Sosnowiec - Maczki - Dąbrowa Górnicza - Sosnowiec

Wtorek, 10 sierpnia 2010 · Komentarze(3)
Przeglądając mapę zauważyłem, że jest kawałek lasu za Maczkami, w którym jeszcze nie byłem. Wystarczy pojechać z ostatniego przystanku autobusowego tuż pod samym lasem, stamtąd na północ czarnym pieszym szlakiem. Dojazd jak zwykle, czarny znaleziony i pierwsza w prawo, żeby zwiedzić las. Okazało się, że nie byłem :D. Do tego las jest całkiem dobrze przejezdny, pachnie, i ma pełno dróżek. Jeżeli komuś się nie chce jechać dalej i chce się trochę poszwendać po lesie polecam. Z całą resztą szlaków żółtych, niebieskich i dróżkami wokół nich, można nabić nawet sporo kilometrów i się nie nudzić. Doceniają to koniarze, bo widziałem jedną dżokejkę. Znalazłem nawet fajną polankę.
Polana w lesie za Maczkami © krzicho

Jak już się najeździłem po nowym lesie wróciłem do starego i do miejsca gdzie się zaczyna czarny szlak, żeby ruszyć w znane. Oczywiście szlak szybko zgubiłem i żeby na niego powrócić pojechałem drogą wzdłuż torów kolejowych. Niestety trochę zarosła od ostatniego razu, ale dałem radę. Znalazłem czarny szlak dojechałem do Dąbrowy Górniczej i tam chciałem jeszcze zahaczyć o jeden punkt programu, a mianowicie o Sroczą Górę - całe 330,2 mnpm :). Droga na szczyt jest, widoków nie ma, jest za to ścieżka dydaktyczna, na której z tego co widać lokale często imprezują. U mnie nie ma ścieżki dydaktycznej i imprezują pod blokiem, chyba trzeba się będzie zwrócić do Urzędu Miasta w postulatem o utworzenie takowej z ławeczkami, tablicami i w odległości zasięgu głosu + metr od moich okien. Dołożyłem swojej uryny do puli i ruszyłem dalej. Ostatnim celem tego dnia było zbadanie jeszcze jednego lasu, w którym nie byłem. Jest to las na prawo od drogi łączącej w tym miejscu Dąbrowę z Sosnowcem, przebiegającą potem obok KWK Kazimierz Juliusz i nazwaną oryginalnie Kazimierzańską. Dróżkę znalazłem, w prawo, do lasu, niby dobrze. Jeszcze mi wyjechała z niej rodzina z małym dzieckiem w foteliku męża, żoną i jednym dzieciakiem na mniejszym rowerku. Wszyscy w dobrym stanie, a nie wracali, bo stałem przy wjeździe chwilę, żeby wykonać parę telefonów i dać się jeść żywcem komarom. Pojechałem więc przez nieznany las i powiem, że ubaw po pachy, jeżeli ktoś rozumie słowo "ubaw" jako błoto... Ścieżka była do tego wąska, nie ładna nawet gdyby błota nie było i śmierdziało. Byłem, nie wrócę, dziękuję. Na szczęście kończyła się w znanym mi miejscu i do domu dojechałem bez problemu.

Ogólnie znalazłem dużo nowych miejsc i to nie tak daleko od domu. Jednak po tych paru latach jeszcze coś tam zostało :). Do niektórych miejsc wrócę i będę szukał w ich okolicy innych nowych miejsc, a do niektórych nie wrócę.
Ale traska udana :D

Gliwice - Przyszowice - Chudów - Panewniki - Ligota - Szopienice - Milowice - Sosnowiec

Czwartek, 5 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Trasa otwarta
Typowa trasa, niestety dawno nie przejeżdżana z powodu budowy wiaduktu na A1. Do Chudowa jechałem bez przeszkód, potem źle zakręciłem i dojechałem do trasy 44. Następnie wzdłuż niej do Dąbrówki Małej i do lasu jak zwykle na szlak rowerowy. W okolicach Halemby w dalszym ciągu jest wielkie rozlewisko po powodzi, ale da się objechać na około i dojechać do szlaku.
Zalany szlak rowerowy pod Helembą © krzicho

Dalej też standard - lasem do Panewnik, potem na Ligotę, następnie lasem na Giszowiec i do Szopienic. Ponieważ było ładnie i nie było jeszcze późno postanowiłem do domu jechać przez Dąbrówkę Małą i Milowice.

