Wpisy archiwalne w kategorii

Trasa zamknięta bez celu.

Dystans całkowity:2716.24 km (w terenie 816.00 km; 30.04%)
Czas w ruchu:129:40
Średnia prędkość:20.95 km/h
Maksymalna prędkość:56.50 km/h
Liczba aktywności:39
Średnio na aktywność:69.65 km i 3h 19m
Więcej statystyk

Sosnowiec - Tychy - Katowice Kostuchna - Sosnowiec

Piątek, 25 września 2009 · Komentarze(0)
Kostuchna - hałda © krzicho


Po znalezieniu czterech dziur w dętce i połamaniu pompki, z godzinnym opóźnieniem udało mi się usiąść na rowerze. Zacząłem od podjechania do sklepu po nową pompkę i więcej łat. Po drodze o mało nie wpadłem pod samochód (tym razem moja wina), a sklep okazał się zamknięty z powodu urlopu. Pomyślałem, że koniec z jazdą po mieście i pojechałem w kierunku Katowic. Od razu jak tylko mogłem wjechałem lasu i pojechałem w kierunku Tychów. Chciałem pozwiedzać lasy za Kostuchną. Niestety okazały się one raczej nieciekawe - mało miejsc, których można pojeździć, a nawet kiedy znajdowałem już coś w stronę Tychów, szybko się kończyło. W takim razie wróciłem do miejsca, gdzie zaczyna się ul. Katowicka - czyli jakieś 4 km nudnej drogi od centrum. W między czasie zaczęło mnie znowu boleć kolano. Jednak jeszcze nie doszło do siebie po ostatniej trasie i po górach. Tychy nie wydały mi się ciekawym miastem, a znalezienie rynku zajęło mi dużo czasu i było nużące.
Tychy - rynek © krzicho

Jednym słowem paskudnie rozpoczęty dzień. W drodze powrotnej zaciągnąłem się jeszcze raz zapachem słodu i ruszyłem na Katowicką. Ta droga potrafi z człowieka wyciągnąć resztki dobrego samopoczucia, więc jak tylko zobaczyłem sklep o wdzięcznej nazwie "Źródełko", postanowiłem skorzystać. Kupiłem coś do picia i żelki, ale najbardziej ucieszyło mnie "Żywe piwo". Wycieczka może i nie będzie zbyt udana, ale za to obiad będzie smaczniejszy. Jak tylko wjechałem do lasu, postanowiłem skręcić w każdą możliwą dróżkę, żeby nie było powodu, aby tam wracać. Humor mi się poprawił, sił trochę przybyło, więc teraz postanowiłem przejechać się w stronę Katowic. Najpierw dojechałem do dobrze zapowiadającej się drogi, której jeden koniec wyjechał na Kostusze... Kostuchnie... nie ważne. Zawróciłem i mijałem po drodze z jednej strony po kolei kolejne zjazdy na... tam gdzie wcześniej, a po drugiej dróżkę, którą tam dojechałem. W sumie ta część lasu nie była taka zła, tylko trochę mała. kiedy dojechałem do końca lasu spróbowałem jeszcze raz pojechać w stronę Tychów i jak zwykle droga skończyła się w środku niczego.
Droga donikąd © krzicho

Czekał mnie teraz powrót, ale ponieważ nie lubię wracać tą samą drogą skręciłem w pierwszą lepszą odnogę w kierunku Kostuchny. Wyjechałem z lasu na jakimś osiedlu i szybko dojechałem do głównej drogi. Po drodze zauważyłem jednak, że zaraz za zabudowaniami z drugiej strony chyba są jakieś drzewa. Skręciłem w takim razie w pierwszą ulicę i zamiast lasu zobaczyłem hałdę. Pomyślałem, że stamtąd rozeznam okolicę. Okazało się, że hałda składa się z trzech poziomów. Z najwyższego rozciągała się piękna panorama. Gdyby widoczność była lepsza, to na pewno byłoby widać dokładnie wszystkie góry, teraz tylko majaczyły na horyzoncie (zdjęcie na górze). Podobne widoki można podziwiać jeszcze z górki Klimont z kościółkiem w okolicach Lędzin, tylko że tam najbliższa okolica jest ładniejsza.
Zaraz za hałdą i torami, które przebiegały pod nią, był bardzo ładnie zapowiadający się las. Na początku nie wiedziałem jak się dostać na dół, ale przynajmniej zauważyłem drogę, którą wjadę do lasu. Z dwóch poziomów zjechałem drogą dla spychaczy, ale z ostatniego musiałem już na krechę. Droga, którą widziałem okazała się bardzo dobra (dlatego tak lubię patrzeć na wszystko z wysokości). Najlepsze było to, że łączyła się z drogą, którą często jeżdżę na Murcki (biegnie tamtędy czarny szlak). Teraz prowadziła mnie już prosta droga do domu.
Dzień po parszywym początku okazał się być udanym. Znalazłem nowe ciekawe miejsca, może nie tam gdzie miały być, ale znalazłem.
Co co lasów między Kostuchną a Tychami, to co mogłem, to przejechałem. Jeżeli chodzi o lasy pod samymi Tychami, to cóż... przynajmniej z drugiej strony mają fajne tereny.
A piwo było pyszne :)

