczęście zatarty w pamięci fragment wskazały mi znaki, a dalszą część trasy poznałem wypadając w losowych momentach z lasu pod Ligotą. Tym sposobem z zachodem spotkałem się w lesie w okolicy Nikiszowca, a z tego miejsca wiedzie już oświetlona droga, do tego znam ją na pamięć - włącznie z dziurami.
Powrót z Mikołowa © krzicho

Ogólnie cieszę się, że nie zmarnowałem dnia, a było już blisko. Siły do jeżdżenia miałem dużo, mimo upału i biegania od rana po lotnisku.
Sam nie wiem dlaczego nie mogłem oddać ostatnio krwi, przecież nie czuje się jakbym miał za mało czerwonych krwinek... widać to był za mały dystans, żeby zdrowy Krzych mógł odczuwać jakieś braki z tego względu.