Sosnowiec - Niwka - Klimotów - Jaworzno - Sosnowiec
Sobota, 14 lipca 2012
· Komentarze(0)
Kategoria Trasa zamknięta bez celu.
2 dni po kursie taternickim, trzeba nadrobić straty, podtrzymać formę i poprawić statystyki przejechanych tras. Temperatura zachęcająca, prognozy mniej, więc jadę.
W pamięci świeżo miałem jeszcze "pionierskie" wyczyny, tak więc postanowiłem wjechać w każdy, najmniejszy zakamarek. Jak postanowiłem, tak zrobiłem i już niedaleko od centrum wjechałem na nieznane tereny przed Niwką. Pojawienie się samej głównej drogi przez Niwkę było dla mnie takim zaskoczeniem, że pojechałem nią w odwrotną stronę niż powinienem, ale to nawet lepiej, bo już na następnym zjeździe penetrowałem następne lasy. Bardzo mi się podobało, bo nie wiedziałem kompletnie gdzie jestem, także tereny z nowymi halami przemysłowymi i nawet fajnym widokiem na góry i elektrownie w Jaworznie było dla mnie kolejnym zaskoczeniem.
Niestety aparat w komórce nie daje rady przy takim oświetleniu... i w sumie przy każdym innym też nie, ale jak kiedyś sobie będę to przeglądał, to tekstu i tak nie będę czytał, a zdjęcia nawet złe chętnie sobie przejrzę.
Jakby mi było mało, znowu postanowiłem pojechać w najbardziej niedostępne rejony. Miedzy domami, po dziwnych uliczkach, tym razem znienacka wykluła mi się główna droga przez Klimontów.
Ponieważ elektrownia w Jaworznie przed chwilą tak ładnie dymiła (czy tam raczej parowała), postanowiłem, że ją odwiedzę. Do Jaworzna dojechałem przez Maczki. Po wyjechaniu z Maczek, troszkę mi się źle skręciło i znowu błądziłem, a jak już się znalazłem w miejscu, które znałem, ponownie pojechałem inaczej niż zwykle, co poskutkowało całkiem przyjemną podróżą pośród łąk, gdzieniegdzie drzew i całej kupy przestrzeni, którą tak lubię. Najważniejsze, że pominąłem piachy, w które zazwyczaj się tam ładowałem.
(troszkę mi się źle opisało zdjęcie, ale nie chciało mi się drugi raz ładować)
W Jaworznie pojechałem pod elektrownię i znowu w las, potem na stare nieczynne konstrukcje, sprawdzić, czy przerdzewiały metal utrzyma mój ciężar (Ale mnie naszło po tym kursie na odkrywanie).
Niestety w tym momencie zaczęło padać i schowałem się na przystanku pod elektrownią, a potem zdecydowałem, że już będę wracał. Pobawiłem się GPS-em w komórce, ponudziłem i przestało padać na tyle, że ruszyłem. Po drodze przestało padać zupełnie, więc postanowiłem jeszcze raz pojechać w nieznane i zbadać kolejny skrót, tym razem do Sosnowca. Ostatnio nie pojechałem, bo było za mokro i za ciemno, tym razem po deszczu uznałem to za dobry pomysł...
Pomysł okazał się dość dobry na początku, ale potem powinienem zawrócić. Niestety ten dzień należał do decyzji może zbyt odważnych, co mi raz albo 2 razy przeszło przez myśl kiedy przedzierałem się na rowerze przez mokrą trawę i krzaki, i upadając w błoto. Chmury trzymały się w dość bezpiecznej odległości, ale niebieskie niebo powoli znikało. Na szczęście po jakimś czasie znalazłem błotnistą drogę, która przebiegała obok poligonu paintballowego, przypominającego opuszczoną wioskę z terenu objętego kwarantanną po skażeniu radioaktywnym, ale przynajmniej zaczęła się jakaś cywilizacja, która po jakimś czasie przeobraziła się nawet w pierwszy zamieszkały dom. Oznaczało to, że ja już też jestem w domu, a przynajmniej kilka znajomych kilometrów od domu. Skrót wymaga jeszcze dopracowania.