Sosnwiec - Bór Podlesie - Jaworzno - Sosnowiec (przez kopalnie piasku)

Niedziela, 13 września 2009 · Komentarze(1)
Częściowo zarośnięta kopalnia piasku pod Bukownem © krzicho


Po miesiącu znalazłem trochę czasu na naprawienie dętki i przejechanie się. Założenia nie były jasne - chodziło o to, żeby znaleźć przeja.sosinzd na Bór Biskupi z drogi między Jaworznem Szczakową i Bukownem. Ale na początku chciałem zobaczyć kopalnię piasku piasku na Maczkach.
Kopalnia na Maczkach © krzicho

Kopalnia piasku pod Maczkami © krzicho

Łatwo ją znalazłem, ale ponieważ nie chciałem wracać tą samą drogą, dojechałem na miejsc, gdzie trzeba było rower prowadzić. W ten sposób znalazłem się zaraz pod Maczkami i pojechałem w kierunku na następną kopalnię piasku. Chciałem znaleźć niebieski szlak i trzymając się go przeciąć kopalnię. Potem chciałem dojechać do drogi na Bukowno i szukać przeprawy którą wydawało mi się widziałem na zdjęciach satelitarnych. Niebieski szlak znalazłem, ale do drogi już nie dojechałem, bo wcześniej znalazłem drogę pożarową którą jeszcze nie jechałem. Nadrobiłem kilkanaście kilometrów, ale przynajmniej mam punkt zaczepienia jeżeli chodzi o pominięcie Jaworzna w trasie powrotnej.
Przejazdu troszkę szukałem, ale był - pokonałem tory. Teraz slalomem i po omacku między stacją przekaźnikową, jakimiś bocznicami znalazłem sposób na przejechanie przez kanał, który stał mi jako następny na drodze. teraz trzeba było wybrać jedną z wielu dróg które się pojawiły i spróbować dojechać do Boru Biskupiego. Wybrałem pierwszą lepszą drogę - szeroka, widać ślady rowerów i przejechałem nią ok 5 km. Następnie przejechałem 5 km z powrotem, bo droga i każda odnoga na którą zjeżdżałem trafiała w piach. Przy okazji zaliczyłem kolejną kopalnię piasku. Następna droga też była szeroka, ale żadem z wielu spotkanych grzybiarzy (wiadrami te grzyby zbierali, a tam nawet nie ma porządnego lasu) nie potrafił mi powiedzieć gdzie ona prowadzi. W między czasie kolana doszły do wniosku, że miesiąc bez roweru to dużo i solidarnie zaczęły mnie boleć. Licznik dobijał do 50 km, minąłem już miejsce, gdzie wcześniej zakopywałem się w piachu, kiedy dwaj spotkani tubylcy powiedzieli mi, że dobrze jadę, i że wystarczy jechać cały czas prosto (ufff). Kilometr dalej dojechałem do rozwidlenia - w lewo, albo w prawo... no wielkie dzięki! Udało mi się w jakoś dojechać gdzie chciałem, ale już nie pytałem nikogo o drogę. Teraz chciałem zwiedzić Bór. Znalazłem sklep (:D), kościół i drogę na Bukowno Podlesie. Ładna droga, więc czemu nie. Najpierw minąłem Podlesie, ale potem las zaczął się do mnie uśmiechać i dojechałem do czwartej tego dnia kopalni piasku (zdjęcie na górze). Te 2 kopczyki w prawym rogu teraz mnie zaprosiły. Podjechałem pod nie, ale na górę już wyszedłem na piechotę. Kopczyk ma 405 mnpm i idzie przez niego ten sam niebieski szklak, którym tego dnia już jechałem (dalej idzie przez Bukowno do Olkusza). W tym momencie miałem już 60 km na liczniku - pora wracać. W sklepie w Borze kupiłem coś do picia, coś do jedzenia i miśki. Miśki to był zdecydowanie dobry pomysł - zjadłem połowę 90g paczki i reszty nie mogłem dokończyć przez resztę trasy.
Wracałem znowu przez kopalnię piasku, a potem chciałem przejechać doliną Żabnika niebieskim szlakiem. Szlak zgubiłem za kopalnią, resztę drogi przejechałem na czuja raczej doliną Koziego Brodu. Ale w sumie wyjechałem koło zalewu Sosina.
Zalew Sosin © krzicho