Bardzo się cieszę, że znowu można lasami przejechać do Panewnik. Pojechałem teraz, żeby to sprawdzić. Po większych deszczach lepiej jeszcze nie ryzykować.

Grodzisko - Żytno - Kobiele Wielkie - Wielgomłyny - Grodzisko

Sobota, 17 lipca 2010 · Komentarze(0)
Wyjazd na działkę w nowe okolice dał mi ponownie okazję do poczucia tego, co to znaczy jeździć na rowerze po nieznanym terenie. Sama okolica jest idealna na wycieczki rowerowe. Tylko bardziej na rowerze szosowym. Świeżo położony asfalt powodował, że nie wierzyłem w to, co pokazywał licznik - ponad 5 km/h więcej niż normalnie i średnia ponad 26,5 km/h robiły na mnie wrażenie.
Tochę za Koniecpolem © krzicho

Dopiero ostatnia prosta, na której asfalt był tak nowy, że jeszcze nie położony i to, że w najgorętszy dzień w tym roku jechałem cały czas pod słońce, spowodowały spadek średniej, ale i tak jestem z niej dumny.
7 km w tym dniu pokonałem w Sosnowcu na dojazd i powrót (ale traciłem wtedy na średniej...)
Niestety w tym rejonie, nie wiem jeszcze gdzie można wjechać do lasu i tylko króciutki fragment udało mi się przejechać po lesie.
Tereny bardzo przyjazne do jazdy na rowerze, mały ruch, dobre drogi.

Sosnowiec - Pogoria - Pyrzowice - Siewierz - Dąbrowa Gornicza - Będzin - Socnowiec

Środa, 7 lipca 2010 · Komentarze(0)
Poprawka poprzedniej próby objechania tej trasy. Tym razem nie pomyliłem się i dojechałem do Pyrzowic przez Niwiska i Zadzień. W okolicach lotniska zrobiłęm sobie przerwę i trochę pospotowałem. Niestety komórka z lepszym aparatem znalazła się w serwisie i nie mogłem porobić znośnych zdjęć.
Pyrzowice © krzicho

Potem pojechałem do Siewierza przez las, tyle że górą przez Brudzowice. Sam Siewierz nie jest zbyt ciekawy, zwłaszcza dla rowerów, bo przez centrum prowadzi trasa tranzytowa i jeździ dużo tirów. Najciekawsze miejsca to kościół:
Kościół w Siewierzu © krzicho

Rynek:
Rynak w Siewierzu © krzicho

Oraz zamek:
Zamek w Siewierzu © krzicho

Na Pogorię wracałem prostą drogą przez Trzebiesławice.
Jedynym problemem w trakcie przejazdu było to, że miałem problem z dotarciem i powrotem z Pogorii. Między Będzinem, a Pogoriami jadę wzdłuż Przemszy, a niestety w pewnym miejscu jest remontowany most i nie da rady przejechać z powodu rozstawionego sprzętu. W tym miejscu zawsze musi być coś, tym razem trawa nie przeszkadzała w jeździe koleinami na wale, ale za to w jedną stronę byłem narażony na uwagi ze strony policjanta, który przypadkiem zamieszał się na budowie, a w drugą stronę, kiedy chciałem objechać remontowany fragment, trafiłem do centrum Dąbrowy Górniczej, zamiast do Będzina i dodałem parę niepotrzebnych kilometrów. Dzięki temu za to przekroczyłem 100 km bez dodatkowego esowania w okolicach domu.
Jeszcze kiedyś się wybiorę w te okolice, bo mam parę pomysłów gdzie można by jeszcze pojechać

Sosnowiec - Pogoria - jezoro Przeczyckie - Nowa Wieś - powrót

Poniedziałek, 28 czerwca 2010 · Komentarze(0)
Pierwszą część dnia spędziłem na lotnisku. Niestety nie udało się polatać, bo nie było chętnych. Postanowiłem nie tracić dnia, wróciłem do domu i już o 17:30 ruszyłem na podbój nieznanych tras. Nie miałem widocznie dosyć lotnictwa na ten dzień, bo wybrałem się zwiedzić okolice Pyrzowic. Trasa wiodła przez Pogorię.
Pogoria © krzicho

Na początku pisałem o lotnisku dlatego, że teraz chmury przypominały mi zmarnowaną połowę dnia i ten widok praktycznie mnie nie opuszczał.
Dzięki mapce, którą sobie na szybko narysowałem, dojechałem bez przygód do jeziora Przeczyckiego. Miejsce, które widziałem, było nieciekawe, ale może się kiedyś wybiorę do Siewierza zielonym szlakiem i zobaczę więcej. Po drodze natomiast minąłem smażalnie ryb, a zapachy z niej obudziły we mnie miłe wspomnienia.
Jezioro Przeczyckie © krzicho

