Wpisy archiwalne w kategorii

Trasa zamknięta bez celu.

Dystans całkowity:2716.24 km (w terenie 816.00 km; 30.04%)
Czas w ruchu:129:40
Średnia prędkość:20.95 km/h
Maksymalna prędkość:56.50 km/h
Liczba aktywności:39
Średnio na aktywność:69.65 km i 3h 19m
Więcej statystyk

Sosnowiec - Jaworzno - Chełmek - Byczyna - Ciężkowice - Jaworzno - Sosnowiec

Czwartek, 23 września 2010 · Komentarze(2)
Ostatnim razem zauważyłem skrót do Jaworzna. Co prawda na początku trzeba męczyć się po drogach, ale już przed Jaworznem można skręcić na żółty szlak rowerowy i do samej elektrowni dojechać migiem. Żółty zaczyna się prawie dokładnie w Trójkącie Trzech Cesarzy. Trzeba tam dojechać jakieś 100 - 200 m, ale za to na miejscu czeka kilka mostów w tym jeden nieużywany, po którym oczywiście musiałem się przejść, bo lubię.
Most w miescu Trójkąta Trzech Cesarzy © krzicho

Jak tylko się dziecko pobawiło na mostach, wróciłem na żółty. Nie spodziewałem się, że takie miejsca są zaledwie kilka kilometrów od domu. Pomiędzy drogami jest dość rozległy teren, który jak na naszą okolicę, można powiedzieć, że jest praktycznie dziki.
Tuż obok cywilizacji © krzicho

Do elektrowni rzeczywiście dojechałem migiem i jeszcze się nawet trochę pobawiłem w okolicznych lasach.
Elaktrownia Jaworzno © krzicho

Teraz nie pozostało nic innego, jak tylko pojechać tak jak to zrobiłem ostatnio pod Imielin. Potem jeszcze trochę czarnym, aż się nie złączy z niebieskim. Niebieski wprowadzi mnie do szukanego lasu. Po tym lesie jeszcze nie jeździłem, ale okazał się dość przystępny, a co najważniejsze bardzo duży i posiadający wiele dróżek, dróg pożarowych i wszystkiego tego, na czym pewnie będę jeszcze nie raz szalał.
Oczywiście dobre oznakowanie szlaku traci się zaraz za lasem, bo to już nie jest obszar Jaworzna. Można sobie przypomnieć jak ścieżki rowerowe w innych rejonach są żałośnie oznakowane. W każdym razie dojechałem do Chełmka, a dokładniej do pomniku Ofiar Faszyzmu i postanowiłem wracać.
Najdalszy punkt trasy © krzicho

Las w drugą stronę wydał się trochę krótszy, ale tym razem przedłużyłem sobie przyjemność, bo pojechałem tym samym lasem jeszcze czarnym szlakiem.
Pod Chełmkiem fajny las mają © krzicho

Czarny szlak łączy się z zielonym, zakręca w lewo i przechodzi przez Byczynę, gdzie zgodnie z tradycją znalazłem sklep, kupiłem loda i coś do picia. Po lekkim zregenerowaniu sił, które jeszcze nie w pełni odzyskałem po ostatniej wycieczce, ruszyłem dalej. Szlak Przechodzi następnie przez Jeziorki, a potem ląduje w lesie, gdzie po kilometrze betonowych płyt robi się miło. Do tego stopnia miło, że nawet ustawili wiatę nad przystankiem na szlaku :)
Tego jeszcze nie było - wiata na szlaku rowerowym :) © krzicho

Tak mi się tam spodobało, że postanowiłem nadrobić parę kilometrów i zrobić małego esa. Z czarnego na niebieski, z niebieskiego na zielony, z zielonego z powrotem na czarny. Po drodze Przejechałem pod górą Wielkanoc, z której było widać górę Grodzisko, na której byłem jakiś czas temu.
Góra Wielkanoc © krzicho

Dalej plan zakładał dojechanie do Ciężkowic, znalezienie niebieskiego szlaku, dojechanie nim do zalewu Sosina i potem skrótem dojechać do Sosnowca. Plan oczywiście został zrealizowany i po jakimś czasie znalazłem się na Maczkach.
Wiadukt kolejowy na Maczkach © krzicho

Wyjazd w tamte rejony nie byłby oczywiście nic wart, gdybym jak zwykle nie zatrzymał się pod Balatonem i nie dopił picia :)
Balaton © krzicho

Następny bardzo udany wyjazd - jakby spojrzeć na mapkę szlaków w okolicach Jaworzna, to objechałem ją praktycznie dookoła. Nie wiem ile jeszcze zostało do końca sezonu, ale w tej chwili, mimo parszywego początku, jestem już z niego bardzo zadowolony.