Wyjazd bardzo udany, praktycznie cały czas poznawałem nowe rejony. Mam nadzieję, że będzie takich więcej.
W pamięci świeżo miałem jeszcze "pionierskie" wyczyny, tak więc postanowiłem wjechać w każdy, najmniejszy zakamarek. Jak postanowiłem, tak zrobiłem i już niedaleko od centrum wjechałem na nieznane tereny przed Niwką. Pojawienie się samej głównej drogi przez Niwkę było dla mnie takim zaskoczeniem, że pojechałem nią w odwrotną stronę niż powinienem, ale to nawet lepiej, bo już na następnym zjeździe penetrowałem następne lasy. Bardzo mi się podobało, bo nie wiedziałem kompletnie gdzie jestem, także tereny z nowymi halami przemysłowymi i nawet fajnym widokiem na góry i elektrownie w Jaworznie było dla mnie kolejnym zaskoczeniem.
Klimontów z widokiem© krzicho
Niestety aparat w komórce nie daje rady przy takim oświetleniu... i w sumie przy każdym innym też nie, ale jak kiedyś sobie będę to przeglądał, to tekstu i tak nie będę czytał, a zdjęcia nawet złe chętnie sobie przejrzę.
Jakby mi było mało, znowu postanowiłem pojechać w najbardziej niedostępne rejony. Miedzy domami, po dziwnych uliczkach, tym razem znienacka wykluła mi się główna droga przez Klimontów.
Ponieważ elektrownia w Jaworznie przed chwilą tak ładnie dymiła (czy tam raczej parowała), postanowiłem, że ją odwiedzę. Do Jaworzna dojechałem przez Maczki. Po wyjechaniu z Maczek, troszkę mi się źle skręciło i znowu błądziłem, a jak już się znalazłem w miejscu, które znałem, ponownie pojechałem inaczej niż zwykle, co poskutkowało całkiem przyjemną podróżą pośród łąk, gdzieniegdzie drzew i całej kupy przestrzeni, którą tak lubię. Najważniejsze, że pominąłem piachy, w które zazwyczaj się tam ładowałem.
Łąki gdzieś pomiędzy Niwką, a Klimontowem© krzicho
(troszkę mi się źle opisało zdjęcie, ale nie chciało mi się drugi raz ładować)
W Jaworznie pojechałem pod elektrownię i znowu w las, potem na stare nieczynne konstrukcje, sprawdzić, czy przerdzewiały metal utrzyma mój ciężar (Ale mnie naszło po tym kursie na odkrywanie).
Stare rury od elektrowni w Jaworznie© krzicho
Niestety w tym momencie zaczęło padać i schowałem się na przystanku pod elektrownią, a potem zdecydowałem, że już będę wracał. Pobawiłem się GPS-em w komórce, ponudziłem i przestało padać na tyle, że ruszyłem. Po drodze przestało padać zupełnie, więc postanowiłem jeszcze raz pojechać w nieznane i zbadać kolejny skrót, tym razem do Sosnowca. Ostatnio nie pojechałem, bo było za mokro i za ciemno, tym razem po deszczu uznałem to za dobry pomysł...
Chmury burzowe zbierają się nad moimi pomysłami© krzicho
Pomysł okazał się dość dobry na początku, ale potem powinienem zawrócić. Niestety ten dzień należał do decyzji może zbyt odważnych, co mi raz albo 2 razy przeszło przez myśl kiedy przedzierałem się na rowerze przez mokrą trawę i krzaki, i upadając w błoto. Chmury trzymały się w dość bezpiecznej odległości, ale niebieskie niebo powoli znikało. Na szczęście po jakimś czasie znalazłem błotnistą drogę, która przebiegała obok poligonu paintballowego, przypominającego opuszczoną wioskę z terenu objętego kwarantanną po skażeniu radioaktywnym, ale przynajmniej zaczęła się jakaś cywilizacja, która po jakimś czasie przeobraziła się nawet w pierwszy zamieszkały dom. Oznaczało to, że ja już też jestem w domu, a przynajmniej kilka znajomych kilometrów od domu. Skrót wymaga jeszcze dopracowania.
Wyjazd bardzo udany, praktycznie cały czas poznawałem nowe rejony. Mam nadzieję, że będzie takich więcej.