Mapka, którą miałem okazała się narysowana trochę za szybko i na jednym z rozstajów dróg skręciłem prawie dobrze, ale nie całkiem. Spowodowało to, że dojechałem do końca drogi gdzieś za Nową Wsią, odwróciłem rower i wróciłem.
Drogi w tym rejonie są praktycznie puste, więc miło się jeździ. Samoloty, które chciałem oglądać po części pooglądałem, bo wszystkie maszyny, które leciały z Pyrzowic na zachód zawracały nad moją głową.
Dzięki temu, że o tej porze roku nie robi się ciemno za wcześnie, udało mi się przejechać z Pogorii do Będzina w mniej więcej dobrym stanie. Trasa po wale Przemszy miejscami biegnie koleiną wyrobioną przez rowery, a niestety bujna roślinność o tej porze roku skutecznie maskuje jej położenie. Wyjechanie, lub wjechanie w taką koleinę skutkuje zazwyczaj lepszemu zaznajomieniu się z naturą. Można przejechać wolno, ale no risk no fun, a poza tym miękko na około i nic się nie powinno stać nieprzyjemnego… no może poza tym razem, kiedy wpadłem twarzą w pokrzywy…

Podsumowując, jeżeli chodzi o lotnictwo, to dzień nieudany, jeżeli chodzi o trafianie do celu też niezbyt, ale przejażdżka miła i kiedyś jeszcze się wybiorę w rejony Siewierza, Pyrzowic i okolicznych lasów.

Gliwice - Girałtowice - Bujaków - Ruda Śląska - Katowice - Sosnowiec

Środa, 16 czerwca 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Trasa otwarta
Po całodziennym bieganiu po lotnisku i niewielkiej ilości lotów, postanowiłem, że będę wracał do domu na rowerze. Mżawka przeszła, a 19 godzina to jeszcze znośna pora, żeby zmrok zastał mnie już na oświetlonych drogach, bo lampka z oświetlania drogi stała się raczej już tylko światłem pozycyjnym (kupię baterie... kiedyś).
Z racji pośpiechu postanowiłem odwiedzić spożywczaka po drodze i jechać znaną, ale za to ciut dłuższą trasą, żeby nie zatrzymywać się co chwilę i nie szukać pozycji na mapie. Poza tym na krótszej trasie jest most, pod którym trzeba przejechać, a skoro nie ma jeszcze A1, mostu może też nie być.
Śniadanie i kubek soku wystarczyło, żeby dociągnąć do sklepu, więc szybko w koszyku na bidon znalazła się butelka z niezdrowym, gazowanym napojem. Drogę zmyliłem tylko raz, ale nie jechałem tą trasą już rok, więc miałem prawo.
Wszystko szło dobrze, aż do chwili, gdy znalazłem się mniej więcej na wysokości Elektrowni Halemba. Tam trzeba przeskoczyć między dwoma lasami, żeby dojechać na Panewniki. Pech chciał, że w okolicach jedynego mostku w okolicy Kłodnica się rozlała, a potem pozostawiła po sobie warstwę błota po kostki... Także stałem sobie w ostatnich promieniach zachodzącego słońca i zastanawiałem się jak tu dalej jechać.
KWK Halemba © krzicho

Parę lat temu, kiedy jeszcze nie znałem skrótu przez las przejechałem ten dystans na około drogami. Wymagało to przejechania 2x pod A4 i odwiedzenia Rudy Śląskiej. Okazało się, że trasę jeszcze jako tako pamiętam i mimo robót drogowych znalazłem się w Panewnikach. Teraz jeszcze tylko przejechanie przez Ligotę i następne roboty drogowe (jeszcze nigdy nie jechałem po rozłożonej metalowej siatce - dziwne uczucie). Za Ligotą niestety trzeba się produkować po lesie, a mi nie udało się jak wcześniej zakładałem dojechać tam przed zmrokiem. Pojawił się typowy problem, a mianowicie rowerzyści, którzy teraz dla odmiany poza nie zapalaniem żadnego światła zaczęli się ubierać w czarne polary. Ja się śpieszyłem i nie zamierzałem zwalniać, lampka wystarczyła żebym wiedział, czy przede mną nie było krzaków, tak więc mam nadzieję, że nastraszyłem jednego, czy dwóch zjeżdżając przed nimi w ostatniej chwili.
Do domu dotarłem ok. 22, robiąc jeszcze rundę honorową, żeby dociągnąć do 70 km. Nie wiem czy to przez to, że dzień wcześniej wróciłem z Tatr i miałem jeszcze lekkie zakwasy, było przyjemnie chłodno, czy przez to, że nic nie jadłem przez cały dzień, ale jechało mi się znakomicie. Natomiast dzięki temu, że jechałem głównie po drogach, średnia prędkość nie przedstawiała się tak źle jak ostatnio.