Sosnowiec - Maczki - Jaworzno Szczakowa - Sosnowiec

Piątek, 3 września 2010 · Komentarze(0)
Teraz raz na parę dni robi się ładnie. Cały ranek poświęciłem na jeżdżenie z samochodem od urzędów do stacji kontroli i miałem dosyć marnowania takiego pięknego dnia. O 13 udało mi się wyrwać na rower z zamiarem dojechania do zalewu Sosina i przejechania się czerwonym szlakiem rowerowym do Jaworzna. Jakie szlaki rowerowe są ostatnio w Jaworznie już pisałem, więc zacierałem rączki ze szczęścia.
Moje szczęście trwało do chwili gdy już przez Maczki dojechałem do Zalewu i postanowiłem najpierw objechać go dookoła...
Zalew Sosina © krzicho

Do tego miejsca było typowo jak na ten rok - błotniście i mokro. Natomiast od tego miejsca było już bagniście i podmokło... Przekładnia zaczęła stukać, ja brodziłem w błocie, rower przybrał 2 kg na wadze, a potem nawet po płaskim nie chciał jechać.
No nic, zarys planu miałem i postanowiłem się go trzymać. Jak tylko dojechałem do znaczków z czerwonym szlakiem, ruszyłem nim. Nie prowadzi może strasznie ciekawymi drogami, miejsca też są niezbyt ciekawe i może czasem trudno znaleźć drogę, ale w porównaniu do tego jak jest na innych szlakach i tak było wspaniale. Szlak prowadził między domkami i dojechał w okolice "koparek", czyli miejsca gdzie się nurkuje w okolicach Szczakowej. Tam wjechał do byłych kamieniołomów i gdzieś zniknął. Oczywiście w pobliżu jest mapa i nawet jak się nie znajdzie dokładnie tego miejsca, gdzie jest droga, znajdzie się szlak 100m dalej. Tyle, że rower dalej nie chciał jechać i domagał się gruntownego czyszczenia, nagle się okazało, że na resztę dnia mam inne, też przyjemne zajęcia i ogólnie nie chciałem przejeżdżać całego szlaku na raz, żeby sobie dozować przyjemności. Tak więc pospacerowałem po znajdujących się w tym miejscu terenach do offroudu (nawet pokaźnych rozmiarów i urozmaiconych) i pojechałem w stronę domu.
Offroudowe tereny w okolichach Szczakowej © krzicho

Ogólnie jestem zadowolony. Musiałem długo czyścić rower i nie dokończyłem wycieczki, ale co się odwlecze, to nie uciecze.

Sosnowiec Jaworzno - Bukowno - Jaworzno - Sosnowiec

Poniedziałek, 23 sierpnia 2010 · Komentarze(2)
Postanowiłem sobie przypomnieć miejsca, które odwiedzałem w zeszłym roku i pojechać gdzieś w tereny między Bukownem, a Jaworznem. W tym celu pojechałem na Maczki, stamtąd do lasu i do niebieskiego pieszego, który biegnie obok kopalni piasku.
Kopalnia piasku © krzicho

Dalej tym szlakiem dojechałem do ulicy Bukowskiej i znalazłem moje tajne, wynalezione na mapach satelitarnych przejście. Dzięki niemu można przejechać przez Kanał Główny i pojeździć sobie po terenach, na których życie zostało niedawno przywrócone. Wcześniej pewnie tam też były kopalnie piasku, lub czegoś podobnego. Ogólnie jeździ się tam bardzo dobrze, rozległe tereny już czymś porośnięte. Niestety łatwo można skręcić w miejsce, gdzie piasek był wydobywany stosunkowo niedawno i się zakopać.
Gdzieś pod Borem Biskupim © krzicho