Teraz czekało mnie już "tylko" 30 km przez Jaworzno Szczakową i Maczki. Kolana postanowiły zaostrzyć strajk, i bez stękania się nie obyło. Poza tym z przedniego koła zeszło powietrze i nie podobała mi się wizja dopompowywania co kilometr jak ostatnio. Na szczęście dojechałem do domu na jednym pompowaniu, ale za to przed każdym podjazdem stawałem i odpoczywałem, żeby chociaż przez pierwsze 200m nie stękać jak emeryt z zatwardzeniem.

Ogólnie wyjazd się udał. Przejechałem o wiele więcej niż planowałem.
Kolana już mnie nie bolą i mam nadzieję, że tak zostanie, bo w góry jadę.
I najważniejsze - Miśki rządzą!!!

Sosnowiec - Jaworzno - Sosnowiec

Czwartek, 30 lipca 2009 · Komentarze(0)
Chciałem pojeździć między Maczkami, Bukownem i Jaworznem, żeby znaleźć drogę na wschód (ba tam jest cywilizacja). Najpierw pomęczyłem się trochę na kopalni piasku, potem przez jakiś czas próbowałem odbić z drogi między Bukownem i Jaworznem, ale nie znalazlem żadnej odnogi. Na koniec znalazłem bardzo ciekawą drogę przez las, ale niestety kończyła się po paru kilometrach przy jakichś budynkach kolejowych i w żaden sposób nie dało się jechać dalej.
Jaworzno - dalej nie dało rady jechać © krzicho

Tak więc wróciłem te pare kilometrów i delej jechałem już zwyczajnymi drogami, bo już się późno zaczęło robić.
10 km od domu złapałem gumę i po kilku próbach dopompowywanie koła, zajechałem pompkę. W domu byłem godzinę później, ale przynajmniej objechałem jakieś nowe zakątki.

Sosnowiec - Sławków - Bukowno - Sosnowiec

Czwartek, 2 lipca 2009 · Komentarze(0)
Jeden dzień bez burz. Duszno jak cholera i nie chciało mi się wytyczać żadnej trasy. Od tak chciałem pojeździć po starych śmieciach, poprzypominać sobie teren, skręcać w drogi, którymi nie jeszcze jechałem. Rok nie byłem w tych rejonach i trzeba przyznać, że czasem w lesie już nie pamiętałem drogi. Ale mając dużo czasu, bo w końcu nie planowałem nic długiego, kluczyłem sobie i znajdowałem to, co chciałem.
Zalany las za Maczkami © krzicho

Takim sposobem wyjechałem z lasu na przedmieściach Sławkowa. Ponieważ pora była jeszcze młoda, a ja miałem siły, natomiast nie chciałem jechać do domu, postanowiłem odwiedzić rynek w Sławkowie. Jeszcze nie jechałem od tej strony, ale okazało się że były znaki i szybko się tam przemieściłem. Na rynku to samo - co wcześniej i postanowiłem nie wracać tą samą drogą, tylko jechać z powrotem przez Bukowno, czyli przez jakiś czas jeszcze się oddalać. Teraz znaki pojawiły się dopiero wtedy, kiedy metodą prób i błędów znalazłem już odpowiednią drogę. Dojazd do punktu zwrotnego był dość męczący, ponieważ co chwilę pojawiały się długie i strome podjazdy, a ja dalej nie mam z przodu drugiego biegu. Grunt, że się udało.
Bukowno - najdalej jak byłem © krzicho