No i proszę z tego co w opisie miało mieć tylko "typowa trasa" powstało coś więcej (do tego ze zdjęciem). Ale podobało mi się, bo nie lubię monotonii i przewidywalnych rzeczy.

Sosnowiec - Katowice - Lędziny - Bieruń - Bojszowy - powrót przez Milowice

Piątek, 4 czerwca 2010 · Komentarze(0)
Ładna pogoda :)
Chciałem się w związku z tym przejechać do Lędzin, a dokładniej na górkę Klimont z kościółkiem, ponieważ stamtąd jest widoczna panorama na góry. Po drodze miało być sucho, ale ja i tak znalazłem miejsca, gdzie udało mi się ubłocić siebie i rower. Chociaż w porównaniu do ostatniego razu było luksusowo. Nawet w najgorszych miejscach ktoś wysypał żwir. Na górkę dojechałem bez przeszkód, ale góry były słabo widoczne.
Góra Klimont, Lędziny © krzicho

Przejechałem do tej pory tylko 30 km, do tego prowadzi tamtędy czerwony szlak rowerowy, którym jeszcze nie jechałem, więc postanowiłem jeszcze pozwiedzać. Pierwszym przystankiem powinien wg mapy być Bieruń. Szlak jak zwykle nie miał oznaczeń w najważniejszych miejscach, ale po zwiedzeniu fabryki Fiata i skorzystaniu z mapy, trafiłem na rynek w Bieruniu i zaopatrzyłem się w picie.
Bieruń, rynek © krzicho

W samym Bieruniu jest lekka zmiana organizacji ruchu na głównej drodze, ale jakoś sobie poradziłem ze znalezieniem czerwonego szlaku i pojechałem w kierunku Bojszowów. Co ciekawe oznaczenia trasy na prostych odcinkach potrafią być co 10 m, a w najważniejszych miejscach potrafi ich w ogóle nie być. Są na szczęście od czasu do czasu mapki, dzięki którym można się zorientować gdzie trzeba zakręcić. Sam szlak był oznaczany jakiś czas temu, więc czasem trudno się domyślić jaki kolor jest namalowany (a jest tam więcej szlaków), albo czy nie ma przypadkiem strzałki na znaczku. Dołożyli się też mieszkańcy, bo prawie na każdym jest przyklejona jakaś naklejka.
Już w drodze do Bojszowów mijałem miejsca, gdzie wały były niedawno wzmacniane, drogi były miejscami podmyte, a ludzie wypompowywali wodę z piwnic. Ale dopiero ok. kilometra przed końcem trasy, dojechałem do terenów zalanych i musiałem wracać. Dalej już nic ciekawego nie było. Mogłem jedynie dojechać do Wisły, która pewnie wylała.
Bojszowy, czerwony szlak © krzicho

Wracałem mniej więcej taką samą trasą, z tą różnicą, że tym razem udało mi się nie gubić szlaku. Pod Bieruniem przejeżdżałem obok miejsca gdzie 3 wielkie pompy osuszały drogę i okoliczne pole. Znalazłem też kościół ze szlaku architektury drewnianej, więc cyknąłem zdjęcie.
Bieruń © krzicho

Trzeba przyznać, że miejscami tereny zaczynały przypominać pojezierze. Kiedy jechałem wcześniej po tej trasie, jakoś nie zwróciłem na to uwagi.
W lesie pod Giszowcem zrobiłem jedno kółko, bo zauważyłem, że mało brakuje, żebym pierwszy raz w tym roku zrobił trasę 100 km. Potem zrobiłem sobie krótką przerwę i ruszyłem do domu trochę dłuższą drogą przez Milowice. Żeby przejechać te moje 100 km musiałem zrobić mały zygzak po parku pod domem i udało mi się trafić prawie idealnie - 100 km i 150 m :) Gdybym nie zapomniał zamontować licznika po wyjściu ze sklepu w Bieruniu nie musiałbym potem sztukować pod domem.
Nawet udał mi się wyjazd, nie planowałem nawet tak daleko pojechać. Kiedyś może skręcę w odpowiednim miejscu na niebieski i przejadę się obok Imielina, albo pojadę do Oświęcimia... jest parę możliwości co można tam robić. Bardzo też się cieszę, że nie musiałem pytać Hołowczyca w komórce, żeby wiedzieć gdzie jestem.
Szkoda, że trochę bolało mnie znowu kolano, ale w końcu trasa nie była za krótka i nie miałem problemu z dojechaniem do domu.