Skręciłem w inną drogę niż w zeszłym roku i próbując ominąć Bór Biskupi chciałem podjechać bezpośrednio do Bukowna. Pobawiłem się trochę w nieznanym terenie, niestety dojechałem do piasku i musiałem zjechać na asfalt, i dojechać prawie do Boru. Tam skręciłem na Przeń i wjechałem do lasu. Znalazłem przy okazji niebieski szlak i pojechałem tak, jak prowadził. Wszystko pięknie i ładnie, niestety podejście na sam szczyt górki, które wymaga siły, umiejętności, równowagi, szczęścia i odwagi jest trudne, a jak się jeszcze prowadzi rower, to jest przerąbane. Ale ogólnie okolica ładna jak na nasze tereny.
Górka trochę za Borem Biskupim na niebieskim szlaku pieszym © krzicho

Dalej na wschód jest pełno lasów i szlak rowerowy niebieski - trzeba będzie się wybrać! Niestety niebieskim szlakiem pieszym od pewnego momentu nie da się już jechać. Pojechałem za to asfaltem i objechałem kopalnie piasku z drugiej strony. Droga jest pusta, niedawno wyremontowana (ale już się powoli rozpada), a kopalnia sprawia wrażenie przestrzeni. Bardzo przyjemne miejsce na rower.
Kopalnie piasku pod Bukownem © krzicho

Od tego momentu zacząłem wracać. Pojechałem wzdłuż ulicy Bukowskiej po lesie. Niestety gdzieś źle skręciłem i kopalnia piasku, którą mijałem na początku znalazła się między mną, a drogą i musiałem jeszcze raz ją mijać. Po drodze minąłem ujęcie wody i bardzo się cieszę, że to właśnie stamtąd mam wodę w kranie.
Pobór wody pod Maczkami © krzicho

Podjechałem jeszcze do Zalewu Sosina, żeby sprawdzić, czy gdzie i czy już są szlaki rowerowe do Jaworzna. Opisywałem je ostatnio. Okazało się, że są, do tego w takim samym dobrym stanie jak bliżej centrum miasta - BUUUAHAHAHA, będzie gdzie jeździć!
Na koniec zostawiłem sobie jeszcze znalezienie skrótu ze Szczakowej na Maczki, ale się okazało, że od ostatniej mojej wizyty ścieżka tak zarosła, że od połowy byłoby trudno przejść, a co dopiero jeszcze przeprowadzić rower. Tak więc wybrałem trochę mniej legalną drogę i mniej na skróty przez miejsce poboru wody. Mimo wszystko jednak znacznie krótszą od normalnej, i co najważniejsze poza drogami. Ludzie chyba też zaczęli nią uczęszczać, bo ścieżka na około bramy jest już zdrowo wydeptana i wyjeżdżona rowerami, a tabliczka z zakazem wstępu zniknęła (chyba).
Do domu dojechałem normalnie przez Maczki.

Podsumowując - znalazłem sporo nowych miejsc, jeszcze więcej możliwości pojeżdżenia i źródełko z pitną wodą (na drugi dzień nic mi nie jest) w lesie za Maczkami, a nawet fajne miejsce do kąpania. Znowu sukces i udany wyjazd :)

Sosnowiec - Maczki - Jaworzno - Imielin - Jaworzno - Maczki - Sosnowiec

Wtorek, 17 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Dzisiaj jechałem zupełnie na czuja, okazało się, że rano (12) pogoda jest za dobra, żeby nic nie robić i chciałem gdzieś się ruszyć. Wybór padł na rower, a trasa wyznaczona do Jaworzna (bo taaak i dawno nie byłem). Zaraz za Maczkami poczułem, że coś jest inaczej, nagle szlaki były trochę lepiej widoczne, ale dopiero kiedy dojechałem do pierwszego pkt. odpoczynkowego zorientowałem się o co chodzi. Ktoś dostał sporo kasy na ścieżki rowerowe. Te ścieżki nie są nowe, ale były oznakowane jak były, a teraz Europa :). Co chwilę tablica, z mapą (wyraźną), drogowskazy (niektóre życzliwi ludzie już przekręcili), słupki (granitowe tych nie dali rady odwrócić), wyższe słupki tam gdzie są potrzebne żeby je zobaczyć z daleka i co najważniejsze wielkie, widoczne, i częste znaki na drzewach, słupach itp.
Szlaki pod Jaworzenem © krzicho