Potem wiodła prosta asfaltowa droga lekko z góry do domu, więc żeby sobie ją urozmaicić zjechałem na rozmokniętą piaszczystą drogę przez las. Potem pojechałem do byłej kopalni piasku i porządnie się wykrzyczałem - nigdy nikogo tam nie ma, jest bardzo dużo miejsca i można sobie pozwolić.
Do domu trasę z tego miejsca już znałem bardzo dobrze. Nie wiem dlaczego akurat w taki duszny i gorący dzień przyszła mi ochota na dalsze wyjazdy, ale mam nadzieję, że w przyszłości też nie będę miał problemów w taką pogodę.

jez. Piłakno - Rybno - Gant - Dłużec - Borowe - jez. Piłakno

Czwartek, 25 czerwca 2009 · Komentarze(0)
Wybrałem się do sklepu po wodę z mocnym postanowieniem, żeby sobie jeszcze do tego pojeździć po okolicy. Pogoda zdążyła się już popsuć, przez dwie noce konkretnie padało i drogi po lesie odpadły. Do tego zaraz po wyjściu zaczęło lecieć z nieba coś w rodzaju mżawki i nie było za ciepło - idealna pogoda dla mnie na rower. Niestety po jakimś czasie zaczęło mocniej popadywać, ale ja już dojechałem do lasu i trochę mniej to odczuwałem, bo wiatr zatrzymywał wodę na drzewach. Niestety, jeżeli coś się zaczęło, to widocznie coś się musiało skończyć, bo asfalt dochodził tylko do granicy lasu, a dalej wiodła rozmoknięta piaszczysta droga. Na mapie była to normalna droga, ale widać wystarczyło, że była szersza niż ścieżka, a piach wydawał się być trochę ubity. W momencie, gdy skończył się las, zaczął sie asfalt i deszcz zmienił się w mżawkę. Dojechałem do miejscowości Gant, a to oznaczało, że byłem już na tyle daleko, że nie opłacało mi się już wracać. Na szczęście mżawka już nie zmieniała nasilenia.
Dalej wiodła nieskomplikowana doroga, tak więc mogłem sobie pozwolić na parę zdjęć (szkoda że aparat nie pozwolił zrobić nieporuszonych).
Mazury © krzicho

Po dodaniu trochę ekspozycji pogoda nawet wyglądała na znośną.
Mazury © krzicho

Od Dłużca znałem już drogę, bo tam w pierwszy dzień zabłądziłem w drodze na Piłakno.
W sumie dobrze, że się przejechałem - rower już prawie był dopasowany, dzięki pogodzie się nie spociłem, rozruszałem zakwasy, nie nudziłem się, no i kupiłem piwo na wieczór. Tego dnia 3 razy zszedłem poniżej 20 m w mokrej piance i tak wymarzłem, że kalorie chętnie przyjmowałem w każdej postaci.

Mrągowo - jez. Piłakno i dookoła

Wtorek, 23 czerwca 2009 · Komentarze(0)
Zaczęło się od tego, że nie zabrałem ze sobą roweru, po co skoro wszędzie padało. Ideą wyjazdu na Mazury było żeby uciec od złej pogody jak najdalej się da, a jeżeli się nie uda, to nic się nie miało dziać, bo i tak pojechałem ponurkować. Nie przewidziałem niestety niebieskiego nieba. Zdenerwowałem się i już po 3 godzinach miałem wypożyczony rower na całe 3 dni...
Rower miał parę wad - po pierwsze był na mnie stanowczo za mały (większych nie mieli) i już po paru kilometrach zmęczyły mi się nogi. Po drugie biegi były jak elektrony na orbitach – to, na którym się jechało można było przybliżyć tylko z pewnym prawdopodobieństwem. Do tego 20 kg plecak, do którego spakowałem oczywiście za dużo, bo nie zależało mi, żeby był lekki.
W drodze do jez. Piłakno © krzicho

Do jeziora dojechałem oczywiście po nadrobieniu kilku kilometrów, bo źle skręciłem.
Wieczorem wybrałem się jeszcze na wycieczkę dookoła jeziora. Trasy przyjemne, ale wystarczy się tylko na chwilę zatrzymać i komary zaczynają rypać ile wlezie.
Po dojechaniu na miejsce dowiedziałem się, że po nurkowaniu nie najlepszym pomysłem jest męczenie się na rowerze, ale nurkowanie było płytkie, a bez placaka na plecach zmęczenie nie osiągnęło nawet połowy tego jakie było wcześniej... no może sztyce mogłem jeszcze wyciągnąc trochę za ogranicznik.