Sosnowiec - Sławków - Pogoria - Będzin - Sosnowiec

Piątek, 28 maja 2010 · Komentarze(3)
Moim ulubionym zajęciem ostatnio jest wynajdywanie dni kiedy nie pada i wykorzystywanie tego na wycieczki rowerowe. Jeżeli ktoś zobaczy kiedy ostatnio byłem na rowerze pomyśli, że aż tak długo nie mogło padać, ale tak PADAŁO PRZEZ MIESIĄC! Jeżeli nawet nie padało w dzień, to padało w nocy, a jeżeli nie padało, ani w dzień, ani w nocy, to i tak zapowiadali deszcz, a pogoda była pod psem i na pewno by się rozpadało jakbym tylko odjechał kilkadziesiąt kilometrów. Wody wystarczyło nawet na powódź i na to żeby mi lotnisko mi rozmiękczyło i zamknęło. Tak więc nie da się nawet wykorzystać połowy dnia na jakieś loty sprawdzające. Do tego wszystko, co miałem do nauki już się przez ten miesiąc nauczyłem i nawet zdałem :) Teraz tylko czekam na ładną pogodę i coraz bardziej się denerwuję.
Po tym przydługim wstępie należy pochwalić pogodę przynajmniej częściowo, bo przez 2 dni w tym miesiącu miało nie padać. To jest wczoraj i dzisiaj. Wczoraj miało być nawet ładnie, a dzisiaj... przynajmniej nie pada. Na początku wczorajszego dnia nie wierzyłem w ładną pogodę, nawet rano wydawało mi się, że całe niebo jest w chmurach, ale jak tylko wyjrzałem zza zasłony okazało się, że ani jednej chmury nie ma i stąd to jednostajne światło. Szybko więc zjadłem śniadanie, zrysowałem trasę, podpompowałem koła i już o 13 rano kierowałem się na Maczki. Miałem dojechać tam do niebieskiego szlaku, którym jak wyczaiłem da się dojechać do Sławkowa. Niebieski jest mi znany, ale zawsze jeździłem nim w drugą stronę. Tym razem wjechałem w nieznane i zaczęło się pięknie. Wąska asfaltowa droga wiodła śród pachnącego lasu. Szlak stosunkowo niedawno odmalowany, więc nie gubił, a nawet jeśli, to wystarczyło zejść z roweru i trochę pochodzić (w końcu szlak pieszy). Wszytko się zmieniło, kiedy wjechałem do lasu i skończył się asfalt. Reszta drogi do prawie samego Sławkowa przedstawiała się jak jakaś przeprawa przez las równikowy (tylko bez upału, na szczęście jeszcze bez komarów i wilgotności 90%) Co 10 metrów kałuża na szerokość całej drogi i parę metrów w las, pomiędzy kałużami też grząsko, a co trzecia kałuża to raczej mały zbiornik wodny. Do tego jeszcze zwalone drzewa i parę rzeczek w poprzek. Raz nawet próbowałem przejechać lepiej wyglądającą kałużę, ale skończyło się na wpadnięciu po pedały do wody. I pomyśleć, że wybrałem tę trasę ze względu na to, że grunt jest raczej piaskowy i myślałem, że będzie tu bardziej sucho. Ciekawe co się dzieje na trasach w Katowicach, skoro jeszcze przed deszczami grzęzłem w błocie. Szlak, też postanowił, że mnie zgubi. Kilka razy w ostatniej chwili zauważyłem znak mówiący o zakręcie z lepszej drogi, w coś zarośniętego. Najciekawszym momentem był fragment gdzie po przeskoczeniu jakiejś nowej rzeczki wyszedłem na drogę, na której długo szukałem, w którą stronę w ogóle jechać. Okazało się, że szlak wiódł zarośniętą ścieżką prowadząca przez mały rwący strumyk do torów.
Niebieski szlak do Sławkowa © krzicho