Jak już mi się tak spodobało, z niebieskiego szlak zmieniłem na żółty, potem na czerwony i nim dojechałem do lasu, który był jeszcze lepszy niż myślałem. Kilometry dobrych tras! Potem się trochę pogubiłem, ale szybko znalazłem szlak, tym razem czarny, który jednak prowadził w to samo miejsce, gdzie chciałem dojechać, czyli do Imielina. Po drodze spotkałem pomnik na cześć ludzi zamęczonych po wojnie w Sowieckim obozie pracy w Jaworznie. Nie wiedziałem że taki był, a teraz już wiem - podróże kształcą. Pomnik zadbany razem z okolicą i mimo, że wspomnieli tam również o innych nacjach nikt go jeszcze nie popsuł. Na szczęście wiecznie niezadowoleni nie lubią także cyklistów, więc jak znajdą ten pomnik?
Pomnik przy trasie rowerowej w Jaworznie © krzicho

Potem jechałem wzdłuż Przemszy i odwiedziłem jeszcze jeden punkt odpoczynkowy (jest ich o wiele więcej). Tym razem żeby było wygodniej został wykopany w ziemi przy trasie - tego się nie spodziewałem - jeszcze raz gratulacje!
Przystanek przy szlaku rowerowym w Jaworznie © krzicho

Na koniec dojechałem BEZ PROBLEMU do celu. Czyli ewenement w skali kilku lat. Celem i końcem szlaku był Staw Bielnik. Staw jak staw, dokładnie kilka stawów, wędkarze, jakiś opuszczony motel, i takie dziwne coś:
Staw Bielnik © krzicho

Od tego momentu zacząłem wracać. Niestety chmury, których rano nie było, a potem były ładne, teraz zasnuły całe niebo i po drodze zaczęła padać mżawka. Nie byłem tym faktem zachwycony, bo dzień wcześniej było podobnie, a potem przyszła taka burza, że widać było połamane drzewa i gałęzie. Były też kałuże, ale w normie. Jedna taka złamana gałąź upadła w poprzek drogi. W jedną stronę okazało się, że kiedy jechałem wolno spokojnie się pod nią mieściłem, tak więc w drugą stronę już nie hamowałem i przejechałem po niej plecami. Jeżeli ktoś nie wierzy ile człowiek ma kręgów na plecach, może je u mnie teraz bardzo łatwo policzyć, każdy jest oznaczony różowym kółeczkiem od szyi, aż do... końca pleców.
Mżawka raz padała, raz nie padała, ja sobie wybrałem inny zestaw kolorów szlaków, żeby wrócić i co chwilę podziwiałem jak to pięknie jest zrobione. Niektóre oznaczenia są tak nowe, że jeszcze nie są do końca namalowane. Oczywiście od czasu do czasu gubiłem szlak, ale zrobiłem sobie zdjęcie mapki i nie było szans, żebym w końcu nie znalazł drogi.
Szkoda, że na ostatnich kilometrach mżawka zmieniła się w deszcz, ale mimo tego nieprzyjemnego akcentu, wycieczkę uważam za udaną i na pewno jeszcze wrócę do Jaworzna.

Grodzisko - Żytno - Kobiele Wielkie - Wielgomłyny - Grodzisko

Sobota, 17 lipca 2010 · Komentarze(0)
Wyjazd na działkę w nowe okolice dał mi ponownie okazję do poczucia tego, co to znaczy jeździć na rowerze po nieznanym terenie. Sama okolica jest idealna na wycieczki rowerowe. Tylko bardziej na rowerze szosowym. Świeżo położony asfalt powodował, że nie wierzyłem w to, co pokazywał licznik - ponad 5 km/h więcej niż normalnie i średnia ponad 26,5 km/h robiły na mnie wrażenie.
Tochę za Koniecpolem © krzicho

Dopiero ostatnia prosta, na której asfalt był tak nowy, że jeszcze nie położony i to, że w najgorętszy dzień w tym roku jechałem cały czas pod słońce, spowodowały spadek średniej, ale i tak jestem z niej dumny.
7 km w tym dniu pokonałem w Sosnowcu na dojazd i powrót (ale traciłem wtedy na średniej...)
Niestety w tym rejonie, nie wiem jeszcze gdzie można wjechać do lasu i tylko króciutki fragment udało mi się przejechać po lesie.
Tereny bardzo przyjazne do jazdy na rowerze, mały ruch, dobre drogi.