Sosnowiec - Jaworzno Szczakowa - Mysłowice - Muchowiec - Milowice (a co!) - Sosnowiec

Sobota, 23 maja 2009 · Komentarze(0)
Pierwszy przejazd z Jaworzna do Katowic taką drogą. Miałem nadzieję, że w okolicy elektrowni uda mi się pośmigać po lesie, który na mapie ma obiecujące rozmiary. Niestety jak zwykle na Śląsku las jest, ale wjechać do niego w taki sposób żeby droga nie skończyła się po kilkuset metrach jest jak nawlekanie igły podczas ataku wściekłego pitbula - trzeba mieć szczęście. Drogi pożarowe są na mapie tyko pewnie da się na nie wjechać od 2 strony lasu. Poza tym, jeżeli będą takie jak inne drogi po lesie w tej okolicy, to nie ma co się nastawiać na fajerwerki.
Za to przejazd na Wesołą był przyjemny - trochę górek, ale dzięki nim nie było nudno, ponieważ jechało mi się bardzo dobrze. Ruch był znikomy i postanowiłem puścić sobie jakąś muzykę - wiem, że nie można, ale dzięki temu udało mi się na prawdę odprężyć i cieszyć każdym kilometrem przy wtórze muzyki od szatana.
Przy okazji chciałem zobaczyć jak tam wyglądają Juwenalia na Muchowcu. Trzeba przyznać, że koncerty między akademikami miały o wiele lepszy klimat - porozrzucane grupki studentów pijące tanie wino, po środku zgraja pijanych, spoconych i podskakujących ludzi. Widać było celowość działań i spokojne czekanie na to, co przyniesie karma. Podczas gdy teraz na wielkim placu stał tłum, który z racji skali wyglądał jak kolejka przed kioskiem. Przy drodze stali ludzie, którzy tępo się patrzyli przed siebie i pewnie zastanawiali się czy pójść na koncert, na którym za trzeźwi ludzie krępowali się porządnie dać czadu, iść pić wodniste piwo, albo czy jeżeli będą zmuszeni dojść do cywilizacji, będą musieli zjeść najsłabszych z grupy, i w końcu czy dalej stać i się patrzeć tępo przed siebie. Większość wybierała to ostanie.
Na szczęście zespoły, które mnie ciekawiły już słyszałem na żywo, więc mogłem spokojnie pojechać do domu.

Jechało mi się bardzo dobrze, a nawet z kilometra na kilometr coraz lepiej. Może był to wynik dogasania ostatnich wspomnień po porannym kacu zakamuflowanych gdzieś po Krzychu. Nie chciałbym zapeszać, ale mam nadzieję, że tak już będzie w tym sezonie, bo takiej przyjemności z jazdy nie miałem już od dłuższego czasu.

Sosnowiec - Jaworzno - Ciężkowice - Jaworzno - Sosnowiec

Sobota, 9 maja 2009 · Komentarze(0)
Za Jaworznem Szczakową są na prawdę bardzo dobre tereny do jazdy. Wystarczy wjechać tuż przed zjazdem na "koparki" w las i dalej jak się chce i tak będzie ładnie. Po przejechaniu lasu postanowiłem się trochę rozejrzeć i na zasadzie zobaczenia co jest za następnym zakrętem przejechałem jakieś 10 km. W końcu wyjechałem na jakiś pagórek za Ciężkowicami, gdzie mogłem się rozejrzeć i zauważyć, że to co przejechałem było fajne, ale oni tam mają tego więcej... o wiele więcej :)

Gdzieś za Ciężkowicami © krzicho


W drodze powrotnej okazało się, że mam jeszcze dużo sił i szkoda, że już się ściemniało, bo mogłem sporo dorzucić do licznika.
Na koniec zwiedzania objechałem sobie "koparki".

Powrót przez "Koparki" © krzicho


Wygląda na to, że będę się częściej wybierał w te rejony.