Za torami nie było lepiej, bo okazało się, że dalej też była zarośnięta ścieżka, tylko tym razem przez rzeczkę, którą w najwęższym miejscu mogłem przeskoczyć z rozbiegu. Tak więc postawiłem stopkę w rowerze, ustawiłem go jak najdalej w rzeczce, przeskoczyłem na drugą stronę i wyciągnąłem go jakoś. Za ścieżką była ładna, szeroka alejka przez las. Taaak tylko nie zupełnie. Okazało się, że był to ładny i szeroki pas błota przez las. Po 10 m opony miałem już 2x grubsze i wyrzucałem w powietrze płaty tego dziadostwa wielkości mojego buta. Po następnych 10 m musiałem się zatrzymać i prowadzić rower, bo błoto zaczęło mi zmieniać przełożenia. 10 minut zbierania błota z roweru patykiem później ruszyłem dalej, tym razem już bez większych przeszkód do samego Sławkowa. Cieszę się, że komary jeszcze się nie obudziły, bo za ten czas pewnie by mnie tam zjadły. W każdym razie na tym relatywnie krótkim odcinku straciłem mnóstwo czasu i spadła mi prędkość średnia.
Sławków rynek © krzicho

Na rynku w Sławkowie zjadłem sobie loda i wypiłem 1,5 l Swojskiego kompotu z jabłek, czy jak mu tam było, w każdym razie połowa składu to była chemia i gruszki...
Dalej miałem plan jechać czerwonym szlakiem do czarnego rowerowego. Okazało się, że ten fragment już kiedyś przejechałem i nawet nie straciłem dużo czasu na odnajdywanie się. Ogólnie przejeżdża się Dolinę Miłości (zarośnięta, ciasnawa dolinka z cienką, błotnistą ścieżką i niepierwszej świeżości rzeką).
Szlak rowerowy biegnie na początku prawie cały czas przy torach nawet całkiem przyjemną drogą z fajnymi widokami. Jedyną zmorą były kałuże, ale nie takie już głębokie i szerokie, dało się spokojnie przejechać. Niestety były na tyle częste, że zazwyczaj nie zdążyłem się rozpędzić powyżej 20 km/h, bo musiałem już przed jakąś hamować. Oglądanie widoków też nie było łatwe, bo prawie za każdym razem kiedy odwróciłem głowę od drogi, oczy zalewał mi czarny prysznic. Prędkość średnia nie rosła, a ja zaczynałem się coraz bardziej irytować.
Szlak rowerowy z Pogorii w kierunku Błędowa © krzicho

Po dojechaniu do cywilizacji szlak wiedzie miejscowościami i stara się jak najbardziej je omijać, co mi się podoba. Do Pogorii dojeżdża się w najwyższym punkcie, tam gdzie zaczyna się, lub kończy (jak kto woli) asfalt.
Pogoria IV - Pogoria jak Pogoria © krzicho

Droga powrotna wiodła tak jak zwykle, najpierw asfaltem, potem zakręt w kierunku Przemszy i wzdłuż niej do Będzina. W niektórych miejscach były jeszcze rozłożone worki z piaskiem, ale Przemsza nie miała już wysokiego poziomu, płynęła za to trochę szybciej.
Zamek w Będzinie © krzicho

Do domu teraz zostało już ok. 10 km. Także jakoś sobie dałem radę.
Bardzo się cieszę, że mogłem się w końcu przejechać. Udało mi się jeszcze do tego znaleźć coś nowego w okolicy. Szkoda, że było tak mokro, w innym przypadku byłaby to bardzo ciekawa trasa. Niebieski szlak był pomyłką i z tego, co widzę cały ten rejon jest nieciekawy, a przynajmniej druga część. Na szczęście najgorsze można ominąć. Coś mi mówi, że mimo to, do tego lasu jeszcze kiedyś wrócę, ale teraz wiem, że to będzie wtedy, jak już się zrobi na prawdę sucho.

Sosnowiec - Pogoria - Dąbrowa Górnicza - Sosnowiec

Czwartek, 29 kwietnia 2010 · Komentarze(0)
Chciałem się przejechać w końcu nad Pogorię, ale, że tam już byłem parę razy postanowiłem połączyć to ze znalezieniem w końcu tego czarnego szlaku, który ostatnio mnie oszukał, bydlak jeden.
Zabrałem się do rzeczy w sposób, maksymalnie niepozostawiający szans czarnemu. Na Zumi wyczaiłem gdzie się zaczyna i po kolei sobie rozrysowałem z nazwami ulic, a nawet po którym domu mam skręcić i wzdłuż czego mam jechać.
Na Pogorię dojechałem szybko z Będzina wzdłuż Czarnej Przemszy i objechałem IV.
Pogoria IV © krzicho