Sosnowiec - Pogoria - jezoro Przeczyckie - Nowa Wieś - powrót

Poniedziałek, 28 czerwca 2010 · Komentarze(0)
Pierwszą część dnia spędziłem na lotnisku. Niestety nie udało się polatać, bo nie było chętnych. Postanowiłem nie tracić dnia, wróciłem do domu i już o 17:30 ruszyłem na podbój nieznanych tras. Nie miałem widocznie dosyć lotnictwa na ten dzień, bo wybrałem się zwiedzić okolice Pyrzowic. Trasa wiodła przez Pogorię.
Pogoria © krzicho

Na początku pisałem o lotnisku dlatego, że teraz chmury przypominały mi zmarnowaną połowę dnia i ten widok praktycznie mnie nie opuszczał.
Dzięki mapce, którą sobie na szybko narysowałem, dojechałem bez przygód do jeziora Przeczyckiego. Miejsce, które widziałem, było nieciekawe, ale może się kiedyś wybiorę do Siewierza zielonym szlakiem i zobaczę więcej. Po drodze natomiast minąłem smażalnie ryb, a zapachy z niej obudziły we mnie miłe wspomnienia.
Jezioro Przeczyckie © krzicho

Mapka, którą miałem okazała się narysowana trochę za szybko i na jednym z rozstajów dróg skręciłem prawie dobrze, ale nie całkiem. Spowodowało to, że dojechałem do końca drogi gdzieś za Nową Wsią, odwróciłem rower i wróciłem.
Drogi w tym rejonie są praktycznie puste, więc miło się jeździ. Samoloty, które chciałem oglądać po części pooglądałem, bo wszystkie maszyny, które leciały z Pyrzowic na zachód zawracały nad moją głową.
Dzięki temu, że o tej porze roku nie robi się ciemno za wcześnie, udało mi się przejechać z Pogorii do Będzina w mniej więcej dobrym stanie. Trasa po wale Przemszy miejscami biegnie koleiną wyrobioną przez rowery, a niestety bujna roślinność o tej porze roku skutecznie maskuje jej położenie. Wyjechanie, lub wjechanie w taką koleinę skutkuje zazwyczaj lepszemu zaznajomieniu się z naturą. Można przejechać wolno, ale no risk no fun, a poza tym miękko na około i nic się nie powinno stać nieprzyjemnego… no może poza tym razem, kiedy wpadłem twarzą w pokrzywy…

Podsumowując, jeżeli chodzi o lotnictwo, to dzień nieudany, jeżeli chodzi o trafianie do celu też niezbyt, ale przejażdżka miła i kiedyś jeszcze się wybiorę w rejony Siewierza, Pyrzowic i okolicznych lasów.

Sosnowiec - Katowice - Lędziny - Bieruń - Bojszowy - powrót przez Milowice

Piątek, 4 czerwca 2010 · Komentarze(0)
Ładna pogoda :)
Chciałem się w związku z tym przejechać do Lędzin, a dokładniej na górkę Klimont z kościółkiem, ponieważ stamtąd jest widoczna panorama na góry. Po drodze miało być sucho, ale ja i tak znalazłem miejsca, gdzie udało mi się ubłocić siebie i rower. Chociaż w porównaniu do ostatniego razu było luksusowo. Nawet w najgorszych miejscach ktoś wysypał żwir. Na górkę dojechałem bez przeszkód, ale góry były słabo widoczne.
Góra Klimont, Lędziny © krzicho

Przejechałem do tej pory tylko 30 km, do tego prowadzi tamtędy czerwony szlak rowerowy, którym jeszcze nie jechałem, więc postanowiłem jeszcze pozwiedzać. Pierwszym przystankiem powinien wg mapy być Bieruń. Szlak jak zwykle nie miał oznaczeń w najważniejszych miejscach, ale po zwiedzeniu fabryki Fiata i skorzystaniu z mapy, trafiłem na rynek w Bieruniu i zaopatrzyłem się w picie.
Bieruń, rynek © krzicho

W samym Bieruniu jest lekka zmiana organizacji ruchu na głównej drodze, ale jakoś sobie poradziłem ze znalezieniem czerwonego szlaku i pojechałem w kierunku Bojszowów. Co ciekawe oznaczenia trasy na prostych odcinkach potrafią być co 10 m, a w najważniejszych miejscach potrafi ich w ogóle nie być. Są na szczęście od czasu do czasu mapki, dzięki którym można się zorientować gdzie trzeba zakręcić. Sam szlak był oznaczany jakiś czas temu, więc czasem trudno się domyślić jaki kolor jest namalowany (a jest tam więcej szlaków), albo czy nie ma przypadkiem strzałki na znaczku. Dołożyli się też mieszkańcy, bo prawie na każdym jest przyklejona jakaś naklejka.
Już w drodze do Bojszowów mijałem miejsca, gdzie wały były niedawno wzmacniane, drogi były miejscami podmyte, a ludzie wypompowywali wodę z piwnic. Ale dopiero ok. kilometra przed końcem trasy, dojechałem do terenów zalanych i musiałem wracać. Dalej już nic ciekawego nie było. Mogłem jedynie dojechać do Wisły, która pewnie wylała.
Bojszowy, czerwony szlak © krzicho

Wracałem mniej więcej taką samą trasą, z tą różnicą, że tym razem udało mi się nie gubić szlaku. Pod Bieruniem przejeżdżałem obok miejsca gdzie 3 wielkie pompy osuszały drogę i okoliczne pole. Znalazłem też kościół ze szlaku architektury drewnianej, więc cyknąłem zdjęcie.
Bieruń © krzicho

Trzeba przyznać, że miejscami tereny zaczynały przypominać pojezierze. Kiedy jechałem wcześniej po tej trasie, jakoś nie zwróciłem na to uwagi.
W lesie pod Giszowcem zrobiłem jedno kółko, bo zauważyłem, że mało brakuje, żebym pierwszy raz w tym roku zrobił trasę 100 km. Potem zrobiłem sobie krótką przerwę i ruszyłem do domu trochę dłuższą drogą przez Milowice. Żeby przejechać te moje 100 km musiałem zrobić mały zygzak po parku pod domem i udało mi się trafić prawie idealnie - 100 km i 150 m :) Gdybym nie zapomniał zamontować licznika po wyjściu ze sklepu w Bieruniu nie musiałbym potem sztukować pod domem.
Nawet udał mi się wyjazd, nie planowałem nawet tak daleko pojechać. Kiedyś może skręcę w odpowiednim miejscu na niebieski i przejadę się obok Imielina, albo pojadę do Oświęcimia... jest parę możliwości co można tam robić. Bardzo też się cieszę, że nie musiałem pytać Hołowczyca w komórce, żeby wiedzieć gdzie jestem.
Szkoda, że trochę bolało mnie znowu kolano, ale w końcu trasa nie była za krótka i nie miałem problemu z dojechaniem do domu.

Sosnowiec - Szopienice - Nikiszowiec - Murcki - Piotrowice - Szopienice - Sosnowiec

Niedziela, 18 kwietnia 2010 · Komentarze(0)
Przygotowania do sezonu ciąg dalszy. Po 3 tygodniach znowu zrobiło się trochę ładniej, wiec trzeba było się gdzieś wybrać. Tym razem postanowiłem pojechać w stronę Katowic. Po godzinnym patrzeniu w mapę udało mi się znaleźć skrawek lasu w zasięgu rozgrzewki, gdzie jeszcze nie byłem i ciekawie wyglądające z satelity osiedle, które mogło stanowić miejsce do którego będę jechał.
Zaczęło się od tego, że zapomniałem kupić coś do picia i postanowiłem poszukać czegoś w Nikiszowcu. Przy okazji przejechałem się po tamtejszym osiedlu górniczym. Fajna sprawa, a dla kobiet do tego frajda w bonusie - polecam :)
Wodę kupiłem, ale nie chciało mi się wracać tą samą drogą i zacząłem swoje zwyczajowe "jak tam pojadę, to pewnie dojadę". I tu niespodzianka - znalazłem po pierwsze kawałek lasu po drugie jezioro w lesie, po trzecie niebieski szlak rowerowy. Szlak świeżo oznaczany, tak świeżo, że jeszcze nie było oznaczeń na słupkach, ale za to słupki były :).
Jeziorko pod Nikiszowcem © krzicho