Bez trudu znalazłem szlak i podjechałem do kościółka na górze, którą widać w tle na powyższym zdjęciu, a z bliska na poniższym:
Dąbrowa Górnicza kościółek © krzicho

Widok z tej samej górki na hutę Mitala (chyba), bo natura jest nudna!
Zagłębie Dąbrowskie z najlepszej strony :) © krzicho

Dalej też nie było większych kłopotów aż do miejsca, gdzie błąkałem się ostatnio. Najpierw szukałem jak dojechać do ścieżki koło torów, ale ją znalazłem trochę inaczej niż to na Zumi było. Potem dojechałem do miejscowości chyba Jamki (bo każda ulica tam się tak nazywała) i tam lepiej się nie gubić, bo psy biegają za rowerem (dopiero 3 pies był na tyle duży, że pomyślałem sobie po raz pierwszy <co ja tutaj robię; ?>). Mimo wszystko dostałem się na parking, na którym z tego co widziałem na Zumi mógł być problem. Sam parking składał się z zaschniętego błota, na którym stały 2 tiry i śmierdzący chemią kontener. Dlatego nie tryskałem optymizmem, gdy przez 20 min chodziłem na około i szukałem szlaku. Zwłaszcza, że teren był dosyć podmokły. Znalazłem przecinkę pod linie wysokiego napięcia i wiedząc, że szlak musi ją przecinać chodziłem patrząc po drzewach. Po tym jak już 5 raz powiedziałem sobie, że wracam znalazłem szlak na drzewie, a naokoło krzaki... tak to na prawdę jest szlak pieszy. Wróciłem po rower i zacząłem się przedzierać ogólnie trasa po miękkim, po krzacorach i z podjazdami, co mi się tak sobie podobało, bo nie naprawiłem jeszcze przerzutek i na niskich biegach protestowały. Ja na początku sezonu, mimo, że ogólnie lubię takie rzeczy to gwizdałem płucami jak astmatyk na olimpiadzie (bez inhalatora). Trasa krótka, ale jednak trochę nie dla mnie, ale jak ktoś lubi... to i tak nie znajdzie! W ten sposób dojechałem do ładniejszej drogi i przerzutki się przerzuciły, więc można jechać szybciej, czyli płuca jak wcześniej. Tu dojechałem do czegoś co widziałem na satelicie, i chciałem zobaczyć na własne oczy. Jakaś chyba stara huta, albo coś w tym stylu zrobiona z wapiennych kamieni i posiadająca 3 ceglane kominy. W środku lasu wygląda ciekawie.
Śjakaś stara huta w środku lasu, czy cuś, ale fajne - pod Dąbrową Górniczą © krzicho

Dalej huta © krzicho

Komin starej huty w lesie pod Dąbrową Górniczą © krzicho

Ciekawie to może i wyglądało, ale w tym miejscu szlaki były malowane na drzewach chyba losowo. Jeden znalazłem w kompletnie irracjonalnym miejscu - nawet drogi tam nie było ledwie można było dojść. Ale znaczek po znaczku przesunąłem się o 20m dalej, gdzie droga zaczęła zjeżdżać w dół. Na mapie był podobny zakręt, więc pojechałem w dół... a potem z powrotem. Tam nie było szlaku. Niby oznaczyłem sobie jakie mniej więcej odległości powinny być między zakrętami, ale trochę kluczyłem i licznik pokazywał co chciał, a poza tym byłem zajęty ziajaniem i nie miałem czasu patrzeć się na niego. Zostawiłem rower i zacząłem zwiedzać las na piechotę. Nic nie znalazłem, ale postanowiłem jechać na przełaj przez las i postarać się dojechać do cywilizacji. Tak więc zacząłem odwracać rower iii tak za plecami był. Dobrze, że nie zaznaczyli tego na mapie, bo inaczej bym sobie pół godziny mniej mógł spędzić w lesie. Teraz czekała mnie tylko jeszcze jedna przeprawa, bo jak pisałem wcześniej szlak na Zumi jest trochę nieaktualny i trzeba było znaleźć w pewnym miejscu odnogę. Znalazłem? Nie. dojechałem za to do miejsca, do którego dojechałem ostatnio, tylko po 2 stronie ekspresówki. Opalały się tam nawet panie z lasu, na które trąbiły tiry i właśnie ten dźwięk uświadomił mi, że będę musiał jeszcze raz jechać pod górę. W tej chili już miałem godzinę opóźnienia w stosunku do założonego planu, a miałem jeszcze coś załatwić. Odnogę znalazłem, końcówka drogi przez las mnie trochę obrzuciła błotem, ale co tam, ZNALAZŁEM, PRZEJECHAŁEM, ODKRYŁEM!!! Żadem szlak się przede mną nie ukryje, nieważne jak źle opisany, czasem i 5 lat metodą prób i błędów szukałem za każdym razem zdobywając po 100m trasy! Nie będzie Zumi pluł nam w twarz, ni szlaków nam uaktualniał!
No dobra koniec tego. Wróciłem tak jak wcześniej i znalazłem po drodze wjazd do jeszcze jednego lasu. Może się kiedyś wybiorę.