Dalej był plac zabaw, czy raczej sportowy, nie było go jeszcze 2 lata temu, a jest dość dobrze przygotowany. Teraz jak już można się domyśleć dojechałem do miejsca, gdzie już kiedyś byłem. Niestety cały czas po tym jak znajdowałem coś nowego, to się szybko kończyło. Dalej cały czas niebieskim dojechałem na Giszowiec, ale skręciłem w stronę Mysłowic, potem w na Murcki, ale jeszcze przy okazji trochę pojeździłem w lesie Murkowskim. Z Murcków pojechałem w stronę lasów pod Giszowcem. Ale tylko do stawu Barbary i postanowiłem poszukać celu jaki sobie wyznaczyłem. Trzeba przyznać, że kluczenie po lesie coraz lepiej mi idzie, bo mimo, że udawało mi się znaleźć miejsca, w których nie byłem, trafiłem idealnie do celu. Nawet lepiej niż dzień wcześniej patrząc na satelitę planowałem. Chciałem nawet jeszcze więcej pojeździć, ale kolano przypomniało o sobie i powiedziało stanowcze "chyba raczej nie". W takim razie nie pozostawało mi nic innego jak wrócić do domu najktótszą trasą, jaką często jeżdżę.
Najgorsze tego dnia było błoto, już za Nikiszowcem brodziłem w błocie, a w lasach pod Giszowcem niektóre drogi były nieprzejezdne, albo zdarzały się niespodzianki podczas zjazdów w postaci błotnych kałuż których nigdy tam nie było. Po przejechaniu pierwszej niespodzianki przestało mi zależeć, bo i tak już bardziej zmienić wyglądu chyba się nie dało. Ogólnie błoto dało mi się we znaki, przez to taka niska średnia prędkość, do tego jeszcze bardziej urozmaicony teren dołożył swoje do stanu kolana. Najlepsze jest to, że w tym momencie jestem już w stanie pojechać na jakąś dłuższą trasę. Jeszcze tylko jeden krótszy wypadzik, żeby sprawdzić kolano i koniec z jeżdżeniem po starych śmieciach. Już znalazłem kilka możliwych tras.
Teraz w takim razie może w stronę Pogorii :)

Sosnowiec - gdzieś między Jaworznem a Bukownem - Zalew Sosina - Sosnowiec

Wtorek, 30 marca 2010 · Komentarze(0)
Ładny dzień - jeden z pierwszych, więc przyszła się gdzieś wybrać - pierwszy raz w sezonie. Chciałem sprawdzić możliwość szybszego przejazdu z pod zalewu Sosin na Maczki. Prowadzi tam pusta droga asfaltowa, dochodząca niestety tylko do rozjazdów kolejowych jakiś kilometr od celu. Po drodze niestety znajduje się rzeka, kanał i 2 mosty jeden normalny, a drugi to wiadukt kolejowy. Normalny most jest za bramką z napisem "Zakaz wjazdu", czy jakoś tak, a ponieważ mam zamiar często korzystać z tego skrótu, nie chce mi się za każdym razem przejeżdżać przez zakazy. Drugim rozwiązaniem jest most kolejowy. Tory ładnie zardzewiałe, krzaki na nich od poprzedniego sezonu nie skoszone więc można się skusić. Tutaj z wielką pomocą przyszło Zumi. W zeszłym sezonie w tym miejscu na mapie można było zobaczyć że jest most, teraz można policzyć podkłady i kamienie w rzece, a ścieżki widać jak na dłoni. Znalazłem przed wyjściem z domu jedną taką, która prowadzi pod sam wiadukt. Sama ścieżka idzie dalej i może nawet jeszcze w krótszy sposób i do tego wygodniej doprowadzi mnie na Maczki, bo przez wiadukt trzeba było rower prowadzić (wychodzi się na żółty szlak do Olkusza - ten wiadukt pod którym się przechodzi na kucaka). Sama ścieżka jest strasznie zarośnięta (na Zumi wyglądała o wiele lepiej), co chwilę poprzegradzana drzewkami poprzewracanymi przez bobry (miały być wyznacznikiem czystości wód, a w ściekach też dają radę) i nie tylko. Koniec końców znalazłem co chciałem, mam jeszcze po co szperać dalej, a Zumi będzie niesamowitym narzędziem do znajdowania drogi, żeby się tylko oznaczenia szlaków nie kończyły nagle w okolicach Maczków, to byłoby super.

I jeszcze jedno - okazuje się, że dodatkowe pół bara w oponach polepszyło moje zdolności w podjeżdżaniu pod górę :)

Sosnowiec - Bukowno - Joworzno Szczakowa - Sosnowiec

Środa, 7 października 2009 · Komentarze(1)
Wyjechałem z mocnym postanowieniem przejechania od Maczek do Bukowna żółtym szlakiem. Jest to szlak, który próbuję przejechać już od kilku lat i to z obu stron. Za każdym razem gdzieś go gubiłem, ale od czasu do czasu udaje mi się przejechać dalej o kilkaset metrów, albo o kilometr.
Teraz postanowiłem poświęcić temu całą uwagę i nie przestawać póki nie znajdę drogi. Trasa była mokra, błotnista i było duszno po deszczach dzień wcześniej. Mimo to dojechałem bez większych problemów do miejsca gdzie zawsze gubiłem drogę, tylko cięższy o pół kilo błota (rower o kilogram). Szukanie znaczków było mozolne, ale posuwałem się do przodu. Czasem tylko lekkie zagłębienie pokazywało gdzie kiedyś przebiegała droga, czasem trzeba było objeżdżać na około kawałek obsuniętego szlaku, albo jechać po zaroślach nie pozostawiających wiele miejsca na rower. Tak więc kiedy dojechałem do asfaltu, byłem szczęśliwy. Znaczki zgubiłem zaraz za jakąś mniejszą stacją kolejową w Bukownie. Dalej nie było szlaku, ale wiedziałem gdzie jestem i po jakimś czasie dojechałem tam gdzie chciałem. Ogólnie brakuje mi jeszcze ok, 1 km i będę miał cały odcinek. Na Zumi od jakiegoś czasu pokazane są szlaki i dzięki tamu wiem jak pojechać następnym razem.
Niestety w Bukownie znowu zaczęło mnie boleć kolano i tym razem nie wykorzystałem rezerwy czasu i od razu zacząłem wracać drogą do Jaworzna Szczakowej. Tam chciałem zrealizować drugą część mojego chytrego planu - postarać się przejechać między Jaworznem Szczakową, a Maczkami. Chciałem zjechać z drogi w okolicach zalewu Sosin, przejechać asfaltem do bocznicy kolejowej, a dalej kombinować. Z kombinowania wynikło znalezienie zbiorników należących do wodociągów i powrót do miejsca skąd zacząłem szukać - druga próba się powiodła i wyjechałem obok wodociągów niestety drogą, którą nie można jeździć. Znak zobaczyłem dopiero po wyjeździe, a szkoda, bo mógłby to być bardzo ciekawy skrót. Teraz będę musiał szukać innej drogi, a możliwości są bo na mapie jest przynajmniej jeden most w innym miejscu.
Maczki © krzicho

Potem dojechałem na Maczki, zjadłem, napiłem się i zacząłem wracać. Po drodze jeszcze objechałem Balaton, co okazało się złym pomysłem, bo właśnie mniej więcej w takiej odległości od domu, ile nadłożyłem kolano kompletnie mi wysiadło i nieźle się namęczyłem, żeby pokonać ten ostatni odcinek.
Balaton © krzicho


Podsumowując dzień był udany, znalazłem to czego szukałem, a do tego będę mógł przejechać taką trasą jeszcze raz i znowu szukać drogi.