Sosnowiec - Dąbrowa Górnicza - Sosnowiec

Niedziela, 25 kwietnia 2010 · Komentarze(0)
Plan był taki, że chciałem pojeździć w ramach rozpoczęcia sezonu gdzieś na obrzeżach Dąbrowy Górniczej. Znalazłem tam jakieś lasy, w jednym nawet górkę ze szlakiem, który na nią prowadził.
Zaczęło się niezbyt ciekawie, bo na początku przez cały czas jechałem pod wiatr i do tego jeszcze pod górę. Do Dąbrowy jakoś się dostałem bez większego kluczenia - raz czy dwa razy musiałem się kawałek cofnąć (ze 2 km :]). Znalazłem szlak i tu zaczęły się kłopoty bo nie potrafiłem znaleźć miejsca w którym można przejechać przez drogę szybkiego ruchu. Dokładnie to znalazłem miejsce gdzie wg mapy trzeba przejść przez nią, ale w miejscu, gdzie nie ma przejścia dla pieszych i do tego są barierki między jezdniami...~:| Hołowczyc w telefonie pomógł i jakoś dało radę znaleźć sposób na przedostanie się na drugą stronę w innym miejscu, nawet okazało się, że zgodnie ze szlakiem, który w rzeczywistości biegnie inaczej. Natomiast miejsca, gdzie ten szlak wjeżdża do lasu już nie znalazłem. W takim razie zapytałem Hołowczyca jak dojechać do następnego lasu. Droga prowadziła po części dwupasmówką, która zaczynała się i kończyła nigdzie, i była praktycznie pusta. Była na tyle pusta, że ludzie uprawiali jogging na jezdni a przez 5 km widziałem może ze 3 samochody... niech żyje centralne planowanie z zeszłej epoki. Do drugiego lasu wjechałem, przejechałem w 5 min i postanowiłem wracać do domu. Tak więc jeszcze raz przejechałem kawałkiem dwupasmówki, i znowu utknąłem przy ekspresówce, także jeszcze raz przejechałem dwupasmówkę, tym razem w drugą stronę. Przez drogę szybkiego ruchu przejechałem tam gdzie wcześniej. Następnie jeszcze raz przejechałem drogą, na której wcześniej szukałem przejazdu przez drogę szybkiego ruchu i dojechałem do miejsca, w którym chciałem się znaleźć gdyby udało mi się przedostać wcześniej przez ekspresówkę. Tym sposobem znalazłem się z powrotem na założonej w domu trasie i dojechałem do następnego lasu. Tu odwrotnie jak w poprzednich lasach pełno ścieżek, parki, jeziorka, tylko za to pełno ludzi, którzy wylegli z okolicznych osiedli i cieszyli się ładnym dniem. Kiedyś muszę jeszcze zjechać w las po drugiej stronie drogi.
Dalsza droga powrotna była przyjemna, bo w tę stronę wiatr miałem w plecy, i do tego było z górki (przeważnie...). Także podniosłem sobie trochę prędkość średnią.
Ogólnie lasy w Dąbrowie Górniczej były beznadziejne (przynajmniej te), ale dzięki temu, że chyba 1/3 trasy to była jazda w tą i z powrotem po tych samych drogach, przybyło mi trochę kilometrów.
Jeżeli jeszcze kiedyś tam wrócę, to może w drodze z Pogorii, bo chętnie jednak zdobyłbym ten wzgórek. A z tego, co widzę, to ten szlak Metalurgów wiedzie w tym rejonie przez 3 wzgórki :)

Ale najważniejsze jest to, że zauważyłem, że obniżenie o ok. 1 cm siodełka spowodowało, że mnie przestały boleć kolana !!! I mogę już planować dłuższe wypady :D